Bartek Chaciński – Adele to marka wielkości planety

Artur Kurasiński
7 stycznia 2016
Ten artykuł przeczytasz w 7 minut

bartek_chaciński_polityka_blog_ak74

AK74 – Najnowsza płyta Adele „25” została kupiona w czasie trzech dni po premierze w liczbie 2.9 miliona kopii. Po dwóch tygodniach wynik podskoczył do poziomu 3.38 miliona sztuk. Mówimy o artystce, która nie lubi imprezować, niedawno urodziła dziecko, wycofała się z medialnej machiny i oprócz nagrania utworu do bondowskiego „Skyfall” nie dawała o sobie znać. I nagle bum!

Bartek Chaciński (dziennikarz muzyczny i bloger w POLITYCE oraz Polskim Radiu) – Tak musiało być. Mam wrażenie, że wszyscy w popie walczą w innej dyscyplinie – na zamęczenie widowni swoją obecnością.

Uważają, że nie można na moment zniknąć z widoku publiki, bo w świecie szybkiej komunikacji i mediów społecznościowych zejdą na margines. Adele gra klasycznie, tak jak kiedyś grały wielkie gwiazdy: robi, co ma do zrobienia, i znika.

Publiczność pości, a taki post zaostrza apetyt. Tyle że na to może sobie pozwolić numer jeden. Numer dziesięć na rynku mógłby naprawdę zniknąć.

AK74 – Są przecież inne super gwiazdy – Justin Bieber, Drake, Kaynee West, Rihanna, Kate Perry, które do perfekcji opanowały komunikację w social mediach, dawkowanie informacji dla fanów, medialne „przecieki” i wyciskanie zysków ze swojej obecności (gadżety, filmy, programy). Adele jest kompletnym ich przeciwieństwem…

BC – To prawda. Z jednej strony taki Kanye West i Justin Bieber mają nieco inną publiczność i np. ten pierwszy jest mniej podatny na jakieś sezonowe fluktuacje sławy niż ten drugi, ale to fakt, że Adele zostawia w tyle wszystkich.

Może dlatego, że jest bezwzględnym numerem jeden. Jeśli już mówimy o tym rynku w kategorii gwiazd i układów planetarnych, to Adele jest wśród ciał niebieskich czymś o potężnej sile grawitacji – czyli wpływie na roczną sprzedaż muzyki w ogóle.

Jest – powiedzmy – planetą. Jej pojawienie się zwiększyło ogólną sprzedaż. Minimalny wzrost rynku muzycznego po latach spadku uważa się za efekt Adele.

Bez niej rynek byłby inny. Z całym szacunkiem dla Biebera czy Rihanny – to planetoidy o niewielkim wpływie na cały układ planetarny, których braku nikt by nie zauważył, zmieniłyby tylko średnią wieku wśród ciał niebieskich.

AK74 – Wyniki sprzedaży mówią o fizycznych nośnikach a żyjemy przecież w erze mobile i aplikacji do streamingu. I tutaj również ogromne zaskoczenie – Adele nie zgodziła się na zamieszczenie swojego najnowszego albumu na Spotify i Apple Music. A pomimo tego pobiła wszystkie rekordy 2015 roku. Czytałem w kilku miejscach, że to jest „zbawienie dla branży muzycznej”. Dlaczego?

BC – To jest właśnie to budowanie wpływu na rynek, czyli siły grawitacji, znaczenia w układzie.

Otóż Adele próbuje konserwować pewien mechanizm: jest premiera, jest płyta fizyczna, zestaw piosenek o pewnych stałych rozmiarach (wszystkie płyty Adele to klasyczne longplaye pod względem czasu trwania), jakieś dzieło, eksplozja zainteresowania, stopniowe wygaszanie i chwila urlopu dla wykonawcy.

Fizyczny nośnik i pewien gest związany z kupowaniem dla siebie lub dawaniem w prezencie płyty na to wpływa.

Pliki mp3 moim zdaniem już te warunki brzegowe rozmywa – wydać można w ten sposób dowolnie długa płytę, albo kilka krótszych, wszystko miesza się potem w jednym folderze wykonawcy, słucha się na wyrywki.

Streaming idzie dalej – ze wszystkich piosenek wszystkich wykonawców robi bezpostaciową playlistę. Nie znosi ciszy i pustki. Jak to, nie ma nic nowego od Adele już piąty dzień? Skandal.

Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby stary rytuał odbioru muzyki w postaci płyt zniknął. Wtedy Rihanna, Bieber i Katie Perry zalaliby rynek, produkując same single, za to co parę tygodni.

Niektórzy uważają, że to lepiej, bo z płyt popowych dostaną wtedy samo gęste, same przeboje, konkurencja będzie większa.

Moim zdaniem nie – to byłby wyścig zbrojeń, w którym przepadłyby niuanse, pauzy, cisza – tak jak w komercyjnym radiu przepada to, co nie przebije się przez hałas uliczny i brzdęk garnków w domu.

A w muzyce, nawet w popie, potrzebne są różne rzeczy, różne poziomy odbioru. Nie lubię słowa „zbawienie” w tym kontekście, bo sugeruje, że Adele jest mesjaszem – albo może raczej mesjaszką – ale szanuję jej postawę i uważam, że pomaga pewnemu mechanizmowi nie zepsuć się ostatecznie.

AK74 – Taylor Swift swego czasu wycofała swoje piosenki ze Spotify. Potem poskarżyła się na niskie stawki Apple Music co zaowocowało oficjalną odpowiedzią Apple i podpisaniem umowy z tym serwisem. Wygląda na to, że kwestią problemów artystów są stawki i podział przychodów z dystrybucji cyfrowej?

BC – Mam jednak pewne podejrzenia, że chodziło o pewien gest marketingowy, gest lekkiego buntu w granicach świata konsumpcji.

Bo w streamingu jest tak, że ci najwięksi – a i Taylor Swift do nich należy – mogą wynegocjować lepsze stawki niż maluczcy.

Co oznacza de facto skrajną nierówność: ten, kto ma dużo odsłon, zarobi nie tylko odpowiednio więcej niż ten, kto ma mało, ale jeszcze szybciej dostanie pieniądze i liczone po lepszych stawkach.

Dlaczego? Bo żywot serwisu streamingowego jest od nich uzależniony mocniej niż od tych mniej znanych.

AK74 – Serwisy streamingowe krytykowało już wiele osób. Thom Yorke z Radiohead nazwał Spotify „ostatnim desperackim pierdnięciem zdychających zwłok”. Inni wskazują na zmianę modelu biznesowego w branży muzycznej: nie zarabia się na sprzedaży płyt tylko koncertach więc w zasadzie im więcej twojej muzyki za darmo tym więcej osób może ją polubić i skusić się na zakup biletu na koncert. Jakie jest Twoje zdanie?

BC – Widzę w nich zarówno złe, jak i dobre strony. Dobra: spowodowały, że w muzyce piractwo jest w tej chwili coraz bardziej zaniedbywalne.

Dostęp do muzyki w streamingu jest tak tani, że ci, którzy się muzyką jakoś szczególnie mocno nie interesują, tylko lubią, jak im towarzyszy w ciągu dnia, po prostu się podłączają i słuchają.

Po co tracić czas na szukanie i ściąganie, skoro dostęp w streamingu jest banalnie prosty, a abonament płaci się razem z opłatą za komórkę, albo nawet jest weń wliczony?

Zła strona to fakt, że muzyka jeszcze bardziej się dzieli na dwie części: wykonawcy kolekcjonowani, słuchani na dużych głośnikach, w dobrej jakości, zwykle przez nieco starszą publiczność (którą na płyty stać), a po drugiej stronie – ulubieńcy zwykle młodszej, ale też mniej wtajemniczonej publiki, której nie zależy na słuchaniu albumów, a zbieranie ich uważają czasem nawet za jakiś anachronizm.

Dwa rynki skoncentrowane na różnych sposobach odbioru, które mogą się od siebie oddalać coraz bardziej. Poza tym oczywiście streaming ma inne niedobre cechy, anonimizuje odbiór – po jakimś czasie nawet nie będziemy zwracać uwagi, co też słyszymy – odrywa nas od myślenia dłuższymi formami, potania muzykę, ale też odbiera jej wartość.

To tak jak z wodą z kranu i w butelce. Ta pierwsza bywa ok, ale czy ktoś zastanawia się nad jej smakiem? Czy aby nie przywiąże większej uwagi do faktu picia wody z butelki, z całym ceremoniałem?

A gdy spojrzy na etykietę, czy nie pomyśli, skąd właściwie ta woda pochodzi, jak do niego trafiła? Woda z kranu jest potrzebna każdemu, jest pewną podstawą, woda w butelce – już pewnym zbytkiem.

W warunkach odbioru kultury takie rozróżnienie ma jeszcze większe znaczenie. Można się sprzeczać, czy sama muzyka w postaci cyfrowej brzmi gorzej niż muzyka na płytach.

Ale najbardziej typowe urządzenie do odgrywania muzyki cyfrowej – komputer czy smartfon – brzmi gorzej niż typowe urządzenie zbudowane do odtwarzania płyt CD lub LP 9choć mam świadomość, że są i lepsze urządzenia czytające np. mp3 czy muzykę w streamingu).

I tryb, w jakim słuchamy, bardziej sprzyja dekoncentracji w tym pierwszym przypadku. Co do koncertów – to prawda. Zarabia się w branży głównie na koncertach, publishingu albo reklamach. Sprzedaż nagrań jest drugorzędna.

AK74 – Jak kwestia streamingu wygląda w wypadku mniej znanych zespołów? Traktują zamieszczenie swoich utworów online jako tylko kwestię promocyjną?

BC – Nie mają innego wyjścia. Na streamingu ani sprzedaży plików nie zarobią tyle, co najbardziej znani. Ale przynajmniej są dostępni.

Przynajmniej teoretycznie zyskują kanał, dzięki któremu ludzie w dowolnym miejscu na świecie, bez oglądania się na sieć sprzedaży – mogą ich usłyszeć. I to jest oczywiście w dużej mierze po stronie plusów.

Czasem tylko interfejs użytkownika – np. strona główna serwisu – bardziej utrudni niż ułatwi kontakt z ich muzyką.

AK74 – Niedawno YouTube wprowadził nową usługę kierowaną do fanów muzyki – YouTube Music. Apple ma swój iTunes oraz Apple Music. Amazon również. Oprócz nich do liczących serwisów należy zaliczyć Spotify, Dezeer, SoundCloud, Tidal oraz…BitTorrent, który co prawda nie jest serwisem streamingowym ale pozwala na kupowanie muzyki i jej sciągniecie w postaci plików MP3. Mamy zatem mnogość legalnych serwisów a zjawisko piractwa nadal ma istnieje…

BC – Ale jest dużo mniejszym stopniu. Powiedziałbym nawet, że przestrzeń dla piractwa widziałbym w niszy – np. podrabianiu starych wydań winylowych o wysokiej wartości, zresztą tacy piraci już działają.

Oczywiście w naszych polskich warunkach jest specyficzne piractwo o charakterze, hm, supermarketowym, czyli np. Chomikuj, który jest bardziej znany, lepiej wyposażony i ma lepszy interfejs użytkownika niż sklepy z cyfrową muzyką – o filmie i książkach nie wspominając – a do tego stwarza pozory bycia zwykłym sklepem, bo w końcu za ściąganie się płaci.

No ale nie wszędzie na świecie takie systemy działają. A w stawianej za wzór w sprawie streamingu Skandynawii statystyki pokazują, że piractwo muzyczne zostało naprawdę wyeliminowane.

AK74 – Jak problem sprzedaży i dystrybucji plików cyfrowych wygląda w Polsce? Masz jakieś dane jakiego typu popularnością cieszą się w Polsce serwisy streamingowe?

BC – Nie ma jeszcze danych z 2015 roku. Między 2013 a 2014 rokiem sprzedaż muzyki w streamingu (wliczane są w to serwisy zarabiające na reklamach – jak YouTube) wzrosła w Polsce aż o 44 proc. (dane ZPAV).

W tym samym czasie pobrania (czyli sprzedaż mp3 i innych formatów plików) spadły o 10 proc., podobnie jak pobrania na telefony komórkowe (dzwonki).

Ogółem jednak rynek sprzedaży cyfrowej w 2014 r. miał u nas wartość 69 mln zł, a to (przy dużych wzrostach – 31 proc. rok do roku) ciągle tylko 20 proc. udziału w całym rynku.

Gdybym nie był dziennikarzem, tylko miał inwestować, to jednak zastanawiałbym się nad sprzedażą nośników fizycznych, np. winyli, których rynek systematycznie od kilku lat rośnie.

AK74 – Kilka lat temu miałem okazję brać udział w dyskusji na temat piractwa w Polsce. Wśród prelegentów był Kazik Staszewski, Muniek Staszczyk, Hirek Wrona i Jarek Polak. Tylko ten ostatni miał pojęcie o sprzedaży muzyki w internecie, fanach, serwisach społecznościowych. Reszta kręciła nosem i powtarzała „to nie dla mnie, ja wiem, że moi fani tego nie potrzebują”. Jakie Ty masz zdanie na temat polskiej branży?

BC – Ostatnie 2-3 lata to olbrzymi postęp. Pośrednicy sprzedaży muzyki cyfrowej i same serwisy streamingowe nauczyli artystów, że zyski z tego są, w pewnym sensie przypominają nawet system dystrybucji zysków organizacji zbiorowego zarządzania, np. ZAiKS-u, gdzie też najchętniej słuchani mogą zarobić nieproporcjonalnie duże pieniądze.

Dlatego już nie tylko młodsi i reprezentujący nowocześniejsze gatunki postanowili w to wejść. Gorzej ze świadomością promocji w sieci. Tutaj od Zachodu dzieli nas duży dystans.

Ale proponowałbym jednak nie próbować go pokonać jednym susem, tylko spojrzeć na przypadek Adele i zastanowić się, czy nie byłoby fajnie zostawić jednak miejsce dla pewnych starych mechanizmów i rytuałów.

Kto wie, czy za parę lat nasz rynek nie byłby dzięki temu zdrowszy.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon