Rząd właśnie wycofał się z dalszej realizacji programu „komputer dla każdego ucznia” ogłoszony w zeszłym roku. Dzięki temu rewolucyjnemu jak na nasz biedny kraj rząd chciał zasponsorować każdemu polskiemu uczniowi sprzęt komputerowy…
„We współczesnym świecie nawet najlepszy polski uczeń przegra rywalizację z kolegą z Zachodu, jeśli komputer i internet nie będą dla niego środowiskiem naturalnym. Czas na informatyczną rewolucję w szkołach. Tak jak każdy polski uczeń ma prawo do ciepłego posiłku, tak powinien mieć dostęp do komputera, oprogramowania edukacyjnego i internetu. To zrewolucjonizuje polską edukację i wyrówna szanse między dziećmi z rodzin biednych i bogatych” – tak 2 maja w orędziu mówił premier Donald Tusk.
Mówił ale teraz jest kryzys więc to co powiedział nie ma już sensu. Trzeba wspierać huty i stocznie bo do spacyfikowania młodzieży nie trzeba będzie używać armatek wodnych ani gazu. A taki stoczniowiec jak chwyci za lewarek albo cegłę to fiuu! Cały URM się trzęsie.
Szkoda, że PO wycięło sobie kilkaset tysięcy potencjalnych wyborców w następnych wyborach – wszak to głosami młodzieży PiS przepadł z kretesem w ostatnich wyborach. PO, partia ludzi, która wydawałoby się patrzy w przyszłość i potrafi zrozumieć to, że brak dostępu do Internetu jest w obecnych czasach gorszy niż brak biblioteki postanowiła ukręcić łeb programowi, który nakładami 16 milionów złotych sama próbowała wdrożyć wbrew obawom nauczycieli.
W ramach programu przeszkolono 30 tys. nauczycieli którzy teraz nic nie zrobią bo nie ma sal ani obiecanego sprzętu (czyli MEN zrobił swoje brak sprzętu to wina…?). Ponieważ jednak zmienił „się” program i trzeba było wydrukować nowe podręczniki każdy uczeń musi zakupić z własnej kieszeni nowe książki. Moment – przecież rząd (a dokładnie MEN) nie zostawi uczniów w potrzebie! Na dofinansowania „wyprawek” (czyli równoważenie ceny podręczników, które każdy uczeń musi mieć) MEN chce wydać 113 milionów złotych.
Sam pamiętam jakim skarbem były w szkole podstawowej podręczniki – na koniec roku w specjalnej rubryce wpisywany był stan książki, kto był właścicielem i ocenę. Dzięki temu systemowi jeśli nie dbało się o swoje podręczniki następne (bezpłatna) były otrzymywane w podobnym stanie.
I tu dochodzimy do konkluzji – a po jakie licho w XXI wieku drukować papierowe podręczniki, których okres życia trwa tyle ile kadencja rządu (a czasami mniej) a zmiany programowe (pamiętacie spory min. Giertycha o kanon polskiej literatury?) są jedyną stałą.
Aby wyposażyć ucznia podstawówki w tym roku wydać trzeba będzie około 200 złotych a uczeń gimnazjum nawet 400 złotych. Każdy uczeń.
Gazeta zrobiła test netboków. Powiedzmy, że wybieramy takiego Asusa za 964,48 złotych brutto. Masowe zamówienie (powiedzmy kilkaset tysięcy sztuk) może pomóc w wynegocjowaniu upustu (strzelam spod grubego palca) 20%-30%. Zatem MEN mógłby zakupić pojedynczego netbooka za 771-675 złotych brutto.
Czyli za raptem 200 złotych więcej niż cena podręczników do gimnazjum (przyjmijmy nawet, że ta cena dotyczy wszystkich podręczników na wszystkie lata) uczeń dostaje do ręki narzędzie do którego może (choćby z Biblioteki Narodowej) wgrać sobie dowolny podręcznik (z opcją odczytu tylko na tym sprzęcie), pomoc naukową z bazy, samoczuek czy kurs e-learningowy (może być płatny dodatkowo z czego można sfinansować kolejne transze sprzętu). Mówimy cały czas o pełnym finansowaniu netbooków dla młodzieży biednej – dla rodziców tych bogatszycj zakup netbooka za 600-700 pln nie powinien być problemem.
Policzmy zatem kwotę dotacji na zakup papierowych podręczników – 113 milionów podzielmy przez 700 pln (średnia wynegocjowana cena netbooka) co się równa ponad 161 tysięcy uczniów z netbookami. Dodajmy do tego kwoty dotacji z UE i kasę wydawaną na druk podręczników. Zapewne tę liczbę obdarowanych można pomnożyć dwu albo trzykrotnie.
Handel „darmowym” sprzętem? Sam sprzęt można oznaczyć numerem, wypalić na wierzchu jakieś zniechęcające do sprzedaży ostrzeżenia a finałowo (jak w programie „one laptop per child„) wprowadzić konieczność logowania co pewien czas do stacji bazowej – bez tego netbook blokuje się i jest do wyrzucenia. Można obciążyć rodziców odpowiedzialnością finansową za sprzęt (w razie zgubienia rodzic płaci wartość komputera).
Można uczniów zmusić do dbania o ich sprzęt prostą metodą – twój komputer nie pracuje Ty nie możesz uczestniczyć w zajęciach co przekłada się na brak zaliczonej obecności na lekcji. Rodzice mogą dostać codziennie informacje czy jego pociecha była na zajęciach, których i jaką ocenę dostała – wiem, wiem to mogłaby być akurat zmora uczniów :)
Zero dźwigania (codziennego) kilogramów książek, kupowania papieru (ulegającemu zniszczeniu), korzystania z podręczników nieaktualnych w momencie opuszczania drukarni. Utopia? W Polsce jak widać nadal jest to pomysł z serii „ojej – my tu gadu gadu o komputerach dla uczniów, a stocznie stoją, przemysł samochodowy ledwo zipie..”
W Grecji jakoś (może pod wpływem rewolty studenckiej?) myślą o tym na serio (w tym wypadku akurat o Kindle):
Myślicie, że coś takiego (wprowadzanie powszechne komputerów do szkół) jest realne za 5-10 lat?
PS. A guzik. Netbooki już są w szkołach! Sam nie wierzę :)