AK74 – Jarku w 2011 roku pogadaliśmy o młodzieży, dzieciach i nowych technologiach z jakimi mają do czynienia. Mamy 2015 rok i czy coś się zmieniło pod kątem wniosków.
W tamtym wywiadzie dało się wyczytać optymizm. Jak oceniasz sytuację teraz?
Jarosław Żyliński – Optymizm to może duże słowo, ale byłem skłonny uwierzyć, że potrafimy z rozsądkiem korzystać z dynamitu. Ostatnie lata mi pokazały, że zdecydowanie nie potrafimy.
Liczba dzieci i młodzieży zniszczonych przez technologię dramatycznie rośnie, a deficyty społeczne, które się pojawiają u młodzieży są naprawdę duże.
Od 15 lat pracuję na różne sposoby z dziećmi i młodzieżą i pięć ostatnich to są znaczące zmiany. Odsetek dzieci uzależnionych poważnie jest spory, a dzieci „naruszonych” już w pewien sposób, choć jeszcze nie uzależnionych jest bardzo duży, możliwe, że mówimy już o większości dzieci powyżej 3 roku życia.
AK74 – Czy pojawiły się jakieś nowe problemy z którymi rodzice się do Ciebie zwracają?
JŻ – Problemy są w większości podobne, przyczyny się zmieniają. Problemy z koncentracją i motywacją są stare jak świat, ale kiedyś bazowały one na problemach z relacjami i emocjami, a teraz coraz częściej w tych wypadkach po nitce dochodzimy do technologii. Gier i telewizji.
To co jest bardziej alarmujące, to właśnie stosunkowo mało osób, które przychodzą z problemem – „moje dziecko za dużo ogląda/gra”. Problem ten widzę, kiedy jestem z dziećmi i młodzieżą, obserwuję ich, patrzę jak reagują. Ostatnio w przedszkolu Pani chciała do potańczenia włączyć piosenkę z Youtuba.
Połowa dzieci jak zaczarowana poszła do komputera by bezmyślnie zasysać światło, ekran. To pierwsze symptomy niepokoju, a tam naprawdę nie było niczego ciekawego, po prostu rodzaj bodźców, których mózg zaczął już potrzebować w dużej ilości bo się przyzwyczaił. Największym problemem jest to, że…rodzice nie widzą problemu.
Dość dużym nowym tematem są gry, pozwalające dzieciom uciec z obecnego świata. Wpadają w nie dzieci, które nie umieją sobie poradzić, bo rodzice nie mają czasu, rodzina się rozwala, świat rówieśniczy jest trudny do ogarnięcia. Mogą przez grę stworzyć sobie lepszy świat.
Młodsze włączą Minecrafta, gdzie dosłownie budują świat. Starsze, które potrzebują świata społecznego pójdą raczej w SIMSy. Pojawia się coraz więcej dzieci uzależnionych od tych dwóch gier.
Duży jest odsetek dzieci wyładujących złość przez agresję i brutalną przemoc. Ale problem z tymi grami jest odkąd pojawiły się „Doom” (1993) i „Mortal Kombat” (1992), gry typu GTA to tylko udoskonalenie i urealnienie tego problemu, a pytałeś o nowe problemy, a nie te sprzed 20 lat.
AK74 – Żyjemy w epoce wszelkiego typu urządzeń przenośnych – jak radzą sobie dzieci z tym, że każdy telefon to w zasadzie jedna wielka zabawka? Rodzice oddając dziecku swój telefon „do zabawy” mają świadomość co się dzieje w głowie dziecka z takim „gadżetem”?
JŻ – Właśnie to jest problem zabawy z dynamitem. Rodzice nie mają pojęcia o mechanizmach uzależnieniowych, nie wiedzą jak to potem działa, po 5 latach, kiedy dziecko idzie do szkoły, przychodzą do psychologa z problemami z koncentracją dziecka.
Albo nawet nie przychodzą, bo uważają, że to normalne, że dziecko nie jest w stanie się uczyć i koncentrować. W końcu większość, a więc dzieci sąsiada i przyjaciół, już tak ma.
Jeśli chodzi o dzieci, to działa u nich naturalna ciekawość świata. Wszystko co nowe, one chcą ogarnąć, stąd ta potężna chłonność zmieniających się obrazów.
Dzieci automatycznie się zaczepiają na haczyk i próbują zrozumieć, nie umiejąc zaakceptować, że się na to nie wyraża zgody. Tendencja do oswajania nowych rzeczy to ludzka rzecz.
Problem jest tym większy, że firmy produkujące aplikacje, gry czy bajki działają z chirurgiczną precyzją i wiedzą, w jaki sposób trafić w mózg dziecka by je do siebie przyssać.
Mając taką wiedzę nie wyobrażam sobie wykorzystać jej ze szkodą dla dziecka, tymczasem producenci robią to.
W przypadku niektórych bajek nie mam najmniejszych wątpliwości – z pełną świadomością umieszczania w nich procedur uzależniających (np. SpongeBob Kanciastoporty).
AK74 – Problem oglądania telewizji (albo po prostu różnego typu filmów i bajek na różnych ekranach) występuje częściej? Rodzice „kupują” sobie czas dla siebie w ten sposób?
JŻ – Tak, to jest główna przyczyna sadzania dziecka przed telewizorem i rodzice nie ukrywają, że muszą za to „zapłacić” i że nie jest to najlepszy czas ich dzieci.
Niemniej to tylko połowa prawdy. Rodzice nie wiedzą jaką walutą płacą i jakie są realne zagrożenia. Rodzice nie mają świadomości tej ceny i jestem pewien, że większość z nich gdyby ją miało, gdyby widziało proces uzależniania dziecka, sposób działania mózgu – nie poniosłoby tej ceny, a telewizor ograniczyło do minimum, nawet kosztem własnego czasu.
AK74 – Jakbyś zachęcił rodziców do podjęcia prób wprowadzenia w domu zasad zdrowego „współżycia” z elektronicznym gadżetami? Takie stawianie barier ma sens? Nie spowoduje, że dziecko na przerwach w szkole będzie grało i korzystało z telefonu kupionego w kiosku bez wiedzy rodziców?
JŻ – Jakbym dał ci spróbować narkotyków, trochę z nimi poobcować, to powiedzenie ci, że teraz jednak masz ich mniej lub wcale wymagałoby ostrej walki, pewnie jak dziecko, położyłbyś się kilka razy na ziemi, powierzgał, próbował mnie pobić i rozwalić szafkę, w której schowany jest biały proszek.
Jakbyś ich nie dotykał byłoby dużo łatwiej ci ich odmówić.
Tak należy traktować technologie, które działają w podobny sposób. Pierwszą rzeczą jest ograniczyć w znaczący sposób dostęp, kosztem bardzo ostrych przejść ze zbuntowanym dzieckiem.
Drugą rzeczą, która powinna się dziać równolegle to pokazywanie dziecku metod spędzania czasu na niższym poziomie bodźców.
Przewidując komentarze „to niech sobie psycholog spróbuje przejechać z dzieckiem godzinną podróż bez telefonu” – problemem jest właśnie odwyk, odzwyczajenie dziecka od dramatycznie dużej liczby bodźców.
Jak to się uda, wówczas tak jak mi się to zdarza jeszcze widywać, można przejechać z dzieckiem, które ma komiks czy kolorowankę w ręku, gra z nami w zabawy słowne, czy spokojnie patrzy przez okno.
Najpierw jednak musi wrócić do stanu mózgu, w którym radzi sobie z małą ilością bodźców. Trzeba przeżyć najpierw 500 jęków „mama/tata nudzę się, chcę bajkę/telefon!”.
Potem jeszcze kilkadziesiąt ataków szału. Jeśli tego nie przejdziemy, to z wiekiem faktycznie może to dziecko zacząć kombinować i dążyć do telefonu za wszelką cenę.
Zmiana hierarchii wartości na rzecz jednej upragnionej rzeczy to jest jeden z elementów stwierdzenia uzależnienia u kogoś.
Kluczowe w ograniczaniu technologii jest właśnie wprowadzanie innych metod spędzania czasu, równie atrakcyjnych dla dzieci. Przez miliony lat dzieci sobie radziły bez nich, naprawdę nie są konieczne, żeby przeżyć.
Na drodze najpierw stanie nam przebodźcowany mózg, jak sobie z nim poradzimy, będzie dużo łatwiej.
Jeśli chodzi o motywację, to pierwszą niech będzie to, że dziecko uzależnione może zacząć porzucać inne aktywności na rzecz nałogu, nie będzie zainteresowane ani nauką ani innymi aktywnościami.
Nie rozwija się, lub rozwija tylko w jednym kierunku. Drugą niech będzie fakt, że wśród młodzieży drastycznie spada umiejętność komunikacji z rówieśnikami, co ma związek z dziećmi nie bawiącym się z rówieśnikami, a potem można jeszcze podziękować Facebookowi i dostępowi do internetu, które są namiastką realizowania potrzeby kontaktów społecznych.
Zaczyna być naprawdę dramatycznie. Podczas zajęć rozwoju osobistego dla młodzieży poprzeczkę muszę coraz bardziej obniżać, dochodzimy do uczenia się jak powiedzieć w paru zdaniach na pytanie „co u Ciebie słychać”. Wcześniej można było zrobić znacznie więcej.
Trzecią motywacją niech będzie potencjał potężnej koncentracji, który może dać waszym dzieciom bardzo dużą skuteczność nauki, a potem skuteczność pracy. „Tyle fajnych rzeczy miałem zrobić, ale jakoś się nie zebrałem” – to zdanie ludzi o deficytach koncentracji.
My dorośli mamy z nią problem, a nie mieliśmy tak dużego kontaktu z ekranami i technologiami jak dzieci teraz. Czwartą jest kreatywność, bo zamiast ekranów dających niski poziom interakcji i gotowe rozwiązania, dzieci same tworzą: na kartce; z klocków; z niczego.
Nauczone tego przeniosą umiejętność na bardziej skomplikowane elementy życia, jak rozwiązywanie problemów w związku czy własnej firmie.
Wracając jeszcze do telefonu, który dziecko może kupić w kiosku, czeka nas jeszcze wielka walka o to, aby stworzyć środowisko bezpieczne dla dzieci od pokus, których sprawny handlowiec stawia im mnóstwo.
Wydaje się to nierealne, z innego kosmosu, ale chyba jesteśmy im winni bezpieczne środowisko rozwoju. Dobrze jest zawalczyć na tyle na ile się może, chociaż we własnym otoczeniu.
AK74 – Z tego co mówisz przyszłość maluje się raczej w czarnych barwach – psycholog dziecięcy będzie miał pełne ręce roboty a potem psychoanalityk i może kolejni specjaliści…
JŻ – Wiesz co, wolałbym chyba inaczej zapracować na wymarzone Ferrari…a tak już zupełnie serio mówiąc, to dotknę tutaj trzech rzeczy. Pierwsza jest taka, że ja staram się pracować profilaktyką, piszę i prowadzę warsztaty dla rodziców, staram się pomóc rodzicom, żeby potrafili jak najlepiej być z dziećmi.
Tak by mały człowiek miał z tego świetną przestrzeń rozwoju, a duży swobodę i satysfakcję. Mniej chętnie pracuję z problemami, bo trzeba docierać do ich przyczyn. To jest bolesne, nie lubię momentu, w którym rodzic zauważa moment, w którym powinęła mu się noga.
Pada często zdanie „gdybym wiedział wcześniej”. Profilaktyka i edukacja są może mniej zauważalne, ale nie stoi się po kostki w psychologicznej krwi. To jest mniej przyjemny aspekt mojej pracy. Tak zarobione pieniądze nie dają dużej satysfakcji.
Druga rzecz jest taka, że technologia i działanie mediów powodują zmiany mentalne w społeczeństwie. Pożądany jest krótki komunikat, obrazkowy, parozdaniowy i emocjonalny.
Żeby wytłumaczyć dość skomplikowane mechanizmy związane z dziećmi – jak choćby ten o uzależnieniu od ekranów, którego w zasadzie tutaj nie zdążyliśmy dotknąć – ja potrzebuję człowieka skoncentrowanego, wsłuchanego, zmotywowanego.
Dzisiejsze szybkie technologie nie akceptują długich tłumaczeń. To utrudnia edukację społeczną potrzebną do zmiany kursu, pędzącego w stronę góry lodowej.
Sam zobacz, politycy w ostatnich latach kupują nas coraz głupszymi i nierealnymi argumentami. Tym samym językiem mówi się już o dzieciach, jak choćby akcja 6-latków, która poruszyła milion ludzi, a jest oparta na kłamstwach, bo nikt nie przeczytał ustawy, pod którą się podpisał albo nawet nie wie, że się podpisał pod projektem ustawy.
Skoro dajemy się zwodzić krótkim kłamstwom, to jakie szanse ma długi logiczny wywód? Trzecia jest jeszcze bardziej dramatyczna. Jakbym to Ferrari jednak potraktował priorytetowo – „mam w nosie cudze dzieci, chce żyć na bogato” – wówczas powinienem się zatrudnić w jakiejś agencji reklamowej czy innej firmie, która prowadzi marketing w stronę dzieci.
Tam sprzedać swoją wiedzę i wówczas wątek Ferrari byłby pewnie całkiem realny. Tam są naprawdę duże pieniądze i to dlatego niektórzy fachowcy od dzieci przechodzą na „ciemną stronę mocy”.
Propozycje, które składają telewizje czy agencje dają zarobek 4-5 razy większy. Kiedyś je rozważałem, szukaliśmy białego PR-u i dobrych stron. Teraz już widzę, że tak się nie da. To są pieniądze zarobione na Waszych dzieciach. To też daje dużo do myślenia.
***
Jarek Żyliński – psycholog wychowawczy. Pracuje z dziećmi, młodzieżą, rodzicami i wychowawcami. Tłumaczy mechanizmy wychowawcze poprzez media oraz podczas warsztatów i konsultacji.