Avatar

Artur Kurasiński
22 sierpnia 2009
Ten artykuł przeczytasz w 3 minut

W czasach gdy efekty specjalne stały się tak powszechne i tanie, że nawet tacy reżyserzy jak Wim Wenders w „Spotkaniu w Palermo” czy Lars von Trier „Antychryście” nie wahają się ich użyć wydaje się, że w zasadzie receptą na świetny i komercyjny film jest prosta – jak najbardziej zadziwić widza, oczarować go, olśnić barwnymi efektami i zostawić w takim stanie przez dwie godziny seansu…

„Estetytka MTV” jak nazywana jest szkoła montażu bazująca na bardzo szybkim łączeniu scen dominuje na naszych ekranach od wielu lat. Dobry, celujący w masowe gusta i młodszą widownię film (szczególnie obraz przeznaczony do wprowadzenia w okresie letnim jako „hit lata”) musi zawierać kilkadziesiąt scen stworzonych przy użyciu technik komputerowych. Twórcy filmów z wysokimi budżetami (jak „Władca Pierścieni”) mogą sobie pozwolić na stworzenie kilkuset do kilku tysięcy CGI (computer-generated image).

Na nieszczęście dla widza (i portfela producenta, studia filmowego czy samego reżysera) efekty wysiłków specjalistów od CGI nawet jeśli są zacne i na odpowiednim poziomie często są wypełniaczem, papką mająca wypełnić mielizny scenariusza. Wiele filmów napakowano efektami specjalnymi mając nadzieję, że jeszcze lepszy wybuch planety czy bardziej efektowna scena dekapitacji połączona z fontanną cyfrowej krwi porwie publikę, krytyków zmusi do napisania recenzji zaczynającej się od zdania „to genialny film” a widzów przekona do wydania kasy na bilety co najmniej parę razy.

Od bardzo dawna czekam na jeden film, który mam nadzieję zmieni obraz ostatnich kilku lat w kinematografii – przeciętny budżet, przeciętny scenariusz, kiepski reżyser i wiele wiele efektów tworzonych komputerowo ale równie słabych co poprzednie elementy. Ten film już w fazie koncepcji stał się obiektem plotek a przez wiele osób uważany jest za najbardziej oczekiwany film ostatnich 20 lat. Podobno po jego wejściu na ekrany przemysł filmowy ma się całkowicie zmienić.

„Avatar” ma szansę sporo namieszać w Hollywood a w konsekwencji na całym świecie. Po pierwsze sam James Cameron stanął za kamerą i podjął się bycia reżyserem. W świecie filmowym (a szczególności wśród fanów SF) Cameron jest człowiekiem legendą – wystarczy powiedzieć, że spod jego ręki wyszedł pierwszy i genialny „Terminator” (co zapoczątkowało cały nurt filmów „naśladowców” w kinie SF), „Aliens” (który chyba stał się inspiracją do jeszcze większej ilości filmów) czyli film, który o epokę wyprzedził inne obrazy, zmienił sposób realizacji filmów oraz wprowadził nowatorską wizję postaci Obcego.

Jeśli do tej wyliczanki dorzucimy „Terminatora 2”, „Titanica” (jeden z najlepiej zarabiający film w historii kina uhonorowany 11 Oskarami), „Głębię” („The Abyss”) oraz całą masę dokumentów oraz seriali zobaczymy, że facet umie robić dobre filmy. Cameron nie rozmieniał swojego talentu na grosze jak to mają w zwyczaju jego koledzy po fachu – po Titanicu skupił się na produkowaniu seriali i filmów dokumentalnych związanych z oceanami i głębinami morskimi. Kino i widzowie musiało poczekać parę lat na jego powrót.

Po drugie James Cameron aktywnie wyznacza standardy kina – podobnie jak Spielberg i Lucas zawsze był skłonny majstrować przy sprzęcie z którym pracował po to aby zmienić coś i udoskonalić. Cameron współpracował przy tworzeniu Fusion Camera System wymyślonego na potrzeby kin umożliwiających wyświetlanie obrazów w 3D. Tę technikę wykorzystał (i pewnie udoskonalił) w czasie prac na „Avatarem”, który jak wielokrotnie sam reżyser powtarzał „ma zmienić podejście tradycyjnych i konserwatywnych studiów filmowych i kin do techniki 3D”.

Po trzecie Cameron bardzo dba o to aby scenariusz był naprawdę dobrze napisany. Nie godzi się na kompromisy, długo szuka odpowiedniego tekstu i aktorów (proponuję obejrzeć dodatki na DVD do „Głębi” żeby zobaczyć przez co musieli przejść aktorzy i ekipa realizująca ten film).

Szykuje się ciekawy, dobrze zrealizowany technicznie (3D!) i przemyślany scenariusz obfitujący (co można się domyśleć po obejrzeniu trailera) w klimaty godne space rasowej opery. Dawno takiej perełki nie było i pewnie nie prędko się pojawi.

Czekajmy zatem do 25 grudnia na premierę i zobaczmy sami co nowego wymyślił James Cameron tym razem.

Warto poczytać także:
> Sylwetka reżysera na Wikipedii
> Wywiad w którym Cameron mówi o nowej technice kręcenia filmów
> Jak „Avatar” może zmienić przemysł filmowy?
> „Avatar” i jego technologia
> Ridely Scott inspiruje się Cameronem

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon