
Jak Wam się podoba pomysł przejechania samochodem szlak od Rumunii przez Gruzję, Azerbejdżan, Armenię po Turcję z 8-mio miesięcznym dzieckiem pod drodze blogując i robiąc zdjęcia? Ja na początku pomyślałem „wariaci, biedne dziecko!”…
Potem oglądając zdjęcia z podróży na blogu Ani i Thomasa poczułem ukłucie zazdrości, że ktoś ma większą odwagę, motywację i wyobraźnię ode mnie i potrafi podjąć wyzwanie losu…
AK74 – „9 krajów, 6 miesięcy, 3 osoby czyli wyprawa wokół Morza Czarnego” – piękny tytuł. Kiedy Kuba Górnicki mi podrzucił PDFa z zajawką Waszej historii najpierw pomyślałem sobie ”no tak, kolejni backpakerzy” ale kiedy zobaczyłem zdjęcia Waszej córki poważnie się przestraszyłem – tak małe dziecko w takiej dziczy?:)
Anna Sulewska, Thomas Alboth – Dlatego właśnie zaczęliśmy od krajów bliskich, podobnych do Polski. Żeby w razie czego szybko wracać. Najpierw była Ukraina, Rumunia, a dopiero później dzika Rosja i Kaukaz. A poza tym co to jest dzicz? Koniec końców i tak człowiek najbardziej boi się człowieka, a nie dziczy: przyrody czy zwierząt.
AK74 – To była planowana od zawsze wyprawa marzeń? Mieliście mapy, GPSy, szczepienia, adresy konsulatów i zaprzyjaźnione rodziny i znajomych po drodze czy wzięliście ołówek, mapę i narysowaliście linię prostą między Polską a Morzem Czarnym?
AS, TA – Podjęliśmy decyzje o wyprawie trzy miesiące przed wyjazdem. Otworzyliśmy google maps i zastanawialiśmy się nad trasą. Kierunek (wschodni) był jasny, oboje zawsze nas tam ciągnęło bardziej. Potem zapadła decyzja o samochodzie, bo z dzieckiem jest się wtedy bardzo mobilnym. Można się zatrzymać w każdym momencie, zmienić trasę, no i spać. Wiedzieliśmy, gdzie mamy przyjaciół, których chcemy odwiedzić i którzy oferują nam pralkę i doładowanie telefonów po drodze.
Dodatkowo braliśmy pod uwagę języki: gdzie możemy się dogadać z naszym polskim, angielskim, niemieckim i rosyjskim. No i kółko wokół Morza wydało się fajne, zawsze do przodu, bez powtarzania trasy. W ostatnim tygodniu przed wyjazdem kupiliśmy mapy, ubezpieczenie, namiot i skrzynki, w które spakowaliśmy rzeczy. GPSa nie chcieliśmy, jakoś bardziej wierzymy ludziom i zawsze to dobry powód do rozmów, no i obserwowania trasy.
AK74 – Sam jestem młodym ojcem i patrząc czasami na ilość niebezpieczeństw czyhających w domu (kontakty, kipiące garnki, szklane drzwi, nożyczki na stole) zupełnie nie mogę sobie wyobrazić na co Wasza córka była narażona – mieliście jakieś mrożące krew przygody w stylu „musimy zasięgnąć opinii lekarza ale jesteśmy na środku pustyni”?
AS, TA – Paradoksalnie to wszystko jest prostsze. Siedząc na trawie przy śniadaniu nie mamy wokół ani kontaktów, ani szklanych drzwi. Wszystko na jednym poziomie, blisko do ziemi. Samochód jest też mniejszy niż mieszkanie, łatwiej ogarnąć i przystosować. Trawy nie trzeba sprzątać. Hania nigdy nam się nie rozchorowała, ale mieliśmy też cały czas świadomość, że praktycznie w każdym z krajów znamy kogoś, kto mógłby nam pomóc, gdyby była taka potrzeba. Kto zna język, wie gdzie znaleźć jakiego lekarza.
AK74 – Podróżowanie po krajach, które raczej nie są objęte regularnymi trasami wycieczek i przewodnik Michelin nie podpowiada gdzie zjeść – jak to zaplanować, obliczyć, zapakować się i dotrzeć?
AS, TA – Mieliśmy ze sobą przewodniki Lonely Planet, które nam podpowiadały, w które rejony warto zajrzeć, ale najciekawsze miejsca znaleźliśmy przez przypadek. To jedna z głównych zalet samochodu: jedziesz, coś się spodoba, skręcasz, znajdujesz.
Jeśli chodzi o obliczenia: jedyne, co liczyliśmy to to, że mamy 6 miesięcy i 9 krajów, czyli ile mniej-więcej czasu możemy spędzić gdzie (bardzo mniej-więcej, bo wyruszyliśmy z Warszawy przez problemy z naszym Renault Espace z dwutygodniowym opóźnieniem, byliśmy też troszkę uzależnieni wizami). Pieniędzy nie liczyliśmy, ale było jasne, że na wschodzie, mieszkając w samochodzie i u znajomych – nie wydamy dużo więcej niż w domu.
AK74 – Wasz typowy dzień gdzieś powiedzmy w Karabachu. Wstajecie budzeni odgłosem pędzonych kóz i…?
AS, TA – Raczej gorącem. W samochodzie czy namiocie nie da się za długo spać. Hania przez okno ogląda program przyrodniczy: a to owce, a to krowy. Tak właśnie nauczyła się „muuu” czy „beee”. Codziennie inne miejsce, więc codziennie ciekawie. Potem śniadanie, gorąca woda na butli gazowej (najpierw używaliśmy kuchenki na spirytus, ale od Ukrainy okazało się, że teraz to spirytus tylko w aptece i na receptę), wszystko to powoli i jak na wakacjach, więc zajmuje czas.
Przepakowanie samochodu (z wersji „do spania” – z materacem na skrzynkach i torbami na przednich siedzeniach, na wersje „jedziemy”) z reguły kończyło się koło 11, kiedy Hania idzie pierwszy raz w ciągu dnia spać. Dostosowaliśmy rytm naszego dnia do jej spania: jechaliśmy kiedy spała, jak się budziła chodziliśmy, jedliśmy, rozmawialiśmy z ludźmi.
Co było ważne: znaleźć fajne miejsce (lekko ukryte, równe, najlepiej z rzeką czy jeziorem, a przynajmniej dobrym widokiem na dzień dobry) przed zachodem słońca, po ciemku zajmuje to dużo dużo dłużej i zawsze jest ryzyko, że obudzisz się na wysypisku śmieci.
AK74 – Koszta. Ile taka wariacka podróż kosztuje rodzinę dwu osobową z malutkim dzieckiem? Dorabialiście pod drodze czy wręcz przeciwnie – przywieźliście ze sobą jakieś pozostałości budżetu?
AS, TA – To, na co wydaliśmy najwięcej: ubezpieczenie zdrowotne i samochodu, reperacja i przygotowanie samochodu, wizy do Rosji i Azerbejdżanu i benzyna na przejazd prawie 20 000 km. Nasz pokój wynajęliśmy na te pół roku, jedliśmy może nawet mniej niż jedlibyśmy w domu, no i dostawaliśmy pieniądze na dziecko (rodzic, który nie pracuje według niemieckiego prawa – na co dzień mieszkamy w Berlinie – dostaje w pierwszym roku 70% ostatniej wypłaty).
Przed wyjazdem trochę się łudziliśmy, że po drodze coś zarobimy, ale dość szybko przestawiliśmy się na „jesteśmy na wakacjach”. Samo pisanie, edytowanie zdjęć i uzupełnianie bloga zajmowało tyle czasu, że resztę chcieliśmy wykorzystać do granic.
AK74 – Najbardziej zapadająca Wam w pamięć przygoda?
AS, TA – Skorumpowana rosyjska policja, która zatrzymywała nas co chwila i chciała łapówki . Bardzo nas poruszyła wizyta w szkole w Biesłanie. A z pozytywnych: spotkanie z królem Romów w Mołdawii , zdobycie góry przed śniadaniem w najpiękniejszym miejscu na Krymie czy doświadczanie gościnności w Gruzji. No i pierwsze kroki Hani, ostatniego dnia podróży.
I jeszcze z milion więcej.
AK74 – Które miejsce z ręką na sercu możecie polecić osobom, które widziały już kilka kontynentów? Gdzie planujecie wrócić za jakiś czas i dlaczego?
AS, TA – Bez dwóch zdań: Gruzja. Ze względu i na krajobraz, i na ludzi. Wjeżdżaliśmy do Gruzji trzy razy (najpierw z Turcji, potem przez pozamykane granice z Azerbejdżanu i z Armenii) i zawsze czuliśmy się jak w domu. Ciepli, pomocni, niesamowici dla dzieci. Trzeba się starać, żeby nie być nigdzie zaproszonym: na noc, czy chociaż na kawę.
AK74 – W czasie podróży prowadziliście bloga (http://thefamilywithoutborders.com). Jak Wam się udawało go pisać, gdzie można było „złapać” Internet, co wzięliście ze sobą za sprzęt i jakich rad byście udzielili osobom, które chcą wyruszyć w podobnie odległe kraje?
AS, TA – Nie zawsze było łatwo. Staraliśmy się robić selekcję zdjęć każdego wieczoru i uzupełniać bloga w pierwszej możliwej chwili online. Ale baterie aparatu i laptopów mają swoje granice, w wielu kawiarenkach internetowych była tylko kawa, a akurat tego dnia brak internetu, no i brak czasu.
Kończyło się tym, że jak już mieliśmy stały internet, najczęściej u któregoś z przyjaciół, spędzaliśmy długie noce na nadrabianiu zaległości, a potem programowaliśmy posty, żeby nie pojawiły się wszystkie naraz. Jeśli o to chodzi, na pewno bez dziecka byłoby dużo łatwiej: Hania wariuje jak któreś z nas pracuje na laptopie, a ona nie może wyjmować przycisków z klawiatury swoimi malutkimi paznokciami.
Mieliśmy ze sobą dwa laptopy, starego Canona 5D z dobrym obiektywem, i dwa małe twarde dyski, na które można bezpośrednio zgrać zdjęcia z karty aparatu. Bez programu Bridge do selekcji i Photoshopa do edycji – na blogu nie byłoby zdjęć.
AK74 – Mama dziennikarka, Tata fotograf i mała córka. Co za scenariusz do filmu! – nie kusiło Was aby zrobić z tego jakiś film dla „National Geographic” albo którejś z polskich stacji? Nie dość, że pewnie byście mieli kasę na dłuższą podróż to po powrocie bylibyście sławni ;)
AS, TA – Mieliśmy zamiar skontaktować się z większą ilością potencjalnych sponsorów (przed wyjazdem w ostatnim tygodniu napisaliśmy trzy maile) czy mediów, ale też na początku podróży nie wiedzieliśmy jeszcze czy nasze dziecko lubi podróżowanie tak jak i my. Braliśmy pod uwagę, że jeśli coś nie wypali – jesteśmy gotowi wrócić w każdej chwili.
AK74 – Jak Hania radziła sobie w podróży? Jak reagowała na otocznie, ludzi, przyrodę? Polecacie dalekie wyprawy z dzieckiem w tym wieku?
AS, TA – Była fantastyczna pod każdym względem: nie bała się nikogo i niczego, próbowała wyjmować złote zęby Romkom, zakładała sobie chusty na głowę, głaskała krowy, konie, psy. Łapała wielkie robale i żaby. Ponieważ w krajach, przez które przejeżdżaliśmy ludzie nie pytają za bardzo czy mogą zająć się Twoim dzieckiem i po prostu je biorą na ręce i traktują jak dobro wspólne: nauczyliśmy ją (rozumie i po polsku i po niemiecku) łapania za nos w ramach rewanżu.
Jeśli chodzi o jej wiek (zaczęliśmy, gdy miała 8 miesięcy) – jest to moment prawie idealny, dziecko nie potrzebuje jeszcze zbyt wiele, nie reaguje na place zabaw, nie chce bez przerwy wstawać z krzesełka w samochodzie. Bliżej do końca podróży – było coraz trudniej. Im dziecko starsze – tym bardziej jest członkiem załogi i trzeba brać pod uwagę jej pomysły i zachcianki.
AK74 – No dobra ponieważ sami to opublikowaliście (http://thefamilywithoutborders.com/well-be-back-in-4-2010-08-16/) to nie jest już żadną tajemnicą, że Wasza rodzina się powiększy. Czyżby więc można liczyć na to, że będzie „sequel” wyprawy?:)
AS, TA – Wiemy teraz o ile za dużo niepotrzebnych rzeczy wzięliśmy ze sobą, więc jeśli zostawimy je następnym razem w domu, drugie krzesełko na pewno się zmieści :) Wiemy też teraz, że taka podróż jest możliwa i do tego świetna. Więc pewnie tak.
AK74 – Czego można Wam życzyć?
AS, TA – Że nasze drugie dziecko też nie będzie miało choroby lokomocyjnej, no i że na dłuższą metę uda nam się znaleźć sposób na życie przez podróżowanie.
(wszystkie zdjęcia użyte do ilustracji tekstu pochodzą z bloga Ani i Thomasa – dziękuję za możliwość ich użycia)
PS. Jeśli chcecie pomóc Ani i Thomasowi w przygotowaniach do kolejnej wyprawy albo dowiedzieć się czegoś o tym jak zaplanować albo co ciekawego zwiedzać w rejonach w których oni byli – wbijajcie się na ich bloga i kontaktujcie się.