Nie szukaj inwestora i wywal z RSS Techcrunch’a. Lepiej zapłać VAT i ZUS w terminie.

Artur Kurasiński
28 grudnia 2012
Ten artykuł przeczytasz w 4 minut

Mam taką sprawdzoną metodę – jeśli ktoś uwielbia i wychwala cokolwiek związanego z NLP albo zachwyca się czymkolwiek co napisał Robert Kiyosaki usuwam go z kontaktów bądź staram się ograniczyć relacje. W najlepszych wypadku minimalizuję szansę na przypadkowe spotkanie….

Od paru miesięcy waham się czy tę samą metodę nie zacząć stosować w przypadku ludzi, których podstawową wiedzą o świecie są blogi, serwisy specjalistyczne dotyczące IT oraz cytaty (najlepiej Jobs albo Buffet). I nie chodzi tu tylko o „młodych, gniewnych startupowców”.

Wiem, że bardzo łatwo i modnie jest zapostować (sam tak często robię) na fejsie przemyślenia 2-go garnituru inwestorów z Doliny Krzemowej. Albo ogłoszenie przeczytania biografii Jobsa w oryginale. Albo celny cytat Paula Grahama. Albo kolejny filmik z Garym Vaynerchukiem. Ważny news! „Startup X dostał w rundzie B aż 5 mln dolarów!”. Link z anglojęzyczną informacją wygląda fajnie bo pokazuje, że czytasz coś „branżowego”. Tylko czy naprawdę ta informacja ma jakiekolwiek znaczenie dla Twojego biznesu?

Stop. Jak to? Przecież żyjemy w globalnej wiosce i to co dzieje się w USA za chwilę w takiej czy innej formie pojawi się w Polsce. Każdy to wie!

I tak i nie. Nie chodzi o to, że to są kłamstwa (bynajmniej) czy mało wartościowe informacje. Chodzi o to, że jesteś rybką pływającą w innym stawie i w 99% to co dzieje się poza Polską naprawdę Ciebie nie dotyczy. Mieszkasz w Polsce i robisz biznesy w Polsce – nie w Kalifornii czy San Francisco.

Dlaczego to jest złe? Z prostej przyczyny – buduje odrealnione wizję jak wygląda biznes (nawet ten na poziomie „przedsiębiorstwa jednoosobowego”), jak się inicjuje projekty, jak się szuka kontaktów i zdobywa pierwsze doświadczenie. Papka, którą przyswajasz podczas codziennie lektury takiego „TC” to porno newsy dla Twoich oczu i Twojego mózgu. I ma się dokładnie tak samo do prawdziwego związku jak sex pokazywany na serwisach typu XXX.

Musisz nauczyć się filtrować informacje. Podniecanie się zmianami regulaminów, przetasowaniami na szczytach władzy w korporacjach czy spadki wyceny spółek zostaw dziennikarzom. Oni z tego żyją – Ty i Twój biznes zyskacie wtedy kiedy Twoi klienci zaczną kupować Twój produkt.

Druga sprawa – od jakiegoś czasu ze wszystkich stron forsowany jest „jedynie słuszny” wizerunek startupu, które jeśli ma zdobyć przychylność polskich blogerów, branży i inwestorów musi działać tak: team złożony z piętnastolatków spotyka się na którymś z eventów typu Startup Weekend. Przedstawiony pomysł i realizacja rozwalają jury i publikę. Wszyscy płaczą i klaszczą na przemian.

Potem nagle i cudownie pojawia się „inwestor z Ameryki” i za 1 mln dolarów (nagłówki na wiodących blogach IT „Wiemy piersi za ile kupiono X!„) kupuje całą „firmę” wraz z „founderami”.

Całość tego cudownego procesu opisuje Techcrunch (i żeby było jeszcze zdziwniej i cudowniej: Mike Butcher sam płaci za przelot i hotel żeby się spotkać i napisać newsa o polskim startupie). Orgazm! Kurtyna!

Stop. A dlaczego nie ma nic pośrodku? Dlaczego firma, która ma przychód w Polsce 2-3 miliony i zatrudnia 5-10 osób nie może być „sexy” biznesnem i modelem do naśladowania? Dlaczego podchodzimy do tego zero-jedynkowo: albo głośny sukces na miarę Instagrama albo to nie może być ciekawie rozwijająca się firma?

Dlaczego od razu trzeba startować w wyścigach ze startupami z amerykańskich garażów?

Jedna z odpowiedzi może być taka: „w Polsce nie ma szans na inwestycję seed dająca się potem sensownie wyskalować globalnie”. Polscy inwestorzy (VC, inkubatory i aniołowie biznesu – zostawmy na chwilę ich ilość i jakość rynkową) są bardzo bardzo impregnowani na nowinki (UPDATE – nie wszyscy na szczęście bo i w tym wypadku znajduje zastosowanie zasada Pareto: 80% złych a 20% sensowynych inwestorów) . Oczywiście każdy będzie mówił, że „inwestuje w mobile i big data” tylko, że powtarzają to nie rozumiejąc dokładnie co mówią.

W Polsce przepływ pieniędzy nie jest powodowany chęcią zainwestowania w projekty innowacyjne tylko szybkiego zarobienia pieniędzy. Przeczytaj jeszcze raz poprzednie zdanie – zrozumiałeś różnicę? Najchętniej inwestorzy by dali kasę na kopalnie węgla albo sieć hipermarketów – na coś co rozumieją, czego mogą dotknąć i znają stopę zwrotu.

To prawda tylko kto Ci powiedział, że rozwój Twojej firmy musi być zależny od tego czy znajdziesz inwestora? Kto twierdzi, że nie da się zbudować firmy średniej wielkości bez gotówki od VC czy BA? Dlaczego z uporem pokazujemy (my – blogerzy, obserwatorzy i komentatorzy) jako pozytywny przykład na rozwój model: „startup = inwestor”?

W Polsce nie ma kultury inwestowania w małe firmy. Największe globalne osiągnięcia polskiego biznesu to profile okienne, tytoń, wódka, produkcja klejów do tapet czy mebli a nie elektronika czy innowacyjne rozwiązania z zakresu IT. Polski przedsiębiorca (nawet ten duży) a Twój potencjalny inwestor wyglądać będzie jak pan z wąsem w laczkach i skórzanej kurtce.

Zupełnie inaczej niż ci wszyscy amerykańscy inwestorzy w rozpiętych koszulach i spodniach typu chinos w kolorze khaki. O różnicach w wykształceniu, zainteresowaniach, wiedzy już nie wspomnę. O zasobności portfeli też nie. Inna kultura, doświadczenia i środowisko.

Jeśli od początku założysz, że budujesz firmę po to żeby „złapać” inwestora popełniasz błąd – po pierwsze koncentrujesz się na stworzeniu iluzji (powtarzam – iluzji) firmy, która jest zdrowa i rozwija się dobrze a nie na faktycznym jej rozwoju. Chyba, że jesteś po prostu gościem, który „żyje z inwestycji” – gratuluję ale długo nie pociągniesz (dużej części inkubatorów kasa z 3.1 zacznie się kończyć w 2013 roku).

W bardzo wielu sytuacjach Twoim największym zmartwieniem będzie polski Urząd Skarbowy albo Celny a nie spotkania z inwestorami z Sequoia Capital. Nawiązuj więcej rzeczywistych kontaktów z innymi osobami (poprzez konferencje, Aula Polska, barcampy) – mniej ślepego przeklepywania informacji oraz kroplówki RSS’owej i społecznościowej. Ogranicz Twittera i Facebooka – tam spotkasz tylko takie same osoby jak Ty.

Podsumowując: mniej Steve’a Blanka, Marka Cubana, Johna Grubera – więcej śledzenia zmian w polskim prawie, znajomości lokalnego rynku i wiedzy z zakresu optymalizacji podatków. W 99% przypadków Twój biznes i Ty nigdy nie będziecie mieli nic wspólnego z rynkami poza Polską (niestety).

Co nie oznacza, że Ci tego nie życzę – jestem jednak realistą i nakłaniam Ciebie do tego samego. Twórz realne plany i realizuj je. Szaleństwo w biznesie jest pożądane ale zakłada też, że przy okazji będziesz miał dużo szczęścia (i jeszcze więcej środków finansowych na koncie).

PS. Posiadania angielskiej wersji językowej swojego produktu to jeszcze nie jest niestety „wejście na rynki globalne”. Przepraszam, musiałem.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon