Będzie dużo o TMT jako imprezie, wnioskach po wysłuchaniu prelegentów oraz tym jak łatwo chcąc zrobić dobrze innym można dostać po głowie. Niestety dla podkreślena niektórych moich przemyśleń po raz pierwszy świadomie zdecydowałem się użyć słów powszechnie uznanych za obraźliwe. Z góry przepraszam osoby mniej odporne werbalnie…
Część Pierwsza – Co się działo na TMT Communities?
Najpierw podsumuję TMT – nie zgodzę się z powszechnym glanowaniem – impreza ciekawa i udana w porównaniu do innych „mainstream’owych” konferencji z ostatnich 12 miesięcy.
Proponuję przejść się na inną konfę z branży reklamowej czy też nawet interaktywnej. Pamiętajcie, że nasze (mówię tutaj o osobach uczęśczającycjh na barcampowe spotkania) gusta są inne, ale o tym zaraz.
Panią Iwonę Srokę pominę – nie dlatego, że nie było to merytoryczne wystąpienie ale z uwagi na fakt, że nie powiedziała nic nowego poza tym co można poczytać na serwisach GPW. Temat może i byłby interesujący gdyby osoba mówiąca potrafiła wyjść poza standardowe „konferencyjne” metody prezentacji. Trudno – nie dobijajmy „giełdziarzy” i tak mają obecnie przechalapane.
John Lindsay mówiący o targetowaniu behawioralnym nie odkrył niczego nowego ale daję sobię uciąć dowolną część mojego ciała, że 95% pracowników polskich domów mediowych mówiąc brutalnie (pardon my french) „know shit about it”.
Polska sieć = sprzedaż bannerów. Powoli wchodzą i szturmują pozycje sieci afiliacyjne i spece od SEM / SEO oraz WOM ale nadal kampania reklamowa (w Polsce) to prostu zasięg + odsłona.
Mike Butchera (nomen omen) z TechCruncha warto wspomnieć za to, że próbował wznieść się poza standardowe (jak na Polskę) medialne „bla, bla, bla”. Mike uznał chyba (miał tłumaczenie rozmów z sali), że poziomem przyswajalności nowinek technicznych lokujemy się między Albanią a Tadżykistanem więc wspomni po prostu o tym, że trzeba zwracać uwagę na social media i tym samym pokaże nam jakiego typu trendy są obecnie popularne.
Nie mówię tego złośliwie – mam silne przekonanie, że Mike uznał nas za mało ciekawy rynek i mówił prostymi słowami o tym co dzieje się w dalekim świecie nowych mediów. Dla tych, którzy śledzą TC albo inne wpływowe blogi to co mówił Mike brzmiało mało interesująco ale znowu – pamiętajmy, że takie konferencje jak TMT nie mają trafiać do hermetycznych społeczności.
Hermetyczne społeczności przychodzą na Aulę, Bootstrapa i wszystki inne (przepraszam, że nie wymienię każdej z osobna ale podam linka) barcampy. Konfa typu TMT ma za zadanie trafić do szerszej grupy osób (media + potencjalni inwestorzy). Stąd takie a nie inne nazwiska, stąd odpłatność za wstęp, stąd tacy sponsorzy i mówcy. Stąd zakres tematów i ich poziom merytoryczny – naprawdę ktoś oczekiwał dyskusjii na temat dostępności Twittera albo wojny Yahoo vs. MS?
To jest różnica i jeśli nie ma się jej gdzieś z tyłu głowy można popaść w zbyt proste uproszczenia (cały „fajny” świat internetu to niszowe blogi – prasa i media elektroniczne + inewstorzy gówno wiedzą bo nie czytają Arringtona i Scoble’a).
Dziwnym IMHO był występ Andreas Bauera – szczególnie, że to co mówił brzmiało dziwnie znajomo dla tych, którzy interesują się social mobile networks (Andreas chce robi serwis społecznościowy oparty o użytkowników telefonii komórkowej) a poza tym po speakerze zaproszonym na tego typu imprezę oczekuję case study a nie informacji o odpaleniu serwisu (po chwili guglania: Andreas Bauer i Belysio zostało doinwestowane przez MCI więc klucz zaproszenia jest już jasny).
Pani i Pan z kancelarii prawniczej CMS Cameron McKenna wywołali dość ożywioną reakcję choćby dlatego, że pokazali na prostych przykładach, że większość następców Maćka Popowicza mówiąc dosadnie gówno wie o kwestiach prawnych. Odnoszę to do komentarzy z sali oburzających się na konieczność przestrzegania prawa.
Kwestia poprawnego regulaminu na który trzeba wydać trochę kaski od mamusi wręcz doprowadziła do wrzenia – jak to? to nie ma usług prawniczych w modelu open source i CC? Trzeba płacić? Nie można ściągnąć porady prawnej za pomocą jakiegoś klienta p2p? W jednej chwili prawnicy na sali zostali zamienieni w posłańców złych wieści i co było do przewidzenia na nich spadł atak za pokazanie, że pomimo działania w nowych mediach trzeba znać i stosować „stare” prawo.
Część Druga – Jak zrobić wirtualną laskę wszystkim i czy to się opłaca?
A teraz chciałbym się odnieść do tego co stało się i dzieje w tzw „światku blogosfery” i jej reakcjach na TMT. Michał Faber został zjechany mówiąc deliktanie przez grono kilku osób, które były na TMT i narzekały na organizację począwszy od klimy a skończywszy na prelegentach.
Krytycznie oceniona poziom mówców, organizację, poziom merytoryczny i w zasadzie cała konfę można uznać za porażkę. Total żałość, dno, kupa i wodorosty – takie odnoszę wrażenie jak czytelnik komentarzy na blogach. Hitler zrobiłby lepszą konferenecję.
Podejmę się więc karkołomnego zadania – postaram się nie wpadając w rolę obrońcy Michała wytłumaczyć dlaczego takie zbiorowe jojczenie jest co najmniej dziwne.
Od razu spozycjonuję się – czuję do Michała i Ewy symaptię jako do ludzi, którzy w celach komercyjnych ale coś chcą robić i organizować takie cykle spotkań. Poza TMT w Polsce trudno szukać branżowych konferencji na takim poziomie. Ok – koniec lania wazeliny.
Trud włożony w taką imprezę jest zajebiście duży – szczególnie, że nie widać jej kulis (załatwianie i ustawiane terminów, sala, catering, sprzęt, tłumacze, obsługa VIPów, koordynacja wszystkich elementów itd.). Nie chcę przez to powiedzieć, że należy komuś oszczędzić krytyki bo się napracował – mówię jedynie, że jest bardzo dużo elementów, które mogą nie wypalić. Im większa impreza tym większy chaos.
Mówię to jako prowadzący konfę TMT o podobnej skali z zeszłego roku i jako współorganizator Auli (TechAuli, KreoAuli) oraz GetApple. Nikt świadomie i założenia nie chce robić złego i nudnego spotkania (szczególnie płatnego). Nikt. Michał i Ewa zapewne poświęcili dużo czasu na dobranie prelegentów.
Pojawienie się faceta z TechCrunch należy odnotować jako duży plus – czytam jednak, że w sumie TC guzik kogoś obchodził. I pewnie to co powie Butcher Arringtonowi w zasadzie tez gówno kogoś obchodzi. Bulanda ma swoje prawa. TechCrunch na miejscu jest mniej ważny niż kolejne wejście serwisu społecznościowego (MySpace). Pewnie gdybyśmy mieli kogoś na sali z MySpace niektórzy by kręcili nosami, że nie ma nikogo z zarządu Yahoo i tak dalej i tak dalej..
Spotkania TMT mają (tak jak pisałem na początku) inną formułę – Michal (a dokładnie Ewa Stępień) organizuje je jakby nie było dla kasy i dla promocji MCI. Z tego punktu widzenia impreza jest okej – wiesz co będzie tematem i kto się pojawi jako prelegent więc zgłaszasz się i płacisz. Głosujesz swoim porftelem – jeśli nie jesteś zadowolony nie przyjdzie (i nie zapłacisz) za kolejną tego typu imprezę.
Od freeraider’ów (zaproszonych i nie płacących uczestników) wymaga się aby wnosili coś nowego w zamian za odpuszczenie wejściówki. Niestety dla wielu osób najwyraźniej „za darmo” równoważne jest z pojęciem „wszystko wolno”. Dziwię się opiniom „jezu jak ci garniturowcy smęcili” bo oznacza to, że albo nigdy wcześniej nie było się na podobnej imprezie albo kompletnie nie przeczytało programu z którego jasno wynikało, że wejście MySpace do Polski nie pojawi się jak temat główny.
Wniosek? Michał popełnił poważny błąd zapraszając nas „blogerów” czyli tzw. przedstawicieli blogosfery. My byśmy i tak by „wpadli” za pomocą Blipa czy innego mikroblogowego gadżetu ale ponieważ zostaliśmy zaproszeni to poczuliśmy się ważni i docenieni. I co zrobiliśmy? Nic. Zero.
Michał liczył na to, że wzbogacimy i merytorycznie podniesiemy poziom – jak widać mocniej potrafimy puntktować w komentarzach na blogach niż w rozmowie face-2-face bo zapewne nikt nie odważył się powiedzieć w twarz Michałowi na koniec „chujnia panie. tak fatalanej imprezy dawno nie było”. No powiedział tak ktoś?
Parę uwag do siebie bez włączonych mikrofonów, duża liczba komentarzy na Blipie (kilka mocno niecenzuralnych). Z mojego punktu widzenia mogło by nas tam nie być – nic by się nie zmieniło.
Ze swojego ogródka kamyczka wrzucę – czasami konfy targetowane do „miłośników nowych technologii” przypominają walkę z grupką dzieci z ADHD. Wystarczy na chwilę spuścić z tonu albo spróbować mówić mniej technicznym bełkotem od razu w ruch idą blipy, komórki, podśmiechujki, śmiszne flashmoby i inne rozpierdalacze atmosfery. Naprawdę mam co pewien czas odstawić tego i owego do kąta żeby ochłonął. Czasami mam wrażenie, że najlepszą metodą na zatrzymanie uwagi tłumu jest podpalenie się i puszczenie tego live na rzutnik.
Cóż Michał był może zbyt dużym optymistą zapraszając nas na swoją konferencję -liczył na merytoryczny udział komentatorów a dostał zjeby i feedback na żenującym jak dla mnie poziomie.
Zamiast przypieprzać się do Michała o klimę czy używanie zwrotów per „bloger” może lepiej zastanowić się po co wogóle przyjmować (podkreślmy – darmowe!) zaproszenia na tego typu imprezy – dla lansu? Dla zdobycia paru nowych wizytówek? Dla podbicia swojego ego?
Do „blogerów” apeluję – więcej dystansu do siebie i swojej uprawianej działki blogowania. Zrobiliśmy flame jakby ktoś komuś pokazał przy całej sali widzów gołą dupę.
Michał poprzez zaproszenie próbował wciągnąć nas w dyskusje i zderzyć dwa światy – uniwersum być może napuszonych panów spod znaku „kasy & garniturów” oraz „luzackich i biednych jak mysz kościelna” blogerów. Według mnie wyszła z tego żenująca dyskusja o mało istotnych pierdoletach.
Problem w tym, że chcąc robić własne „byznesy” będziemy zmuszeni spotkać się z tymi „korporacyjnymi szczurami” i z nimi rozmawiać. Po co ten fałsz? Po co to zadęcie i pokazywanie pozornej wyższości? Po co granie wielkich znawców, którzy pomimo całej wiedzy ssanej RSSami nie mogą zrealizować tu, lokalnie własnego oryginalnego pomysłu biznesowego?
Po co kozakowanie na forach i skakanie butami po głowie skoro i tak pojawimy się na kolejnej konfie i będziemy miło do siebie szczerzyć zęby?
Z tą odbrobiną tematów do przemyśleń zostawiam Państwa – idę organizować kolejne spotkanie Auli Polskiej, które odbędzie się już 19 czerwca.
* Tytuł rzecz jasna odnosi się do słów Billa Clintona z jego kampanii prezydenckiej i jest ich trawestacją – „It’s the economy, stupid”. Piszę to ponieważ nie chciałbym być źle zrozumiany, że komuś przypierdalam zza węgłą. Rzekłem.