Down Under

Artur Kurasiński
2 września 2008
Ten artykuł przeczytasz w 3 minut

Mój brak aktywności na blogu wynika z paru czynników – złośliwości przedmiotów kultowo-martwych oraz długo odkładanego urlopu, który wygnał mnie na drugi koniec świata. Będzie zatem o kulcie białych przedmiotów, perypetiach z serwisowaniem Apple’a w Polsce oraz trochę o Antypodach…

W pierwszych słowach mego wpisu przepraszam za brak grafiki ilustrującej wpis – niestety cały czas próbuje dostć się mój serwer FTP :)

Mój MacBook doznał chwilowej niemocy wskutek uszkodzenia kontrolera dysku twardego oraz samego twardziela. Piszę tym z dużym dystansem ponieważ pierwotnie usłyszałem, że objawy awarii wskazują (według osoby z serwisu) na uszkodzenie karty grafiki czyli konieczność wymiany całej płyty głównej co niesie ze sobą koszt około 2500 pln.

Zatkało mnie powiem szczerze. Zacząłem patrzeć na swojego maczka jak na kawał bardzo, bardzo drogiego plastiku. Moja żona z pobłażaniem pokazywała mi podczas wizyty w Euro RTV AGD, że można tam kupić zwykłego laptopa (siemiermiężnej i topornej) firmy Acer za 1200 pln brutto. 1200 pln brutto! To cztery razy mniej niż kosztował 1.5 rok temu mój cudowny, biały Apple!

Perspektywa wydatku przekraczająca obecną wartość mojego MacBooka uzmysłowiła mi, że być może jednak padłem ofiarą kultu szalonych i bogatych świrów, którzy wszem i wobec wiebią białawe produkty Jobsa, zatajając fakt, że w działaniu podobne są parasolek jednorazowych po burzy.

Dumałem tak dobre 2-3 dni i poważnie zastanawiałem się nad powrotem (jak to nazwać – “switch back”?) na PC skoro Apple zawiódł na całej linii a w dodatku naprawa jego kosztuje w porównaniu do obecnych na rynku komputerów przenośnych.

Szczęście się do mnie jednak uśmiechnęło – w serwisie zdiagnozowano, źe zamiast grafiki poleciał mi “tylko” twardy dysk. Zamiast pierwotnej sumy 2,5 tys. pln zapłaciłem 960 pln brutto za doprowadzenie laptopa do porządku w tym wymianę dysku (z powiększeniem pojemności z 60GB do 160GB). Humor mi się lekko poprawił, nie powiem.

Część danych przepadała, większość dzięki korzystaniu z dwóch komputerów (laptop i stacjonarny desktop) dała się odzyskać. Nie zdążyłem zrobić back-upu całego systemu (chociaż w ramach przygotowań do urlopu kupiłem 750 GB dysk zewnętrzny) więc cała instalka Windows poszła do nieba.

Próbując ją już po naprawie postawić okazało się, źe Mozilla i jakieś 90% programów jakie miałem zamiar zainstalować po prostu nie dają się w środowisku Windows zainstalować.

Dziwny komunikat wskazuje w większości na uszkodzenie plików albo (w przypadku FF) po uruchomieniu natychmiast się wysypuje i zamyka. Ot mała zemsta Windows na Apple.

Po trzeciej reinstalacji Tigera i Windows doszedłem do wniosku, że widać było mi pisane aby w końcu przestać korzystać z Microsoftowych wspomagaczy. Cóż lepiej póżno niż w cale. Moje finałowe “przejście” z PC na Mac OS dokonało się w końcu – obecnie mam Parallels Desktop ale tylko żeby otworzyć jakieś upierdliwe pliki made by Windows (co się zdarza – szczególnie jeśli chodzi o Excela i jego nową wersję Vist’ową – krzaczy się to pod Mac OS jak cholera).

Szczerze? Nawet nie bolało. Szybko odnalazłem fajnego klienta FTP, program do zarządzenia plikami (w tym skanami wizytówek), soft do zarządzania hasłami, wygodny i prosty program do obróbki zdjęć i całą masę darmowych (!) programów. Spowoduje to na pewno trochę problemów (w domu pracuję na zwykłym PC) ale cóż, będę musiał z tym żyć.

Po rozwiązaniu problemów sprzętowych nadszedł czas na spakowanie się na dłuższy wyjazd. Ponieważ stałem się świeżym miłośnikiem fotografowania więc do standardowego zestawu laptop + komórka doszedł kolejny plecaczek ze sprzętem do cykania fot. Po wstępnym zapakowaniu całości sprzętu elektronicznego okazało się, że same kable i kabelki sprzęrowe wymagają osobnego spakowania – a gdzie ubrania, buty, śpiwory?

Okazuje się, że aby oddalić się na wypoczynek trzeba zabrać ze sobą narzędzia do komunikacji ze światem – mit o wakacjach bez komórki i laptopa padł kilka dni po wylądowaniu kiedy to okazało się, źe mój McBank czyli Inteligo zablokował mi konto i musiałem telefonicznie prowadzić dłuuugie negocjacje (nie chcę zgadywać ile mnie to będzie kosztowało..) w sprawie przywrócenia możliwości korzystania z własnych pieniędzy. Crap.

Co do samej podróży – jestem obecnie na antypodach zachodniej cywlizacji otoczony przez narkotyczne miśki oraz dużą rodzinę torbaczy. Mam zamiar powęszyć ti trochę i wrócić przez pierwszymi śniegami do kraju wierzb, bigosu i ruchu po prawej stronie (nigdy, przenigdy nie uwierzę, że można się nauczyć tak jeździć!).

Acha – temat Polski wpadł mi w oko już w miejscowym pociągu za sprawą śmieciowej, darmowej gazety. Artykuł w kontekście którego pojawia się słowo “Poland” traktuje o premierze 3G Iphone’a w Australii i przytacza przykład Polski jako kraju w który nie dość, że nikt nie chciał płacić za ten cudowny telefon w przedsprzedaży to w dodatku ludzie stojący w kolejkach byli aktorami.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon