Sprzedajne dzifki, dziennikarze i blogerzy. Kto jest kim?

Artur Kurasiński
3 maja 2011
Ten artykuł przeczytasz w 4 minut


W najnowszym numerze Press ukazał się artykuł Małgorzaty Wyszyńskiej opisujący środowisko polskich blogerów pod kątem brania przez nich udziału w komercyjnych konkursach i kampaniach reklamowych. Teza postawiana przez dziennikarkę brzmiała „kto sobie brudzi ręce komerchą nie może mienić się niezależnym”….

Teza z dupy ale została przez Panią Małgorzatę udowodniona w pocie czoła na przykładzie moim, Natalii Hatalskiej, Maćka Budzicha i Kominka. Tytuł i całość artykułu w iście tabloidowym stylu oparta o zagrania mało etyczne i wykazujące błędy w sztuce dziennikarskiej. Nie ma co się dziwić – media wszędzie wyglądają tak samo (mało profesjonalnie i merytorycznie).

Na początku miałem nie komentować tego artykułu. Maciek na swoim blogu i Pan Kominek na swoim w sumie napisali już wszystko na temat kuriozalnego założenia, że bloger nigdy nie może czerpać profitów ze swojej działalności. Podpisuję się pod ich opiniami w 100%. Takie dyskusje miały miejsce 6 lat temu i dziwię się, że nadal się pojawiają. Naprawdę.

Kwestia definicji wiarygodności blogera jest tematem nie kończących się dyskusji w mediach i to głównie ze strony dziennikarzy papierowych, którzy nie mogą zrozumieć, że taki obszczymurkowy bloger może trzepać hajs z pisania a dupie marynie a w jego (czy jej) redakcji naczelny wypieprzy na zbity pysk jeśli dziennikarz nie napisze na jutro tekstu o walcowaniu blachy w Hucie Sendzimira. No cóż – taki lajf. Każdy jest kowalem swojego losu itd itp. Zawsze można zmienić zawód.

Pani Małgorzacie tłumaczyłem podczas dłuuugiej rozmowy telefonicznej szczegóły współpracy z Citi(Mobile). Tłumaczyłem mój stosunek do prawa prasowego, mediów „tradycyjnych” i tego co się określa „niezależnością”. Dlaczego stworzyłem i piszę na tym blogu (reklama, promocja i PR mojej osoby, akcji i usług) oraz dlaczego chętnie wchodzę we współpracę z reklamodawcami (nauczono mnie, że każda praca jest warta wynagrodzenia – nie płacą czytelnicy więc płacą reklamodawcy). Tłumaczyłem, wyjaśniałem i edukowałem. Okazuje się, że to co ja mówiłem miało być tłem do artykułu w którym role zostały już obsadzone. Mi przypadło grać tego „złego”.

Pani Małgorzata opisała każdą formę reklamy, współpracy ze sponsorem jako przejaw korupcji mający na celu wpłynięcie na zdanie „ośrodka opinii”. Nijak to nie wychodziło ani z branżowych podsumowań takich akcji ani też nie powodowało pojawiania się tłumów „wiernych czytelników” takiego blogera pod jego drzwiami mieszkania z zamiarem wypowiedzenia mu lojalności. Wręcz przeciwnie – czytelnicy cieszą się jak dzieci jeśli na blogu przy okazji tekstu pojawia się konkurs z nagrodą (podliczyłem, że w czasie 3 lat dzięki hojności różnych firm i organizacji rozdałem w postaci nagród równowartość około 20 tysięcy złotych).

Opuśćmy już reduty niezależności blogerów (cokolwiek to znaczy). To o czym chciałem tak naprawdę napisać to rzetelność dziennikarza piszącego taki tekst. Nie będę owijał w bawełnę: dla mnie tekst Pani Małgorzaty jest stekiem luźno poskładanych informacji mających się układać w logiczną całość po to aby dowieść tezy z która Pani Małgorzata do mnie zadzwoniła i podczas telefonicznej rozmowy próbowała forsować. Przyznaję miałem niezły ubaw strosząc się w piórka osoby, której zwisa co na jej temat sądzą czytelnicy, koleżeńskie komisje w redakcjach, prawo prasowe i społeczna rola „blogera”. Autoryzowałem swoją wypowiedź (jak się okazuje jedną z kilku, które zostały użyte w tekście. Czy tak robi profesjonalny dziennikarz?)

Pani Małgorzata celowo przekręca, zmienia, kształtuje rzeczywistość (żeby nie użyć mocniejszych określeń) pod swoją tezę tak aby bohaterowie artykułu sami z siebie zrobili kretynów i „uczynnych idiotów”.

Przykład:

„Wchodzenie wtakie układy źle odbija się na wizerunku blogera. Nigdy bym się na coś takiego nie zgodził – deklaruje. Kurasiński nie po¬gardził jednak ofertą platformy nauki angielskiego Etutor.pl i nie zastrzegł, że robi to na życzenie reklamodawcy. Życzenie brzmiało: „Rozdajemy kupony do platformy eTutor w zamian za link i parę słów Twojej obiektywnej opinii na temat słownika diki.pl” – zachęcała firma. I sformułowała zasady współpracy: „Za każde 1000 odwiedzin diki.pl z Twojego błoga otrzymasz kolejny kupon o wartości 179 zł”.

Bardzo ciekawe bo wystarczy wejść na wpis z przywołanym konkursem żeby stwierdzić, że jasno komunikuję kto jest organizatorem, na czym polega konkurs (nie na przechodzeniu na stronę Diki tylko do zostawianie komentarzy pod wpisem). Nie wiem jakie warunki proponowane było innym – ja zgodziłem się tylko na to aby czterech czytelników mojego bloga dostało kupony. Wystarczyło zapytać Pani Małgorzato – tak (chyba bo sam nim nie jestem) robią profesjonalni dziennikarze.

Tak robię za każdym razem na przykład prezentując firmy czy usługi w ramach cyklu „Twój Startup Na Moim Blogu” ale rozumiem, że wyszukanie takiego faktu było za trudne (lub nie pasowało do tezy).

Bo wygląda to trochę dziwnie gdy dziennikarka „demaskująca” środowisko blogerów jako matecznik „hipokryzji i komercji” sama popełnia rażące błędy jako dziennikarz pracujący w redakcji „papierowej”. Prawda?

Pani Małgorzata nie mogła zrozumieć dlaczego jawnie przyznaję się do brania udziału w kampanii Citi (dla domorosłych detektywów: od pierwszego jej dnia zdjęcia mojej twarzy wisi na likepage’u i każdy może je zobaczyć – trudno mi zatem ukrywać swoje uczestnictwo w tej kampanii) i nie widzę w tym nic zdrożnego.

Argument, że bank mi płaci za tą akcję a ja wszystkich o jej rozpoczęciu informowałem m.in. na Facebooku nie trafiały do autorki. Według jej tezy ja ukrywałem się z tą informacją i dopiero bezkompromisowa postawa moich „fanów” (w rzeczywistości alarm wszczął pracownik firmy Ciszewski PR, która to firma kiedyś obsługiwała Citi..) ujawniła moje niecne występki. Nie przyjęła do wiadomości argumentów, że pisanie o bankowości mobilnej mieści się w ramach moich zainteresowań i tematów poruszanych na moim blogu od dawna. Pani Małgorzata w ogóle pominęła wiele tropów i wskazówek (podrzucanych przeze mnie ale i przez Maćka czy Kominka) po to aby się skupić na tym z czym do nas przyszła: „blogsfera się właśnie skończyła bo zaczęła zarabiać”. Auć!

Ja odczytuję ten artykuł jako wołanie o sprawiedliwość i próbę zrozumienia świata mediów elektronicznych o których autorka wie bardzo mało. Małgorzata Wyszyńska nie może przestać się dziwić, że obok „normalnych” mediów powstały jakieś „blogaski” na których ktoś chce opublikować swoją reklamę za całkiem solidne stawki.

Rozumiem, że skoro w branży „papierowej” nastała bida i szczytem luksus na konferencji jest rozdawanie pendrive’ów to fakt otrzymania samochodu marki Lexus do testów musi być szokiem poznawczym (swoją drogą moja małżonka po przeczytaniu tego artykułu w Press zapytała czy ja również nie mógłbym dostawać samochodów do testów. Halo? Czy ktoś z branży moto czytuje mojego blogaska?).

Pani Małgorzato – nic straconego. Zawsze może Pani sama zacząć pisać swojego bloga i czerpać z tego korzyści. Zobaczy Pani jak prosto jest dać się skorumpować i stracić niezależność jako bloger.

PS. Polecam zapoznanie się ze artykułem w Press – „pożyczam” swoją kopię, która nabyłem przez eGazety (tragiczny interfejs i sposób obsługi, brr..).

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon