Dziś serwuję Wam długi, gościnny wpis Marcina Cajzera pokazujący z punktu widzenia osoby, która startowała w Startup Weekend w Londynie jak tego typu impreza wygląda poza Polską…
Pomysł żeby wziąć udział w London Startup Weekend pojawił się przypadkiem. Nasz startup był już na etapie wireframe’ow i testowania technologii jakie można by użyć przy budowie poszczególnych komponentów więc nie dokładnie pasowaliśmy do reszty tłumu. Wiedzieliśmy ze na LSW startują tylko nowe pomysły, ale patrząc po tym co było w poprzedniej edycji postanowiliśmy zapłacić za wstęp.
Słyszeliśmy ze takiego typu imprezy sprawdzają się dobrze jako pole doświadczalne, dość często zdarza się ze poznane tam osoby zostają na stale a ich świeże spojrzenie na temat pozwala popchnąć produkt kilka kroków dalej. Jako „early birds” mieliśmy dużo czasu, do imprezy zostało 2 miesiące. Żeby nam się nie nudziło Maciek zajął się node.js a ja zacząłem robić formatki html. Chwilę później mieliśmy juz pierwszą prawie działającą wersję.
Piątek 23 Marca
Na miejsce udało nam się dotrzeć trochę przed czasem. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać bo na kilka dni przed impreza zmienił się sponsor i zamiast w budynku Red Bulla LSW odbywało się w Campusie Googla. Okazało się ze po tych wszystkich fotkach z kalifornijskiego Googleplexu trochę za dużo oczekiwaliśmy.
Przed naszymi oczami ukazała się zwykła kamienica. „Dobrze trafiliśmy” powiedzieliśmy prawie na raz patrząc po sobie. Przed wejściem stało już parę osób wiec stanęliśmy obok i od razu zaczęły się rozmowy o startupach i tym z czym kto przyszedł. Jeszcze impreza nie zaczętą a na progu każdy „pitchował” pomysły. Im więcej osób pojawiało się przed budynkiem tym więcej można było dowiedzieć się co jest poszukiwane i jakie pomysły przeważają.
O osiemnastej z groszami wreszcie weszliśmy i odebraliśmy to co zwykle na takich imprezach dają – koszulki, notesy z długopisami z logiem Androida, smycze z tagami kto jest kto. Maciek dostał rockstar developer a mi przydzielili designer genius. Nikt nie protestował. Zostając przy recepcji rozłożyłem się ze sprzętem i zacząłem pykać fotki, umówiłem się z pewnym blogerem że coś z Londynu mu przywiozę.
Niedaleko moich gratów usiadła kapkę zagubiona dziewczyna. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się że przyszła zobaczyć jak to jest na LSW pomimo tego że nie kupiła biletów. Umówiliśmy się że jak się dostanie i jeżeli jej pomysł przejdzie coś razem zrobimy.
Przeszliśmy do auli i zajęliśmy miejsca mniej więcej w środku stawki. LSW zaczął Marc Nager, CEO startup weekendów. Po przedstawieniu załogi na rzucił pomysł na szybkie pitchowanie pomysłów złożonych z losowo wybranych słów. Sala została podzielona na 18 teamów i po 15 minutach mieliśmy za sobą pierwsze doświadczenie w tworzeniu i przedstawianiu konceptów. Całość wyszła całkiem nieźle patrząc na to że wiele osób nie bardzo pochwyciła całą zabawę.
Wreszcie przyszedł czas na prawdziwe pitchowanie, do przedstawienia swoich zamysłów zgłosiło się ponad 40 osób. Kapkę zdenerwowany ale pewny siebie powtarzałem sobie to co ćwiczyłem w domu. Powinno wyjść dobrze, oglądałem sporo Garego V, jestem pyskaty, nawet kilka razy udało mi się mówić coś po angielsku publicznie, prawda? Nieprawda.
Położyłem swój występ dość sakramentnie. Za daleko ust trzymałem mikrofon, publika kapkę uśmiechnęła się z wplecionego żartu i z całych 60 sekund tak na prawdę na temat mówiłem może z 20. Wkurzony na siebie usiadłem koło Maćka. „Przynajmniej jakoś poszło” powiedział.
Dobrze że nie szukaliśmy kogoś konkretnego bo po takim występie raczej bez dodatkowego tłumaczenia o co chodzi nikt by się nie zgłosił. Do następnego etapu przechodziły załogi których wybór polegał na obdarowaniu wybranego przez siebie pomysłu zółtą karteczką. Każdy kto przedstawiał swój pomysł przechadzał się po auli i próbował namówić potrzebne mu osoby nie tyle do podarowania mu karteczki co do przyłączenia się.
Zauważyliśmy że taka metoda nie jest trafna bo niektore pomysły miały dużo żółtych punktów ale mało chętnych do współpracy. W końcu stanęło na tym że z grubo ponad stu osób które pojawiły się na imprezie wyklarowały się 23 załogi. Nasza była dość mała, dwie osoby a do tego dość skomplikowany pomysł nie dawało to nam wielkich szans. Nie wspominaliśmy że troszeczkę zrobiliśmy przed całym tym bałaganem.
Zeszliśmy do poziomu -1 gdzie zaplanowana była powierzchnia do pracy. To że była to caffeteria wcale nie przeszkadzało. Duży barek, stoliki, wygodne siedzenia i pizza dostarczona przez jednego ze sponsorów.
Przy ciepłym jedzeniu, hektolitrach kawy zaczęło się to co w startup weekendach najważniejsze – wymiana pomysłów i sprawdzanie czy aby to co mamy trafi w gusta publiki. Rozmawiając z wieloma osobami docierało do nas że to co chcemy zrobić na prawdę by się przydało. „Thats like slideshare smashed together with livestream, right?”, taa, coś takiego.
Okazało się że lepiej posługiwać się takimi zestawieniami istniejących już serwisów niż tłumaczyć każdemu od początku na czym polegają nasze Eoslides. Kątem oka zauważyłem że poznana wcześniej dziewczyna ma trudności z przekonaniem kogokolwiek do swojego pomysłu. Szkoda, mogliśmy coś jutro potworzyć…
Przed rozpuszczeniem wszystkich do domów jeszcze raz zebraliśmy się w auli. Marc poprosił zebranych o ostateczne przedstawienie idei, załogi i kogo jeszcze szuka się do pomocy. Z 22 teamów większość poszukiwała programistów. Pomyślałem że musimy się jakoś wyróżnić bo i nam by się jeden przydał więc jak przyszła moja kolej wziąłem mikrofon i poleciało: „Hi, I’m Marcin Cajzer, Eoslides, new take on online presentations, we are looking for anybody thats into caffee, dubstep and coding untill his eyes bleed”.
Po cichych chichotach tu i tam i tak nikt się do nas nie chciał przyłączyć. Wychodząc wpadłem na wcześniej poznaną dziewczynę. Okazało się że jej pomysł przepadł, jutro chyba zrobi sobie wolne a tak w ogóle to dużo szczęścia z naszymi slajdami. Szkoda tracić talent więc pomyślałem że przydałaby nam się osoba która spojrzy na to co już mamy i wniesie trochę poprawek.
Pomoc w pitchowaniu też nie zawadzi. Po 15 minutach przekomarzania zgodziła się wpaść jutro i rzucić okiem. Wreszcie przedstawiliśmy się sobie tak jak trzeba, okazało się że ta mała zagubiona duszyczka to Hanna Aase, jedna z bardziej cenionych blogerek webowych w Norwegii – taka ładniejsza wersja naszego Kurasińskiego.
Sobota 24 Marca
Oczywiście spóźnieni (przez korki w Londynie, nieupdejtowany GPS i to że wstałem godzinę później niż planowano) dotarliśmy na miejsce w okolicach 10 rano. Stolik który zarezerwowaliśmy sobie wcześniej już ktoś zajął bo chodziły pogłoski że kilka teamów rozpadło się przez noc.
Tak na prawdę na polu bitwy zostało nadal 21 załóg. Rozłożyliśmy się niedaleko baru i zaczęliśmy produkować magię. Szło to nam dość szybko bo jakby nie było to co najtrudniejsze już mieliśmy zrobione, trzeba było dodać trochę UI, sprawdzić jak działa video, co z transmisją slajdów.
Przez cały czas objadaliśmy się żelkami które można było brać sobie na tony z kafeterii. Co chwile ktoś podchodził i pytał się jak nam idzie, my chodząc po campusie robiliśmy tak samo. Nikt nie bronił swoich pomysłów jak to my mamy w zwyczaju, wręcz przeciwnie, większość oczekiwała że coś wniesiesz od siebie. Przez połowę dnia rozmawialiśmy z załogami z Izraela, Rosji, Indii, zdarzyło się nawet kilka prawie angielskich.
Hanna pojawiła się późnym popołudniem i prawie od razu tłoczny i gwarny campus zamieniliśmy na restaurację kilka ulic dalej.
Po kilku trudnościach udało nam się porozmawiać na temat tego co mamy, tego co chcemy i co przydałoby się jutro pokazać w finałowym pitchu. Wracając z restauracji załapaliśmy się jeszcze na kolację w campusie – sushi. Ciapiąc jeszcze żelki dograliśmy co ma być zrobione jutro. Grubo po północy dotarliśmy do domu.
Przez te kilkanaście godzin nasz projekt o ile nie zmienił się dużo do strony kodu i technologii o tyle przez kilka zasugerowanych przez przypadkowe osoby zmian nabrał o wiele więcej funkcjonalności. Można powiedzieć że od 10 rano eoslides dostało za darmo przynajmniej 2 tygodnie testów fokusowych.
Niedziela 25 Marca
Oczywiście spóźnieni (tym razem przez zmianę czasu na letni i to że mój budzik niestety o tym zapomniał) dotarliśmy na miejsce w okolicach 10:30 rano. Miejsce które mieliśmy w Sobotę okazało się za małe więc zaanektowaliśmy połowę baru. Oprócz tego że pracowało się o wiele wygodniej, dostęp do kawy mieliśmy na okrągło i nie brakowało nam papierowych kubków jedynym minusem było to że dość często ludzie robili nam zdjęcia. Jednym z tychże osób była Jemimah Knight z The Next Web.
Podpytaliśmy ją trochę o to jakie kryteria będą brane pod uwagę przy ocenianiu startupów i czym można ją jaką jedną z jurorów przekupić. Wyciągnięty naprędce z wazonu storczyk nic oprócz uśmiechu nie wskórał. Dowiedzieliśmy się postęp prac będzie oceniany dość wysoko. Dla nas znaczyło to mniej więcej tyle że o wygranej możemy zapomnieć.
Na około widać było wyraźnie że 20 startupów wzięło sobie na poważnie wygranie tej imprezy i czuć w powietrzu zdrową rywalizację. W cichszej niż w sobotę atmosferze gdzie okiem nie sięgnąć każdy albo kończył kodować lub spisywał końcowy pitch i ćwiczył go pod nosem.
My zrobiliśmy to samo, wyszło na to że Maciek będzie czuwał na stroną techniczną, ja rozpocznę, oddam Hannie mikrofon żeby opowiedziała do czego Eoslides służy a na koniec dodamy kilka szczegółów technicznych, w ten sposób 5 minut naszej prezentacji minie oglądającym dość szybko i nawet czegoś się dowiedzą.
Jako ostatni wpisaliśmy się na listę finalistów.
Jury zebrało się z półgodzinnym poślizgiem i dopiero po 21:30 zaczęły się prezentacje. Jako że do naszego pitch’a zostało dwie godziny ulotniliśmy się po pojawieniu się ninja firmującego deskninja.com. W kafeterii spotkaliśmy jeszcze dwa teamy które miały ten sam pomysł – doszlifować wszystko na tyle na ile się da z dala od zgiełku tłumu. Powtórzyłem sobie to co mam powiedzieć kilka razy, porozmawialiśmy na temat spodziewanych pytań od jury i wygoniono nas w kierunku auli.
Kiedy przyszła czas na nas pomyślałem że o ile wygrać raczej nie wygramy to podchodząc na luzie możemy dobrze zaprezentować się osobom zebranym i dziennikarzom. Powinno wyjść dobrze, mamy dobry produkt, wiemy co mówimy, w razie problemów naoglądałem się tyle stand-upów że jakiś żart na poczekaniu wyciągnę, prawda? Nieprawda.
Niecałą minutę po rozpoczęciu pitch’a padło połączenie z netem co dla serwisu pobierającego prezentację i streamującego video jednocześnie jest śmiercią natychmiastową.
Eoslides wytrzymało, gasząc ikonkę jakości połączenia i informując „Huston, we have a problem”. Szybka reakcja Maćka przywróciła połączenie a ja chcąc rozładować sytuację w czasie kiedy serwer prześle następny slajd postanowiłem zapowiedzieć Hannę w dość osobliwy sposob: „A little bit about our name. Idea for Eoslides came from the name of greek goddes of the dawn, we couldnt find greek goddes tonight but we forund a nordic one instead, here’s Hanna Aase” Rozładowaliśmy tym napięcie ale nie było mowy o dobrym wrażeniu.
Po pięciu minutach przyszedł czas na pytania które okazały się dość proste. Jednym z nich było ile zrobiliśmy przez weekend… i prawdę mówiąc o ile sam projekt posunął się o lata świetlne jeżeli chodzi ewolucję rozwiązań i to co mieliśmy zapisane w notatkach to w porównaniu do innych fizycznie zrobiliśmy niewiele.
Schodząc ze sceny, zły na siebie że nie wszystko poszło jak trzeba prawie nie zauważyłem że ktoś złapał mnie za rękę. „Hey, make that work, enable a white-label version and I’ll sell it for you, heres my card”.
No fajnie, nawet po kiepskiej prezentacji ktoś chce korzystać z naszych usług. Sekundkę po tym jak usiedliśmy na swoich miejscach pojawiło się 3 inne osoby z ofertami współpracy. Humor poprawił nam się natychmiast, po tylu perypetiach cel wyprawy na London Startup Weekend osiągnięty. Przeoczyliśmy to że po nas jeszcze jeden zagubiony startup próbował zaprezentować swoje dokonania ale mało kto wtedy już zwracał uwagę na to co się dzieje.
Koło Deskninja.com, Pace4life, Pollarize.me, Go Whoop i nas zaczeły robić się grupki zainteresowanych. Tłumaczyliśmy dokładniej to czego nie było widać, wymienialiśmy się namiarami i dyskutowaliśmy na temat technologii jakie można wykorzystać. Po 20 minutach jury ogłosiło wygranych – Pollarize.me . Jak dla nas bardzo zasłużona wygrana.
Po zakończeniu zostaliśmy jeszcze na chwilkę. Chcieliśmy porozmawiać z osobami które dały nam wcześniej wizytówki i dowiedzieć się więcej czego potrzebują. Podczas jednej z takich dyskusji jakby niechcący wtrącił się troszkę przestraszony człowiek dając nam wizytówkę i mówiąc „Hi, we are your direct competition, we have something similar but there is no point in compeeting, here’s my card, call me, maybe we could join forces”.
Szczerze zaskoczeni podziękowaliśmy i nie bardzo wiedząc co powiedzieć wróciliśmy do przerwanej rozmowy. Zbierając się już do domu zrobiłem rundkę po jurorach dziękując za rozmowę i cenne wskazówki. Jeden z jurorów dał mi wizytówkę i powiedział „Hello, I’m Ami and we have to talk.”. Uśmiechnąłem się, po dziękowałem i powiedziałem że odezwiemy się w Poniedziałek. Wychodząc obejrzałem wizytówkę, Innovation Warehouse… zgubiłem w tym momencie szczękę.
Podsumowanie
Jeżeli poważnie myślisz o założeniu swojego startupa to takie imprezy jak Startup Weekend czy Aulery to podstawa. To że ktoś powiedział że wszyscy który biorą w nich udział automatycznie są wygranymi to nie przesada. Nawet jeżeli nie uda się zdobyć pierwszego miejsca to ilość doświadczenia, tysiące rozmów, testowanie pomysłów na ponad przeciętnie inteligentnych rozmówcach jest nie do przecenienia.
Warto pojawić się nawet dla samych kontaktów, nowinek i całej atmosfery. Eoslides – Maciej Ziehlke, Marcin Cajzer z pomocą naszej nordyckiej bogini Hanny Aase.
PS. Osobą która wręczyła mi ostatnią wizytówkę okazał się być Ami Shpiro, szef Innovation Warehouse, jednego z największych hubów startupowych w UK. Niecały tydzień temu udało nam się porozumieć w kwestii wykorzystywania eoslides przez IW, podległe im startupy i organizatorów imprez startupowych odbywających się w IW jako oficjalnej platformy webinarowej.
Nie wygrywając London Startup Weekend trafiliśmy jednak w dziesiątkę. Tylko teraz szkoda że doba nie ma 48 godzin.