Nie kupujcie iPada. Nie ma po co.

Artur Kurasiński
2 grudnia 2010
Ten artykuł przeczytasz w 5 minut

Zbierałem, zbierałem się do tego wstydliwego wyznania aż w końcu zdobyłem się na odwagę. Korzystam z iPada od 3 tygodni i niestety ani nie zastąpił mi laptopa ani nie jest w stanie zastąpić telefonu komórkowego. W domu pełni funkcję „użytecznego idioty” czyli ekranu do gier, czytania newsów i gazet czy komentowania na wtedy kiedy siedzę przed telewizorem…

Zachwyt dotyczący iPhone’a, jego możliwości, modelu sprzedaży aplikacji, ekranu dotykowego i całego marketingowego szumu wokół Apple powoli, powoli opada. Apple wyznaczył trend ale konkurencja po 2 latach dreptania w miejscu zaczyna uczyć się na błędach i tworzyć coraz lepsze produkty. Nie ma sensu mówić o kolejnym „iPhone killerze” bo iPhone przestał być wyznacznikiem ideału smartfona. Wojny z Adobe, problemy z zasięgiem, podatność na uszkodzenia matrycy, absurdalne decyzje związane z dopuszczaniem (przypomnijmy: Mein Kampf był w AppStore!) podczas gdy banowane są aplikacje posiadające choćby ułamek erotyki – to wszystko lekko zabrudziło wizerunek Apple jako rynkowego proroka.

Oczywiście giełda i udziałowcy głosują portfelami więc Apple jest na szczycie finansowych osiągnięć. Patrzmy jednak co robi Google /Android i Windows / Win7. Te firmy nie tylko stworzyły bardzo realną alternatywę dla Apple to dodatkowo po prostu skopiowały gotowe wzorce (ekosystem) lekko je modyfikując o swoje korporacyjne DNA. Czy iPhone, iPad będą na szczycie długo? Może ale to nie znaczy, że inne firmy nie mają stworzyć równie potężnych zapleczy bazując na swoich technologiach i patentach. Kończy się czas czarowania, zaczyna pokazywanie co można realnie zrobić z mobilnym systemem operacyjnym.

Wróćmy do samego iPada. Zacznijmy od tego, że nastawiłem się tak naprawdę nie nastawiałem się, że iPad będzie naprawdę czymś pomiędzy laptopem / netbookiem a smartfonem. Oczami wyobraźni nie planowałem podróżowania z takim gadżetem na konferencje, czytania w knajpach (chociaż zamówiłem model z 3G i cały czas czeka mnie proces „wytwarzania” karty micro-sim), zabierania w trasy żeby podpowiadał mi drogę i tak dalej. Oczekiwania miałem raczej przyziemne – ot żeby można było zobaczyć jak wygląda aplikacja, którą zamówił klient. Po konfrontacji z rzeczywistością uważam,że ten minimalny poziom oczekiwań uchronił mnie przed rozczarowaniem tym produktem Apple.

Czemu? Bo w samochodzie nie postawię sobie iPada koło kierownicy zerkając czy dobrze jadę do celu (komórkę z GPS mogę od biedy trzymać w jednej dłoni). Z iPada nie zadzwonię, nie przeprowadzę wideo konferencji (nawet tej zwykłej na Skypie). Nie obejrzę filmów, które mam na półce w domu (bo jak je przerzucę do iPada bez USB?), pogram sobie to fakt, książkę przeczytam (po polsku na Woblinku głównie „golden oldies” czyli „Księgę Dżungli” albo „Robinsona Crusoe”), sprawdzę pocztę i wrzucę wpis na Facebooka. Czy to jest ta magiczna zmiana paradygmatu korzystania z urządzenia mobilnego? Chyba nie do końca.

Zanim zostanę obrzucony błotem (i wydalony z zacnej kompanii miłośników gadżetów Steve’a Jobsa) poproszę o chwilę uwagi. iPad to może nie tyle przerośnięty telefon komórkowy co dziwna hybryda tabletu i telefonu komórkowego. Dziwna bo nie do końca pozwalająca zdecydować czego jest więcej a czego mniej w iPadzie: tabletu czy smartfona? Pozwolę sobię wziąć pod lupę poszczególne aspekty:

Bateria:

Mitem okazała się bateria wytrzymująca „bóg wie ile” – u mnie trzyma mniej grubo poniżej deklarowanych 10 godzin. Po 3 godzinnej pracy z WiFi ikona pokazywała około 25% naładowania. Gdzie zatem podróże do Wrocka i z powrotem na jednej baterii? Ogromny wyświetlacz to pamięciożerny diabelstwo powodujący ssanie prądu na potęgę – to wiedziałem wcześniej ale myślałem, że Apple wykombinuje coś. I na koniec – ładowanie po USB u mnie nie działa. iPad jakby nie był w stanie czerpać prądu – dopiero po bezpośrednim podłączeniu do gniazdka zaczyna pokazywać ładowanie baterii (sprawdzałem na MacBooku nie na PC więc nie powinny mnie dotyczyć te problemy)

Aplikacje:

Czytniki gazet – super sprawa. Niestety to o czym marzyłem czyli kolekcjonowania i możliwość przeszukiwania ściągniętych gazet odpada. Taki multimedialny „Wired” ma objętość 466MB. Przy wielkość dysku 16GB (a maksymalnie 64GB) można zatem mieć kilkanaście kopii Wired. A gdzie te pozostałe, strasznie fajne wydawnictwa, które musisz mieć? Po wstępny zachłyśnięciu się aplikacjami w ciągu jednego dnia udało mi się zapełnić 5 GB dysku iPada (bez muzyki, zdjęć i filmów – same aplikacje). Czyli żeby przeczytać nowe wydania muszę skasować poprzednie. Nie tak miało być, nie tak.

Książki:

Tutaj nie zgodzę się z powszechną krytyką. Ekran nie męczy, nie powoduje podrażnienia oczu i jeśli go dobrze ustawić nie odbija refleksów. Mając w pamięci testy eClicto nie uważam żeby e-papier był 100 razy lepszy niż ekran z podświetleniem LED. iPada użytkuje się tylko czasami do czytania książek więc można przeboleć małe problemy związane z czytaniem na takim ekranie.

Oglądanie filmów:

Hmmm. Raczej trailerów. Przecież iPad jest zakorzeniony w ekosystemie Apple czyli jego „dawcą” treści jest iTunes. A ten nie ma polskiej lokalizacji. Zatem dla przeciętnego Kowalskiego, który nie chce tworzyć fikcyjnych kont z amerykańskimi kartami iPad jest martwy – nie ściągnie na niego żadnego filmu. Oczywiście można korzystać z serwisów VOD w stylu ipla (ale z ipleks’a już nie skorzystamy bo do oglądania filmów musimy mieć plugin Vivdas, który nie zainstalujemy na iPadzie). Modelek z „Top Model” czy Kuby Wojewódzkiego też nie zobaczycie bo Plejada.pl jedzie na flashu tak przecież ambiwalentnie traktowanym przez szefa Apple. Zostaje Vimeo i YouTube na pocieszenie (tam przynajmniej są materiały w wysokiej rozdzielczość, które w końcu pokazują cała moc matrycy i fajność 9,7” ekranu iPada).

Przy założeniu, że korzystam ze sprzętu jak Steve Jobs nakazał (legalnie bez jaibreakowania) możemy zapomnieć o szybkim zgrywaniu filmów na czas podróży samochodem czy lotu samolotem.

Zaraz, zaraz ale przecież film mogę przenieść przez USB…yyyy. ok, nie mogę (ok, mogę ale nie jest to coś co oficjalnie wspiera Apple). iPad nie ma takiego czegoś jak USB. Jeśli chcesz przenosić coś pomiędzy iPadem a innym komputerem radzę w te pędu zainstalować Dropboksa. Inaczej żeby obejrzeć świeżo „zassany” film z sieci p2p będziesz musiał mieć drugi komputer + WiFi + router. (Update – wystarczy iTunes + soft do konwersji do formatu MP4 + soft do odtwarzania).

Gry:

Są. Oczywiście są bo były w AppStorze zanim powstał iPad. Tak sa wersje specjalne dla iPada. Tak sa to wersje płatne dodatkowo i chyba nie powinno to nikogo dziwić. Nie, nie ma żadnych nowych, przełomowych gier, które powstały wyłącznie dlatego, ze jest iPad. W 95% obecnych w AppStorze gier fajniej jest zagrać mając w ręku komórkę niż w obu dłoniach iPada. Nie zmienia tego lepszy procesor, barwniejszy wyświetlacz i lepsza karta grafiki.

Podsumowując: iPad jako urządzenie z którego korzystam w Polsce nie zmienił moich nawyków czytania gazet, konsumowania multimediów, słuchania muzyki, spędzania wolnego czasu. Nie zmienił nawet ilości czasu spędzanego przy stacjonarnym PC czy laptopie. Stał się kolejnym „ekranem” w domu po który sięgam jeśli jest naładowany i gotowy do pracy. Nic więcej nic mniej.

W czym mi pomógł iPad? W przekonaniu klientów do wyprodukowania aplikacji na niego. W pokazaniu na prezentacjach paru fajnych aplikacji i gadżetów jako udokumentowanie tezy o potrzebie wejścia w „nowy kamał komunikacji”. W czytaniu wpisów na Facebooku (chociaż coraz częściej robię to za pomocą komórki). Mało za mało żeby zrównoważyć jego wysoką cenę.

Jaka jest zatem alternatywa dla iPada? Bardzo jadowicie i ironicznie: o taka. Wyjdzie taniej, gotowe do montażu w samochodzie. Podłączasz dowolny sprzęt i gra. Bo iPada jak wszystkie gadżety łączy jedno – da się go zmielić.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon