Wiecie kto był najważniejszą osobą na wydziale na którym studiowałem? Wcale nie dziekan czy opiekun roku. To była pani sekretarka, która decydowała czy indeks wręczony 5 min po czasie jeszcze może dorzucić do kupki i załatwić rozliczenie czy muszę powtarzać wykłady z przedmiotu X. To pani sekretarka miała moc sprawczą wyczarować dodatkowe godziny lub też załatwić brakujący wpis. Zrozumienie tego faktu zajęło mi równo rok – po tym czasie do końca studiów nie miałem żadnego problemu z kwestiami związanymi z formalnościami…
A teraz z pozoru inna historia. Internauta skorzystał ze strony firmy lotniczej chcąc kupić bilet. Usability strony było do dupy więc użytkownik (projektant UX) napisał list do firmy oraz przygotował własną makietę strony aby pokazać jak lepiej można poprowadzić użytkownika po takim sajcie. Projektant otrzymał odpowiedź od pracownika firmy lotniczej. I w tym momencie można powiedzieć, że historia się nie tyle kończy co dopiero zaczyna…
Historię zgapiłem z Maggnes.com. Odpowiedź anonimowego pracownika z linii lotniczych American Airlines obnaża problemy korporacji. Stroną zajmuje się 200 osób. Każda z nich ma swoje zadania, zdanie i zakres możliwości zmian strony. Zapewne każda z tych osób chce aby strona była lepsza, sprawniej działająca a firma dzięki niej zarabiała kasę. I co się okazuje? Wszystkie te elementy stoją ze sobą w sprzeczności. Czemu? Bo jesteśmy częścią organizacji. Mamy poziomy, funkcje, stanowiska i zakresy obowiązków.
To co opisał Dustin na swoim blogu pokazuje bardzo dobrze problem o którym mało osób wie i wyciąga z jego istnienia konsekwencje. Zadziwiające jak wiele z tej grupy osób to ludzie pracujący jako „frontlajnowcy” mający kontakt z klientem i jego oczekiwaniami – handlowcy, project managerowie, itd.
„But—and I guess here’s the thing I most wanted to get across—simply doing a home page redesign is a piece of cake. You want a redesign? I’ve got six of them in my archives. It only takes a few hours to put together a really good-looking one, as you demonstrated in your post. But doing the design isn’t the hard part, and I think that’s what a lot of outsiders don’t really get, probably because many of them actually do belong to small, just-get-it-done organizations. But those of us who work in enterprise-level situations realize the momentum even a simple redesign must overcome, and not many, I’ll bet, are jumping on this same bandwagon. They know what it’s like.”
Łapecie? Zrobienie zajebistego projektu jest najprostsze. Wdrożenie go w dużej firmie, przekonanie odpowiednich osób aby go zaakceptowały, wytłumaczenie zmian jakie przyniesie (czytaj: korzyści) dla działu sprzedaży, IT, marketingu jest o wiele ważniejsze niż genialny projektant stron www i jego przezajebiste dzieło.
Tutaj potrzeba osoby znającej kulturę korpo, działającej na styku firma – podwykonawca. Osoba, której rolą będzie przepychanie projektu przez „Wszystkich świętych” w firmie. To bardzo często jest zadanie cholernie trudne i osoba z zewnątrz nie ma szans na załatwienie wszystkich rzeczy na czas. Brak takiej osoby powoduje, że nawet głupia płatność po wykonaniu projektu w czasie i bez poprawek staje się koszmarem.
Dlatego zawsze musicie mieć osobę („insider”) po stronie klienta, która będzie waszym „adwokatem” i „nawigacją” strukturze firmy, jej zwyczajach, przepisach oraz po prostu relacjach – nawet najbardziej zajebisty projekt może umrzeć jeśli będzie go wdrażać dwie nienawidzące się osoby w firmie (sprawdzone w realu – nawet sprawiało im to przyjemność patrzenie jak kasa firmowa jest tracona na płatne poprawki, deadline przekroczony o kilka miesięcy a decyzjność na poziomie piaskownicy).
Najlepiej też aby taka osoba została wpisana do umowy jaką podpisujecie (wraz ze swoim zastępcą na czas urlopu albo choroby). Świadomość, że projekt będzie realizowany zgodnie z założeniami bez opóźnień jest bezcenna i bardzo uspokajająca.
Dla obu stron :)