Samojedź w Megacity

Artur Kurasiński
23 sierpnia 2014
Ten artykuł przeczytasz w 3 minut

mini_cooper_bmw_ak74_blog
Dzięki współpracy z BMW miałem okazję spróbować jazdy w „self-driving car” a obecnie potestować odświeżoną wersję kultowego MINI. W pierwszym przypadku miałem wrażenie, że jestem zbędnym dodatkiem do całej maszynerii oraz komputerów zainstalowanych na pokładzie za to w drugim bardzo miło rozczarowałem się – nadal jako element białkowy byłem mile widzianym pasażerem…

Skracając do minimum moje dywagacje i obserwacje dotyczące MINI: to jest zacny, wygodny pojazdem do miasta (najlepiej jako drugi samochód) dla singla z kotem ewentualnie singielki, która chce w komfortowy sposób podwieźć swoją koleżankę z jogi. W wypadku rodziny trzyosobowej jadącej z bagażami daleko poza miasto MINI może nie być najlepszym wyborem. MINI to rasowy zwierz miastowy i należy na niego patrzeć przez kontekst świetnych osiągów (niskie spalanie), gabarytów jak i niezłego „kopa”.

Cennikowo (jeździłem modelem za 90 tysięcy w którym dodatkowe 60 tysięcy kosztowało wyposażenie) MINI wypada drogo lub bardzo drogo – wiele osób patrzy jednak na ten samochód jako legendę motoryzacji i jest w stanie zapłacić nawet tak wysoką cenę. Nie ukrywam, że gdyby MINI kosztował ~50 tysięcy rozważyłbym jego ujeżdżanie. Legenda kosztuje.

Z punktu widzenia kierowcy geeka – po raz kolejny zaskoczony byłem jak szybko samochód synchronizował się z moim smartfonem i jak niesamowicie jest to wygodne – muzyka, dzwonienie czy kontakty mogą być pobierane bezpośrednio z telefonu. Wszystko co musi zrobić kierowca to „sparować” urządzenie z samochodem.

W sumie można powiedzieć „weź, przecież to nuda – taką opcję ma w zasadzie każdy samochód wyprodukowany w czasie ostatnich 2-3 lat”. No właśnie i w tym tkwi cała ogromna siła tego zjawiska – samochody, którymi jeździmy bardzo szybko stają się
skomputeryzowane a my jako ich kierowcy uważamy to za coś normalnego.

Zacznijmy od etymologii. „Self-driving car” można próbować tłumaczyć jako „pojazd samojeżdżący”.Zerkając do Wikipedii dowiemy się, że: „słowo samochód utrwaliło się w języku polskim jeszcze w czasach II Rzeczypospolitej, kiedy to zostało wybrane, w drodze konkursu, na słowo określające automobil. Termin samochód pochodzi od słów sam i chód, a więc określa pojazd samodzielnie się poruszający, czyli z własnym napędem. Spośród innych, branych pod uwagę słów, można wspomnieć określenie samojedź”.

Samochód. Samo-chód. Samo chodzi. Samo = bez człowieka. W sumie zatem wyraz „samochód” można uznać za desygnat „self-driving car”. Może wcale nie trzeba będzie nic tłumaczyć i zmieniać w naszym języku :) Przyszłość w której kierowca będzie miał (lub też nie) możliwość wyboru jak sterowany jest jego pojazd nie jest taka daleka – samochody Google’a jeżdżą już z powodzeniem sam od kilku lat.

W ramach ich coraz większej autonomii pojawiają się coraz liczniejsze pytania związane z prawem i konsekwencjami poruszania się takich samochodów po publicznych drogach.

Samochody w których dowiemy się o warunkach pogodowych, sprawdzimy pocztę, przeczytam informację z serwisów społecznościowych albo posłuchamy audiobooka już są. Co więcej – większość nowych samochodów ma całą masę wbudowanych systemów typu ABS, które aktywnie wspomagają kierowcę podczas jazdy.

Jedyna bariera jaka została do pokonania to przekonanie kierowcy, że kontrolowanie jazdy przez niego nie zawsze jest dobrym pomysłem. To będzie symboliczne oderwanie rąk od kierownicy i oddanie panowania nad samochodem komputerowi.

Patrząc na tempo zmian jestem w stanie założyć się, że „samochody” czyli samodzielne, autonomiczne pojazdy będą jeździły masowo po naszych ulicach za 10-15 lat. Jeśli przyjąć, że w 1999 roku Google debiutował jako firma a dziś prowadzi badania nad balonami i procesami starzenia to takie tempo ewolucji pozwoli na zmianę przepisów jak i podejścia samych kierowców.

I właśnie za te 10-15 lat będziemy korzystali z prawdziwego zintegrowanego systemu transportu miejskiego, który wykorzystywać będą „smart grids” pozwalającą na efektywną produkcję i dystrybucję prądu do elektrycznych samochodów (bo w miastach przyszłości nie będzie miejsca na nie ekologiczne pojazdy).

Obecnie w miastach na naszej planecie mieszka już ponad 50% całej ludzkości – problemy z komunikacją czy energią nie są tylko problemami mieszkańców ale w zasadzie całej ludzkości bo do 2050 liczba mieszkańców miast podwoi się. Megacity (czyli miasta liczące powyżej 10 milionów mieszkańców) staną się niesamowicie skomplikowanymi organizmami do zarządzania których będziemy potrzebowali zupełnie nowych metod i narzędzi. Jednym z takich pomysłów jest zmiana sposobu korzystania z samochodów osobowych.

Być może zniknie albo znacząco skurczy się rynek samochodów osobistych a płacić będziemy za możliwość korzystania z wypożyczonych pojazdów podobnie jak to obecnie robimy w przypadku systemów rowerów miejskich.

Jedyna różnica między obecnymi systemami wynajmu rowerów (takimi jak Veturilo w Warszawie) będzie taka, że samochody będą kierowane za pomocą jednego komputera i same będą zmieniały pozycje, przemieszczały się tam gdzie są najbardziej potrzebne albo gdzie mogą „zatankować” prąd.

Wyobraźcie sobie usługę Uber + elektryczny samojeżdżący pojazd w jednym.

Oh wait! Przecież w obie rzeczy zainwestowała ta sama firma Google :)

Wystarczy tylko kupić Teslę do kompletu :)

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon