Zrób se biznes

Artur Kurasiński
4 września 2009
Ten artykuł przeczytasz w 5 minut

polskie realia, fucked company

W czasach wielkiej e-prosperity za oceanem powstał serwis, który pokazywał „tę gorszą” twarz nowych, wspaniałych firm i ich założycieli. Serwis był papierkiem lakmusowym branży bowiem upubliczniał to co zazwyczaj stanowiło skrzętnie skrywaną tajemnicę „dotcomowskich” potentatów – liczb zwolnień, zawirowanie kadrowe, plotki o budżetach i cały kram związany „kogo-kogo” wysiudał z jakiej pozycji. Czytało się to jak „Rodzinę Matysiaków” w wersji uber hardkor…

Żałuję tym samym, że nikt z polskich „insajderów” nie zdecydował się na prowadzenie takiego bloga / strony / vortalu (nie, ja dziękuję chcę jeszcze pomieszkać w tym kraju). Przy naszej polskiej pasji do ujawniania skandali, obrzucania się błotem, lizania tyłków i wskazywania winnych taki twór IMHO zdobyłby więcej lansu, blingu i „uzjerów” niż Pudelek. To, że nie powstał może świadczć o tym, że w Polsce „branża” jest malutka, ludzie boją się coś palnąć (bo nikt nowy ich nie zatrudni) a rotacja (pardon – podkupowanie ludzi) dokonuje się między firmami A,B i C aby znowu zatoczyć koło i wrócić do firmy A.

Jaskółką na niebie może być mini wywiad (hmm zwierzenie „skruszonego”?) jakiego udzielił (obecny, były) szef spółki Monetto, Łukasz Banach na łamach Hazanowego Antyweb’a. Po pierwsze jestem zaszokowany, że ktoś publicznie pierze brudy związane z VC w Polsce. Po drugie jestem bardziej zszokowany, że to co pisze (jeśli to jest prawda bo zawsze trzeba pamiętać o „drugiej stronie”) niestety jest potwierdzeniem moich osobistych spostrzeżeń dotyczących branży VC i BA w Polsce.

Łukasz twierdzi, że w paru momentach decyzjami IIF (np. o szybszym odpaleniu projektu ze względu na pojawienie się konkurencji czyli Kokosa) doprowadził do ostrego zamieszania w projekcie. Prezes Monetto przyznaje, że zaplecze technologiczne nie istniało a wiedza dotycząca rynku „social lending” była prawie zerowa. Do tego doliczyć należy dziwne decyzje (przypomnijmy – młoda spółka, trudny start w otoczeniu co najmniej dwóch konkurentów, małe finansowanie bo tylko 600 tys. pln) w stylu, że siedziba jest „zbyt mało reprezentacyjna i zbyt mała”. Gołym okiem widać, że projekt od samego początku był źle ustawiony – czyja to wina, młodego prezesa czy ludzi z IIF z doświadczeniem sięgającym „pierwszej bańki” (Rafał Styczeń)?

Każdy VC na początku negocjacji powinnien zadbć o dwie rzeczy: innowacyjny pomysł oraz zespół. Z tego co mówi Łukasz pomysł był jakiś (jak pokazuje Kokos.pl można z tego żyć i rozwijać się) ale już z zespołem było ciężko. Winę przypisać należy „aniołowi stróżowi” projektu czyli IFF, który występował w roli nadzorcy i powinien wyeliminować na samym początku „najsłabsze ogniwo” czyli niestety samego Łukasza (z mojej osobistej perspektywy tam bym postąpił).

W czasie ostatnich 3 lat być gościem w gabinetach co najmniej 10 spółek typu VC i co najmniej jednej BA. Dodam, że chodziłem tam w celach szukania inwestycji, wsparcia finansowego, porady czy też po prostu sprzedania całego projektu. Nie spotykałem się w celach towarzyskich, „na kawkę” tylko byłem zwykłym petentem i klientem takich spółek.

To co pisze Łukasz stanowi potwierdzenie mojej osobistej tezy, że w Polsce nie ma zasadniczo po co wchodzić w bliższe relacje z VC czy BA. Ludzie decyzyjni w tych spółkach z definicji mających stawiać na projekty obarczone dużym lub bardzo dużym ryzykiem działają dokładnie w przeciwny sposób – żądania i wymagania stawiane projektom są bliższe (lub tożsame) z wymaganiami banków, które szukają ciepłych i dobrze rokujących, ale sprawdzonych biznesów. Masz ciekawy projekt ale obarczony dużym ryzykiem? VC jest ostatnim miejscem w Polsce gdzie się powinieneś udać.

Powiem jasno i dobitnie – fundusze działające w modelu VC w Polsce nie mają jaj – ba, nawet gdyby takowe miały to ich własna próżność połączona z stygmatem „nieomylności” doprowadziłby do katastrofy. Przeciętna wieku osoby zarządzającej to 40-45 lat. Doświadczenie? Zazwyczaj wyniesione z pierwszych lat polskiej e-bonanzy na stołku dyrektora bądź lidera projektu (w najlepszym razie).

Wiedza? Bliska zeru absolutnemu. Bo chyba, że za edukowanie się w „nowych technologiach” weźmiemy lekturę „Pulsu Biznesu” albo „Briefu” czasami połączoną z udziałem w konferencji z tymi samymi osobami na listach over and over again to otrzymamy wykrzywiony ale obraz polskiego przecietnego VC. Nuda panie, jak w polskim filmie. Skąd zatem oczekiwać wizjonerstwa, polotu i zmysłu do inwestowania?

Przypomnijcie sobie – który fundusz „wyjął” Naszą-Klasę? Kto kupił całość Allegro a potem Gadu-Gadu i Bankier.pl? Kto kupił Money.pl? Czy którymś z finałowych graczy był polski fundusz? Nie. Polskie fundusze (i nie tylko bo na pewno jeden koncern medialny) upajały się wizją, że banda gówniarzy i tak przyjdzie do nich bo niby gdzie mają pójść? A wtedy za perkal i korale będzie można od nich kupić całość robiąc świetny „deal”.

Spryt ktoś powie? Zachowawczość ? Ostrożność? Umiarkowanie w inwestycjach? Ludzie! Mówimy wszak o VC, najbardziej drapieżnym, ryzykownym i wymuszającym pewien poziom szaleństwa sektorze ponieważ tutaj za grosze można kupić firmę, która „może wystrzelić”. Jeśli takiej firmy nie ma to trzeba ją stworzyć, wrzucając swoje doświadczenie, finanse i budując (rekrutując) zespół. Nikomu nie każe inwestować w ciemno ale jeśli się już gra w takiej lidze to wypada chociaż wiedzieć jakie są reguły.

Spójrzcie na portfele firm jakie kupiły / stworzyły polskie fundusze VC i BA w ostatnich 3 latach – gdzieś tam widzicie coś przełomowego, super nowego i mega mega innowacyjnego? (IIF miał namieszać w działce personalizacji treści i behawioru ale słuch po wynikach tej spółki zaginął. Jest jeszcze Peryskop, który wydaje się być sensownym projektem jak na razie). Nie szukajcie. Nie znajdziecie. Polskie VC robią copy+paste z tego co się dzieje na rynkach zachodnich (trendy) tak samo jak nasi młodzi przedsiębiorcy robią copy+paste z rozwiązań i firm. Koło się zamyka, przybijamy sobie „piątkę”.

Staram się śledzić na bieżąco np. na co kasę wydaje fundusz X i Y. W zwykłej firmie, zasilaną kasą z zysków a nie pożyczki za taka nie gospodarność leciałby głowy. Tutaj wydajemy (pardon – inwestujemy) kasę z „nie naszą” więc o co chodzi? Oczywiście można powiedzieć „Kurasiński – chłopaku płaczesz bo ochłap z pańskiego stołu Ci na spadł więc chodzisz i jojczysz”. Oczywiście dopuszczam taką interpretację i jestem w stanie przyjąć taki zarzut na klatę. Prawdą jest, że zapukałem do drzwi wszystkich wymienionych VC i BA w tym poście. Na tej podstawie buduje swój obraz rynku i ludzi. Czy prawdziwy? Na pewno bardzo, bardzo subiektywny.

Problem jednak nie leży tylko w moim przypadku – znam 5-8 osób, które z równym uporem próbował (i próbują!) nakłonić panów z VC w ładnych garniturach aby pochylili się nad ich biznes planem w przerwie między pałaszowaniem sushi a konferencją w ciepłych krajach. Mają dobre, sprawdzone biznes plany i pomysły wyprzedzające to co obecnie jest na rynku.

Problem? Panowie z VC nie mogą ich pomysłów „zbenczmarkować” – czytaj – nie mają linków do serwisu, który opisuje taki sam pomysł tylko, że z Doliny Krzemowej podając przy okazji ile zarobił w milionach zielonych. Ergo – nie ma takiego serwisu, więc Twój pomysł jest do dupy. No by gdyby twój pomysł był zajebisty to w CNN by już mówili. A na pewno pojawiłby się u Oprah.

Co dodatkowo jest warte podkreślenia w casusie klęski Monetto? To, że IFF prowadząc swoją prywatną działalność wykorzystuje (słusznie i prawidłowo) w tym celu pieniądze publiczne – m.in. z PARPu. Oczywiście, PARP nie daje kasy na ładne oczy i IIF też musiał mieć swoją połowę aby starać się o dofinansowanie – niemniej jednak za klęskę Monetto płacimy my wszyscy (pan, pani, społeczeństwo).

Pytanie zatem jest takie – czy PARP jako „kasodawca” mając w pamięci porażkę projektów funduszu X inaczej spojrzy na kolejny wniosek? Czy jest jakaś transparentna metoda oceny zainwestowanych funduszy czy decyduje o tym bezimienny urzędnik, którego kompetencji nie sposób racjonalnie sprawdzić?

Rozumiem szum wokół wniosków – 8.1. Może te same osoby „poszumią” bardziej jeśli się okaże, że fundusz X czy Y dostał 10-20 mln na topienie w startupach i w jego przypadku odpowiedzialność jest o wiele mniejsza niż w przypadku „małego” przedsiębiorcy starającego się o 100-200 tys. pln na swój biznes?

Rynek polskich VC i BA jest przykładem na to, że duża kasa nie idzie w parze ani z urodą ani z inteligencją. Pocieszajmy się tym, my maluczcy kiedy po raz kolejny pokażą nam drzwi i pożegnają ostrym słowem. Zawsze można krzyknąć jak Franz Maurer „my tu jeszcze k..wrócimy!” dla polepszenia własnego nastroju. Bo VC i BA nie mogą żyć w próżni – ktoś im musi te „projeky” robić w końcu, co nie?

BTW Założyciel FuckedCompany.com nie skończył wcale tak źle. Po zamknięciu strony zaczął aktywnie udzielać się w…funduszu inwestycyjnym, który zainwestował w m.in.: Twistera i Metaplace. Nice move, bro!

A dla tych, którzy chcą się czegoś nauczyć na cudzych błędach polecam Startuofailures.com – naprawdę cenne lekcje for free.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon