Vadim Makarenko – Steve’a Jobsa spytałbym czy chciałby pracować sam ze sobą.

Artur Kurasiński
21 września 2013
Ten artykuł przeczytasz w 6 minut

vadim_makarenko_ak74_blog

AK74: – Zazwyczaj to Ty pytasz więc pozwól, że teraz zamienimy się rolami. Czy Twój wyjazd do Anglii był ściemą a tak naprawdę podróżowałeś po świecie robiąc wywiady do swojej książki „Zawód Zwycięzca”?

Vadim Makarenko: – Nie. Anglia – to była zupełnie inna przygoda. Tam oddawałem się innym przyjemnościom: pisałem pracę na jednej z najwspanialszych uczelni na świecie, chodziłem na seminaria, poznawałem niezwykłych ludzi. Zacząłem nawet blogować, żeby jakoś utrwalić te wrażenia.

A książka jest zbiorem moich tekstów z kilku ostatnich lat pracy w „Gazecie”. Wszystko zaczęło się na przełomie 2009 i 2010 r., kiedy w redakcji powstał pomysł na cykl rozmów pod tytułem „Przywódcy-wojownicy poszukiwani”.

model_Vadim_tlo

To był sukces, dostawałem listy od prezesów firm, wykładowców, ale też od zwykłych ludzi, którzy chcieli po prostu opowiedzieć o swoich szefach. Okazało się, że Polacy chcą czytać o przywództwie, więc redakcja chciała mieć jeszcze więcej tekstów na ten temat. A w końcu postanowiła wydać je w książce.

AK74: – Lista osób z którymi rozmawiałeś jest imponująca. Jak udało Ci się do nich dotrzeć? Wspierałeś się marką Gazety? Ile trwało planowanie i otrzymywanie zgód?

VM: – To długie, męczące i bardzo często frustrujące. Umawianie się, ciągłe przenoszenie terminów, a czasem także miejsc spotkania, wysyłanie informacji o „Gazecie”, o sobie i o tematyce planowanej rozmowy do działów PR firm – to miesiące. Niektóre wywiady były umawiane z około półrocznym wyprzedzeniem, inne – to akurat zdecydowana mniejszość – udało się zaaranżować naprawdę szybko, w ciągu tygodnia albo dwóch.

Trzeba było walczyć o każde pięć minut rozmowy. Marka „Gazety Wyborczej” rzadko działa poza Europą. Amerykańscy menedżerowie są pragmatyczni i rzadko wypowiadają się dla mediów, z którymi ich konsumenci nie mają do czynienia na co dzień.

Amerykańskie firmy bardzo ostrożnie dawkują czas na wywiady z prezesami, standardowa propozycja – to 15-20 min. W takim czasie zwykle nie sposób nawiązać relacji z drugim człowiekiem. Gdy udawało się wynegocjować 45 min. byłem w niebie.

Lepiej było w Europie i to nie tylko dlatego, że hasło „Gazeta Wyborcza” potrafiło otworzyć niejedne drzwi. Europejscy menedżerowie na najwyższych stanowiskach też szanują swój czas, ale dla nich Polska nie jest jakimś odległym punktem na mapie.

Oni albo mają tu interesy, albo zamierzają mieć, a niektórzy – jak np. Terry Leahy, były prezes Tesco – czują sentyment wobec tego kraju, bo tutaj testowali wiele pomysłów, które następnie wdrażali na całym świecie.

AK74: – Która z osób, z którymi przeprowadziłeś wywiad zapadła Ci w pamięć najbardziej? Którąś polubiłeś albo znielubiłeś po wyjściu z jej gabinetu?

VM: – To trochę jakbyś zapytał czy bardziej kocham tatusia czy mamusię. Choć ta przygoda trwała kilka lat, w szczegółach pamiętam każdego mojego rozmówcę i każdy zrobił na mnie wrażenie.
Chyba najbardziej zdystansowany, ale bardzo uprzejmy, był James Goodnight, twórca SAS Institute. To człowiek starej daty, który stworzył jedną z najbardziej innowacyjnych firm, zajmującą się wcale nieprostą materią – analizami statystycznymi.

Nie lubi pytań o życie prywatne. Dodatkowo zraziłem go do siebie, gdy porównałem jego korporacyjny socjal do tego, który oferowały pracownikom państwowe przedsiębiorstwa w ZSRR.

Ale gdy zacząłem go pytać o wyzwania przed którymi stoi jego kraj – ożywił się. A jeszcze bardziej się rozkręcił, gdy zapytałem go o to, czy da się określić, który film będzie hitem, a który klapą finansową. Przedłużył wywiad o 15 minut i mało co nie spóźnił się na bankiet, na którym miał czynić honory domu. Wywiad przerwał szef marketingu jego firmy. Wychodząc z sali prezes skinął głową w moim kierunku i powiedział: „Ten facet jest niebezpieczny!”

AK74: – Jak Ci sie rozmawiało z Marissa Mayer? To faktycznie apodyktyczna osoba nastawiona na wynik jak ją opisuje chociażby Business Insider?

VM: – Z Marissą, to taka dziwna historia… Umówmy się, że na tle tych wszystkich inżynierów z Doliny Krzemowej ona wygląda, co tu dużo kryć, widowiskowo. W rozmowie jest wprost czarująca i spontaniczna, często się śmieje.

Mówi dużo i szybko, ale nie ucieka w dygresje. Ale cały czas czułem, że mam do czynienia z niesamowicie twardym materiałem ludzkim. Tomasz Czechowicz, który oglądał jej wystąpienie razem ze mną w Huntington Beach stwierdził: „Ona jest materiałem na prezesa”.

I nie pomylił się, dosłownie kilka miesięcy później przeszła do Yahoo. Wyobrażam sobie, że wcale nie musi być miła dla podwładnych i może rządzić żelazną ręką. Jest typem menedżera, który niewiarygodnie ciężko pracuje i tego samego domaga się od innych. Wynik jest wszystkim.

Jestem przekonany, że Yahoo – to zadanie w sam raz dla niej, bo ona lubi robić rzeczy, na które nie jest przygotowana. A kto dziś jest przygotowany do ratowania Yahoo? Karuzela prezesów w tej spółce w ostatnich latach pokazała, jak trudno kogoś takiego znaleźć.

AK74: – Powstało wiele książek o liderach, wybitnych jednostkach, przywódcach – czym różni się Twoja książka od tych wszystkich innych? Starałeś się wczuć w postać z którą przeprowadzałaś wywiad? Wiedziałeś bardzo dużo na ich temat?

VM: – Wiedzieć jak najwięcej o tym, z kim rozmawiasz, to wymóg warsztatowy, w tym sensie moje rozmowy nie różnią się od innych. Na pewno chciałem ich zrozumieć. Gdy szedłem do Richarda Pleplera, szefa HBO zastanawiałem się, czy nie drży mu ręka, gdy podpisuje wielomilionowe zlecenia na produkcję „Zakazanego imperium” czy „Gry o tron”. Jak tacy luzie śpią po nocach? Komu ufają? Komuś przecież muszą.

Tak, w pewnym sensie wczuwałem się w ich skórę. Szczególnie w przypadku Marissy Mayer to ćwiczenie było pożyteczne. Jest młodsza ode mnie, a jej zawodową biografią można obdarzyć kilku takich jak ja. Nie chodzi tylko o osiągnięcia, a o to, ile ich ma. Dobrze zarządza czasem i jest bardzo wydajna.

Nie tworzę nowych teorii zarządzania, nie rozwiązuje zagadek – próbuję opowiedzieć historie. Moja książka różni się od innych w tej tematyce tym, że dotarłem do moich rozmówców – zwykle prawie niedostępnych – osobiście. Nie jest to kompilacja cytatów z sieci albo z innych książek o zarządzaniu. Rozmawiałem z szefami nie o wynikach finansowych ich firm, a ich przekonaniach.

AK74: – Byłeś w Moskwie, Nowym Jorku, Tel Awivie, San Francisco. W którym z tych miast poczułeś, że tam się naprawdę rodzi i rozwija globalny biznes?

VM: – Nie wiem, które z tych miast może pretendować do miana stolicy globalnego biznesu. Zależy od branży – San Francisco i Tel Awiw należą do świata technologii, Nowy Jork – to finanse i media, a Moskwa – to przemysł.

Myślę, że każdy, kto wiele podróżuje ma tak, że każde miasto natychmiast przymierza do siebie. Ja zawsze zadaję sobie pytanie, czy mógłbym tu zamieszkać na stałe i co mógłbym tu robić poza sprzątaniem biur albo ulic.

Mam ogromny sentyment do San Francisco, ale nie dlatego, że tam rodzi się i rozwija globalny biznes. W tym miejscu wszystko jest urzekające: ludzie, pomysły, przyroda i kuchnia. To środowisko, które nie zamyka się na obcych, jest gotowe na kontakt z każdym. Jeśli jesteś reporterem – doceniasz to.

AK74: – Zapewne Twoja lista osób z którymi chciałeś rozmawiać była dłuższa. Z kim Ci się nie udało spotkać?

VM: – Jest ich więcej niż tych, z którymi się udało. Nie chcę zdradzać nazwisk, bo z niektórymi wciąż prowadzę rozmowy i być może coś jeszcze z tego wyjdzie. Wystarczy upomnieć się po raz 58. Jedni muszą skończyć swoje projekty, inni – wrócić z wiecznych delegacji.

AK74: – Komu byś polecił przeczytanie tej książki? Młodemu przedsiębiorcy budującemu swój startup czy doświadczonemu menadżerowi albo prezesowi dużej spółki?

VM: – Jestem autorem, któremu zależy na sprzedaży, więc polecam moją książkę wszystkim! A na poważnie… Sądzę, że ci, którzy stoją albo chcą stanąć na czele jakiejś firmy czy organizacji albo tacy, którzy po prostu zmagają się ze sobą, mogą szukać w tej książce odpowiedzi na dręczące ich pytania.

Jeśli ktoś po prostu lubi ciekawe historie ludzkie – znajdzie ich tu wiele. Uważam, że biografia niejednego z moich bohaterów mogłaby być materiałem na hollywoodzki albo polski film.

AK74: – Gdybyś miał okazję o co byś spytał Steve’a Jobsa?

VM: – Czy chciałby pracować sam ze sobą, czyli być pracownikiem u takiego psychopaty, jakim był on sam. Podziwiałem jego geniusz, ale gdy czytałem biografię Waltera Isaacsona, dziękowałem Bogu, że nie byłem pracownikiem Apple.

Jobs był artystą i kapłanem, osobowością tak silną, że łamała wszelkie zasady. Uważam, że właśnie dlatego inni menedżerowie nie mogą od niego się uczyć. To trochę tak, jakby uczyć się od Picassa.

AK74: – Od wielu lat jesteś dziennikarzem obserwującym i komentującym środowisko mediów i technologii. Jak według Ciebie zmienia się układ sił na rynku? Prasa kontra internet, dziennikarze kontra „media workers”. Kto jest w natarciu a kto się wycofuje?

VM: – „Sam chciałbym to wiedzieć, Stefan”. Jeszcze kilka lat temu uważałem, że to, co widzę w mediach jest końcem wszystkiego, ale teraz myślę po prostu, że mój zawód przepływa przez sztorm. Nie musimy na koniec rozbić się o skały, możemy wyjść z tego. Poobijani, ale wyjść.

Ustawienie opozycji „prasa kontra internet” jest prawdziwe, ale zawęża perspektywę. Dziś przed słowami „kontra internet” możemy wstawić niemal dowolną branżę – handel, telewizję, fotografię, projektowanie, badania, itp. Nie tylko nasz statek boryka się ze sztormem. Ta myśl nie jest oryginalna, ale pozwala spojrzeć na świat inaczej, uczyć się od innych.

„Media workerzy” są potrzebni tak samo jak dziennikarze. Ich liczebność oznacza, że są w natarciu, ale jeszcze kilka lat temu w natarciu były też chińskie fabryki i hinduskie centra obsługi telefonicznej. Dziś nadal działają, ale część firm zastanawia się nad tym, czym je zastąpić u siebie w domu.

AK74: – Dziennikarze odchodzą do PR’u albo zmieniają zawody i parzą kawę. Gdzie Ty siebie widzisz za parę lat? Masz energię i ochotę nadal pracować w zawodzie czy pociąga Cię raczej kariera pisarska?

VM: – Naprawdę nie wiem. Myślę, że ścieżek jest więcej niż może nam się wydawać w tej chwili. Kocham to, co robię, więc najprawdopodobniej pozostanę tzw. „dziennikarzem hybrydowym”, czyli będę „kimś oraz dziennikarzem”. Np. „tłumaczem oraz dziennikarzem” albo „wykładowcą oraz dziennikarzem”. Na razie nie wymyśliłem tylko tej pierwszej części.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon