Startup czasem brzmi głupio

Artur Kurasiński
3 października 2011
Ten artykuł przeczytasz w 3 minut

Miałem okazję uczestniczyć w coachingu projektów, które wzięły udział w eliminacjach lokalnych do Intel Challenge 2011 w Trójmieście. Dzięki temu przez 3 dni miałem okazję przyjrzeć się i doświadczyć jak zupełnie inaczej patrzymy na kwestie przedsiębiorczości, zakładania biznesów niż chociażby ludzie z Grecji czy Danii…

* „Nie jesteśmy startupem”. Pierwsza fundamentalna różnica – nikt nie mówi „my mamy startup”. Wszyscy uczestnicy mówią o „zespole” a potem o „projekcie”. Zdecydowana różnica patrząc na prezentacje na Auli Polskiej gdzie słowo „startup” jest czymś mającym na celu określić „fajność” pomysłu (przynajmniej ja tak to zacząłem odbierać: startup = fajnie, firma = buuu, nuda).

* Prototyp. 98% osób zgłaszających się posiada dowód, że ich pomysł działa, jest na niego zapotrzebowanie, ktoś go chce kupić, użyć. Nie ma pomysłów na papierze. Jeśli ktoś nie ma prototypu to przedstawia dowody (przekonywujące) na to, że właśnie coś się robi i za chwilę będzie można potestować.

* Brak strachu przed wystąpieniami publicznymi. Każda osoba z którą rozmawiałem oficjalnie lub przy drinku nie jest zaskoczona prośbą o przesłanie prezentacji czy też dodatkowych materiałów. Każdy z kim rozmawiałem na koniec zadawał mi pytanie o moje związki z branżą VC i możliwość prezentowania projektu kolejnym osobom (w sensie: każdy szuka kanału dojścia do inwestorów – nawet jeśli rozmawiasz z osoba, która nie wygląda na inwestora)

* Globalność. Żaden z pomysłów z którymi się zetknąłem nie był obarczony problemem „lokalności”. Każdy zespół wiedział i był świadom, że wersja anglojęzyczna to podstawa a wyjście na rynki zachodnie to minimum.

* „Nowe technologie? Fajne ale…” Zdecydowana większość pomysłów ma mało wspólnego z internetem. Internet to tylko kanał dotarcia. Widziałem pomysły, które bazują na produkowaniu nowych kosmetyków albo usprawniania procesu produkcji wina. Na pytanie dlaczego zajęli się takim a nie innym pomysłem odpowiadali „bo to jest coś co rozumiemy. Internet zmienia się zbyt szybko”

* Grupa wiekowa. Przeważali studenci albo osoby z doświadczeniem akademickim. Zazwyczaj na studiach formował się zespół a po zakończeniu nauki decydowali się pozyskać pieniądze na dalszy rozwój pomysłu. Pojawiła się jedna super fajna grupa dwóch dziewczyn, które mają produkt z branży kosmetycznej a są równocześnie na pierwszym roku studiów (wzbudziły powszechne pozytywne zdziwienie swoim wiekiem).

* Udział w konkursie. Aplikowanie do Intel Challenge dla wszystkich zespołów (poza polskimi) miało wymiar PR’owy. Nagroda pieniężna nie była celem ponieważ budżetu jakie przedstawiali uczestnicy odbiegały bardzo daleko od sumy jaką mogliby pozyskać jako wygrana. Rekordzistą był uczestnik z pomysłem, który wycenił na 10 mln dolarów (bardzo zresztą fajnym i gotowym do realizacji). Połowa z osób z którymi miałem możliwość porozmawiania uczestniczyła już w podobnych konkursach i twierdziła, że dzięki nim łatwiej im docierać do potencjalnych inwestorów, dziennikarzy.

A o co chodzi z tym tytułem i dlaczego pastwię się nad tym określeniem? Mam wrażenie, że w Polsce zrobiła się moda na „robienie startupów”. Nie tyle, że dużo osób uwierzyło, że ma naprawdę predyspozycje, umiejętności, dobry pomysł co alternatywa do pracy w korporacji czy po prostu nudnego życia pracownika. Określenie „Mój startup” pokazuje, że jesteśmy zdeczko hispterscy, nie do końca wiadomo jak nas zdefiniować (pozytywny wariat? Milioner przepalający własną kasę?).

Problem w tym, że „startup” jeśli ma się przeistoczyć w coś realnego musi od samego początku mieć przemyślane nie tyle model biznesowy ale również konstrukcję – kiedy płacimy podatki, kto werbuje ludzi, gdzie wynajmiemy miejscówę, kto może pójść na urlop, komu się należy podwyżka i tak dalej. Nudne – nudne ale tak działa zwykła, dojrzała firma zarabiająca na właścieciel i pracowników (a czasami inwestorów).

Zmieniając „startup” na „firma” pozbywamy się romantycznej otoczki i wpadamy w prozę życia – niestety to jest porządane aby biznes się rozwijał. Być może dla niektórych osób „startupowanie” to jest jakieś przedłużenie młodości, waletowania na karimacie u kumpla w akademiku jedząc starą pizzę i pijąc colę. Wydaje mi się, że takie osoby skazują siebie na porażkę – naturalnym elementem każdej fimy jest rozwój. Tkwienie dłużej niż to jest potrzebne w pewnym stadium prowadzi do wynaturzeń.

Określenie „once startup always startup” traktuję pejoratywnie. Miejmy odwagę powiedzieć „Startup? było, minęło. Teraz mam własną firmę i zatrudniam ludzi za których jestem odpowiedzialny”.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon