We wpisie „Drogi influencerze – jak Cię widzą agencje?” chciałem pokazać jak układa się współpraca różnych podmiotów z twórców. Poprosiłem przedstawicieli agencji, domów mediowych czy firm PR o szczere (na podstawie swojego doświadczenia) wypowiedzi. Pojawiło się wiele fajnych wskazówek i postulatów. Uważam, że dobrze jeśli raz na pewien czas stanie trochę z boku i razem – twórcy jak i klienci przyjrzymy się naszej pracy.
Teraz o taką samą ocenę poprosiłem samych influencerów. Zapraszam do zapoznania się z ich wnioskami i uwagami związanymi z pracą, agencjami i klientami kampanii influencerskich w Polsce w przeciągu kilku ostatnich lat. Poniżej znajdziecie odpowiedzi od kilku, czołowych polskich influencerów. Miłej lektury!
Anna Kowalczyk (Boska Matka)
1) Zalety:
Zwykle mają konkretne oczekiwania, harmonogram, szablon ewaluacji i to jest zawsze jakiś punkt wyjścia i odniesienia (co pomaga uniknąć niedomówień i rozczarowań). Fajnie jednak, gdy się ich nie trzymają kurczowo oczekując, że po prostu udostępnisz swoje łamy i zrobisz/opublikujesz to, co Ci przyślą i zlecą, ale są gotowi do WSPÓLNEJ pracy, otwarci na zmiany i dostosowanie przekazu do naszych odbiorców.
Wady: 90 proc. propozycji, jakie dostaję od agencji świadczy o tym, że nie mają pojęcia jaki i o czym jest mój blog. Serio, to że nazywa się boskamatka.pl nie znaczy, że zrobię test pieluch.
90 procent rozmów na temat umowy zaczyna się od „Ze wszystkimi takie podpisujemy. Taki mamy standard”.
Blogerzy standardowo skarżą się na opóźnienia w płatnościach, ale ja akurat nigdy nie miałam takich problemów.
2. Fajne są współprace, które są…fajne. Tzn. oprócz wynagrodzenia przynoszą frajdę, satysfakcję, poczucie uczestnictwa w czymś pożytecznym lub ciekawym. Najlepiej wspominam te, z których jestem dumna, choć niekoniecznie najlepiej mi za nie zapłacono.
3. Rada od serca-orientujcie się kto jest kim, jakiego ma bloga i jaki styl. Każdy chętnie przytuli miłe honorarium i coś tam umieści w SM, ale nie każdy będzie dla Waszego klienta równie pożyteczny. Zwłaszcza ci, którzy reklamowali już wszystko. Nasi odbiorcy są mega wyczuleni na każdy fałsz. I jeśli odmawiamy współpracy to nie zawsze dlatego, że jesteśmy primadonnami, ale czasem dlatego, że twarz i nazwisko ma się jedno.
Arlena Witt (Wittamina.pl / Po Cudzemu)
Moje doświadczenia: 1) Zalety i wady współpracy z agencjami (lub innymi podmiotami z którymi zdarzyło Ci się pracować) Ogromną zaletą agencji (lub bezpośrednio klienta) jest to, że w momencie nawiązywania kontaktu już zna moją twórczość, bo wtedy wie dokładnie, jakiego rodzaju format realizuję i czego może się spodziewać, jeśli chodzi o umieszczenie w tych ramach produktu lub marki.
Zdarzają się też niestety agencje, które proponują pomysły zupełnie od czapy, w żaden sposób nieprzystające do tego, co na co dzień robię. Dostałam na przykład propozycję nagrania filmu, na którym pokazuję, co mam w lodówce. Nie wiem, jak według agencji ten pomysł wpisuje się w mój format, w którym na tle regału z książkami uczę angielskiego, przeplatając to wstawkami z anglojęzycznych filmów, seriali i piosenek. Profesjonalizm cechuje się tym, że jest się przygotowanym do rozmowy.
2) Wnioski (ogólne) ze współpracy – co jest ok, co jest problemem, co agencje / inne podmioty powinny poprawić? Świetne jest to, gdy agencja jasno i konkretnie komunikuje oczekiwania i ustalenia, gdy trzyma się wspólnie ustalonych terminów płatności i nie uzależnia ich od płatności od klienta, gdy rozumie, że influencer to nie kanał telewizyjny, na którym wykupuje się czas antenowy, tylko twórca, który wie, jak tworzyć swój format tak, żeby nadal był interesujący dla jego odbiorców – w końcu robi to już długo. Ważne jest też, by uszanować wspólne ustalenia i nie prosić o całą rękę, gdy umówiliśmy się na palec.
3) Porady (takie od serca) Zaufać influencerowi i dać mu swobodę twórczą w zakresie formy, dbać o jasną komunikację, pilnować terminowości wszystkich ustaleń, traktować partnera tak, jak sami byśmy chcieli być traktowani. Rób drugiemu co Tobie miłe.
Dorota Kamińska (Dorota.in)
1) Zalety i wady współpracy z agencjami (lub innymi podmiotami z którymi zdarzyło Ci się pracować)
W mojej blogowej karierze, która trwa już 9 lat, pracowałam zarówno bezpośrednio z klientami końcowymi jak i reprezentującymi ich agencjami lub wolnymi strzelcami.
Na pewno plusem współpracy z agencją jest pewien przyjęty standard przebiegu kampanii, opracowana przez jej pracowników koncepcja, konkretna wizja i strategia, dzięki którym wiadomo, jaki jest cel, co jest szczególnie ważne dla klienta i jaki kierunek obrać. To agencja spędziła czas z klientem na rozmowach i ustaleniach, analizach, poznała jego biznes i produkt, dzięki czemu może, po zapoznaniu się z twórczością blogera, zadecydować, co będzie pasować do wizerunku marki, produktu i stwarzać wiarygodny komunikat reklamowy.
Dobra agencja zna konkurencję swojego klienta i jej ofertę, dzięki czemu może zwrócić blogerowi uwagę na elementy, których sam mógłby nie dostrzec, zwłaszcza że nie każdy posiada wiedzę czy doświadczenie z dziedziny marketingu. Klient końcowy może nie znać zasad działania blogosfery, specyfiki branży, konkretnych twórców i ich publiczności, rodzajów form współpracy.
Bloger może nie wiedzieć, jak wygląda proces powstawania koncepcji kampanii i podejmowania decyzji, planowania, proces produkcji lub wytwarzania usługi. Ogniwem, które łączy te obszary w działalności blogera i końcowego klienta, w których nie mają oni doświadczenia lub personelu czy czasu, a które są niezbędne do korzystnej współpracy, jest agencja.
2) Wnioski (ogólne) ze współpracy – co jest ok, co jest problemem, co agencje / inne podmioty powinny poprawić?
Dobra agencja lub niezależny przedstawiciel (wolny strzelec) informuje, do jakiej grupy docelowej kieruje kampanię i jakie korzyści z produktu czy usługi warto podkreślić, przygotowując materiał dla klienta. Ma przygotowaną umowę współpracy, w której sprawiedliwie, symetrycznie podzielono prawa i obowiązki obu stron. Niektóre agencje posiadają nawet kodeks współpracy i zasad biznesowych, co daje blogerowi poczucie, że za kampanią stoi sztab profesjonalistów.
Agencja powinna znać twórczość blogerów oraz możliwe formy współpracy i orientować się w specyfice poszczególnych dziedzin, bo np. inne formy reklamy sprawdzają się na blogach kulinarnych, a inne w blogosferze modowej czy parentingowej. Dobra agencja zna też zwyczaje zakupowe konsumentów, dzięki czemu może wyjaśnić swojemu klientowi, że niektóre produkty i usługi sprzedają się dobrze w Internecie (np. ubrania, książki, elektronika), a inne, choćby duży sprzęt AGD czy meble, są częściej nabywane w sklepach stacjonarnych i w inny sposób ocenia się efektywność ich reklamy na blogach.
Bywa, że pracownicy agencji działają pod zbyt dużą presją czasu. Zapytania ofertowe przychodzą na ostatnią chwilę i zamiast przygotowania sensownej, przemyślanej propozycji, bloger wysyła wycenę przygotowaną na szybko. Również blogerzy, będący swoimi sterami, żaglami i okrętami często mają zbyt mało czasu i sama, w przeszłości, wielokrotnie doświadczyłam zbyt późnego odpisywania na maile czy oddawania prac po terminie, bo przyjęłam optymistyczny scenariusz realizacji kampanii, a po drodze coś niespodziewanie poszło nie tak.
Bloger nie siedzi przy komputerze przez całą dobę, a jego główną działalnością jest pisanie tekstów oraz robienie zdjęć czy tworzenie wideo. Obróbka cyfrowa, planowanie publikacji, odpisywanie na komentarze, dbanie o widoczność w mediach społecznościowych i szereg innych spraw nie ułatwiają wykonania dodatkowych zadań, np. przygotowywania szczegółowych analiz i raportów, o które proszą czasem niektóre agencje.
Nadal dostrzegam sytuacje, w których na podstawie otrzymanego od agencji maila widzę brak zapoznania się z moją ofertą i cennikiem. Kiedy muszę po kilka razy dziennie odpisywać na te same pytania, a odpowiedzi na nie mam umieszczone w swojej zakładce reklamowej.
Nieznajomość aspektów prawnych to również coś, nad czym agencje, ale też blogerzy, mogliby popracować. W umowach nadal widnieją zapisy, że bloger przekazuje prawa autorskie do swoich tekstów i zdjęć oraz filmów, które umieszcza na swoim blogu. Taki zapis ma sens, gdy materiały mają ukazać się poza blogiem, np. na stronie klienta lub w jego mediach społecznościowych. Jest to pierwsza kwestia, którą sprawdzam, czytając umowę.
Agencje pytają blogera o możliwość udostępniania jego postów z social media czy filmów wideo, a te kwestie są najczęściej związane z regulaminami serwisów, których przestrzegania zobowiązują się ich wszyscy użytkownicy.
Nadal zdarzają się sytuacje, w których klient rezygnuje w ostatniej chwili z zarezerwowanej z wyprzedzeniem kampanii, a bloger ponosi przez to stratę, bo w tym samym czasie mógł przyjąć zlecenie od kogoś innego. Wciąż w umowach nie ma zabezpieczeń na wypadek takich sytuacji, choć zdarzyło mi się już współpracować z dwiema agencjami, które rozliczyły się ze mną za już wykonane prace, których realizacja była rozłożona w czasie, ale ostatecznie współpraca nie doszła do skutku ze względu na rezygnację klienta.
3) Porady (takie od serca)
Czytajcie umowy i analizujcie ich treść. Sprawdzajcie, czy nie bierzecie na siebie odpowiedzialności za coś, na co nie macie wpływu i czy umowa jest symetryczna, zwłaszcza w kwestii ewentualnych kar finansowych.
Zgadzajcie się na realne terminy realizacji zlecenia, żeby Wasze prace nie traciły na jakości przez zbyt dużą presję czasu. Do rozpoczęcia prac przystępujcie dopiero po oficjalnym (najlepiej potwierdzonym umową) starcie współpracy, zwłaszcza gdy na początku będziecie musieli ponieść nakład finansowy, np. na zakup akcesoriów do fotografii.
Bądźcie ostrożni przy terminach płatności, a z agencjami, których jeszcze nie znacie, rozliczajcie się na zasadzie pełnej lub chociaż częściowej przedpłaty. Pytajcie innych blogerów o referencje dotyczące współpracy z daną agencją. Choć umowy często zobowiązują do poufności, wystarczy informacja, że „warto” lub „trzymaj się od nich z daleka”.
Jacek Gadzinowski (twórca video z 418 tys subów, podróżnik, przedsiębiorca, miłośnik extremalnych sportów deskowych)
1) Zalety i wady współpracy z agencjami (lub innymi podmiotami z którymi zdarzyło Ci się pracować)
Zalety:
– większa skala działania / trafia więcej briefów dla influencerów/
– możliwość pozyskania całekiem ciekawych budżetów i ciekawych akcji promocyjnych
– możliwość pozyskania wiedzy dla influencerów (biznesowej czy marketingowej)
Wady
– niektórzy z pośredników miedzy kilentem są „głuchym telefonem”
– czasochłonność ustaleń i czasem ich miałkość
– kredytowanie się poddostawcami
2) Wnioski (ogólne) ze współpracy – co jest ok, co jest problemem, co agencje / inne podmioty powinny poprawić? Dużym wyzwaniem są terminy płatności i słowność kontrahentów. Warto takie rzeczy zastrzec w umowie i działać raczej na mocno okreslonych terminach płatności. Na pewno też kwestia wzajemnego zrozumienia i zaufania.
Czasem chyba to jest dość enigmatyczne ale z tym jest coraz lepiej jak spojrzeć na przestrzeni czasu. Po stronie agencji i MCN, coraz wiecej jest zrozumienia specyfiki pracy z influencerami. Czasem trzeba wykazać daleko posuniętą cierpliwość (względem influencera), wazne natomiast by nie oddawać przestrzeni nad która żadna ze ston nie panuje póżniej.
3) Porady (takie od serca)
Więcej zaufania do influencerów. Influencer zna swoją publiczność, swoich fanów więc szkoda nie korzystać z tej wiedzy
Większa selekcja z kim pracujemy (po obu stronach). Jasne ustalenie zasad współpracy na początku. Rozliczanie się z osiągniętych celów (przy ich założeniu że są klarowne)
Michał Górecki (MikeMary.pl)
Byłem na każdym wierzchołku trójkąta współpracy bloger / firma / agencja i mam dość szeroki ogląd sytuacji, choć przyznam, że to właśnie pierwsza perspektywę znam najlepiej. Moje doświadczenia agencyjne mocno się już zdezaktualizowały, w tej branży kilka lat to jak epoka.
Problem polega jednak na tym, że nadal znam osobiście sporą część światka agencyjnego i dlatego trudno mi besztać ich publicznie, czy wymieniać nazwy agencji, które mają coś na sumieniu. A niestety grzechów jest sporo. A może inaczej – jest jeden, powtarzający się ciągle. Ale o nim za chwilkę.
Najpierw pozytywy. Agencje nauczyły się już w zdecydowanej większości jak „obsługuje się“ influencerów. Coraz mniej durnych propozycji w stylu „zainstalujemy kamery w twoim domu na pół roku“ w zamian za kilkaset złotych (prawdziwa propozycja sprzed kilku lat), lub „pisz dla nas za darmo, pomożemy ci się rozpromować, mamy poczytny tytuł“.
Coraz mniej zdziwienia, że bloger chce godziwą pensję za poświęcony czas oraz za to, że firma chce skorzystać z jego marki osobistej oraz zbudowanych kanałów. Rzeczywiście branża się uczy.
Ale to tylko pierwsza linia. Accounci i inne osoby mające kontakt z blogerami. A im dalej w las… tym gorzej. Dlatego, że jakby pierwsza linia się nie starała, to nie ma wpływu na finanse, a to właśnie tu leży pies pogrzebany.
Płatności. Słowo klucz charakteryzujące bagno współprac z agencjami. Każdy mój status będący wynikiem frustracji finansowej osiąga niebotyczne zasięgi i zaangażowanie, wcale nie od blogerów. Ale od wszelkich osób współpracujących z agencjami – fotografów, czy innych osób. Nam, blogerom, po prostu łatwiej jest głośno o tym krzyczeć.
Otóż na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć agencje płacące w terminie. A jedna była w stanie zapłacić mi nawet przed terminem, bez żadnego upomnienia z mojej strony! Bird&Co to agencja, która płaci W DNIU WPŁYNIĘCIA FAKTURY. Serio. Byłem w totalnym szoku!
Ja zdaję sobie sprawę, że to część większego problemu. Że to w naszym dzikim kapitalizmie norma. Że to często domy mediowe i klienci narzucają horrendalne terminy w stylu 90 dni (!!!), a agencje nie mają takiego bufora finansowego, by kredytować blogerom wypłaty. Trudno, ja nie wiem dlaczego mam kredytować swoimi pieniędzmi VAT i PIT, który przecież muszę od każdej faktury odprowadzić.
Jeszcze niedawno nie było to dla nas aż tak dużym problemem, pieniądze z bloga były dla nas dodatkową kasą, ale obecnie to ważna część naszego budżetu – Marysia nie pracuje już na etacie. Nie jesteśmy firmą, która może przesunąć sobie inwestycje na później, mamy do zapłacenia czesne, ubezpieczenia, raty kredytu. Dlatego nie toleruję zupełnie takiego postępowania.
Co więcej, czasem płatność idzie od klienta i w tym roku też miałem sytuację, w której trzy razy pod rząd, po kilkutygodniowych opóźnieniach dowiaduję się, że „ktoś zapomniał wprowadzić faktury do systemu“. Naprawdę ktoś ma w to uwierzyć? „Nie ma osoby podpisującej faktury“, „faktury wychodzą od nas dwa razy w miesiącu“ i inne historie. One są dla mnie kompletnie nieważne, liczy się jedna rzecz, termin płatności faktury.
To nie jest data w której agencja ma zacząć myśleć o fakturze. To jest OSTATECZNY termin zapłaty. I żadne maile, umowy, nieścisłości na fakturze znajdowane dzień przed nie przesuwają tego terminu. W 2017 roku agencje, które spóźniły się dwa razy będą musiały robić mi przedpłaty, a powtarzające się przypadki będę piętnował publicznie – skończyła się moja cierpliwość. I wiem, że nie mówię tylko w swoim imieniu.
Jeśli miałbym wymienić moje nadzieje na 2017 rok, to kwestie nauczenia się demografii przez agencje. Otóż agencje najpierw uczyły się, że zasięg to nie wszystko, że można go sztucznie nabić. Potem nauczyły się, że zaangażowanie to nie wszystko, bo można je sztucznie nabić. Choć nie wszystkie jeszcze to ogarniają, ale to żmudny proces i zderzenia świata starych mediów z nowymi. Ale zarówno agencje jak i klienci musza nauczyć się jeszcze jednej podstawowej rzeczy – demografii.
I to trochę kuriozalne, bo przecież to nic nowego i w reklamie od zawsze się o tym myślałem określając target grupę. Jednak w dobie laserowego targetowania z jakim mamy do czynienia na blogach, czy podczas tworzenia reklam na Facebooku, myślenie o demografii to konieczność. Czasem dobieranie influencerów do kampanii przypomina ten dowcip w którym milicjant szuka zgubionego klucza pod latarnią, a nie tam gdzie go zgubił.
Bo tu jest jasno, a tam jest ciemno. Gdy widzę kampanię samochodu wartego 100 tysięcy, realizowaną u twórcy, którego czytają / oglądają głównie nastolatki to czuję smród przepalanych banknotów. Wiadomo, że im młodsza publika tym większe liczby (mają więcej czasu, konsumują więcej treści w sieci, są przyzwyczajeni do tych kanałów, bardziej się angażują), ale co z tego? Trudniej jest dotrzeć do starszej publiki, to temat na osobny tekst, ale to dość ważna kwestia.
Paweł Opydo (Opydo.pl)
Relacja agencji z influencerami to bardzo złożony temat. Artur poprosił mnie o wypowiedź ze strony blogera, choć uważam, że bardzo ciężko te kwestie pokazać tak jednostronnie. Wiele problemów po stronie agencji wynika bowiem chociażby z wcześniejszych, niezbyt dobrych doświadczeń. Część problemów wynika też z tego, że agencja musi zwykle pogodzić potrzeby influencera z wymaganiami klienta. No ale dobra, postaram się.
Pierwsze o co chciałbym prosić przedstawicieli agencji, to nie opieranie się na stereotypach. Po wiecie, często kiedy myślicie „bloger” czy „youtuber”, wyobraźnia podsuwa Wam wylansowanego nastolatka, który zdobył popularność w Sieci i uważa się za półboga. Ewentualnie: dziewczynę, która robi sobie zdjęcia telefonem, wrzuca na bloga i uważa za gwiazdę. W wielu przypadkach oczywiście dokładnie tak jest, ale to nie powód, żeby każdą relację zaczynać z takim podejściem.
Ustalmy, że chcecie zrobić coś fajnego z bardziej ogarniętym twórcą. Ważne jest tutaj budowanie relacji. Pamiętajcie, że tak naprawdę macie wspólny cel – wymyśleć współpracę, która będzie ciekawa dla użytkowników i z której obie strony będą dumne. Często jednak agencje zarzucają infuencera bardzo szczegółowym planem, nie pozostawiając za bardzo pola do dyskusji.
Przy tym niekoniecznie tego pola faktycznie nie ma. Ja na przykład bardzo często wyrzucam pomysły agencji do kosza (wybaczcie) i proponuję coś własnego, starając się dokładnie przekazać, co było nie tak z ich planem i dlaczego mój jest lepszy. Nie pamiętam, żeby spotkało się to kiedykolwiek z negatywną reakcją, ale wielu twórców uważa, że jeśli dostali gotowy plan, to mogą tylko się na niego zgodzić lub nie. Musicie sobie pozostawić pole do rozmowy.
Przeglądając materiał u Artura, w którym przedstawiciele agencji opisywali problemy, które mają z influencerami, zwróciłem uwagę na fragment o przestrzeganiu terminów. Przyznam, że zaśmiałem się gorzko. Powiem szczerze: zawsze staram się dostarczyć wszystko zgodnie z planem (albo dać znać jak najwcześniej, jeśli coś się rozjedzie), za to regularnie mam problemy z drugą stroną.
Ile razy zdarzało mi się czekać kilka tygodni na zaakceptowanie materiału przez klienta tylko po to, żeby na koniec dowiedzieć się, że uwag nie ma. Wiem, że zwykle nie jest to wina agencji, ale nie zmienia to faktu – twórcy często czują się jak partnerzy „gorszego sortu” – niby coś tam robią, ale nikt ich nie traktuje poważnie.
Osobny akapit to kwestie papierkowe. Regularne opóźnienia w płaceniu faktur czy wysyłanie umów po zakończeniu współpracy. O, właśnie, umowy – czasem wrzucacie do nich jakieś horrendalne bzdury. Ostatnio w umowie od jednej z agencji był punkt, w ramach którego miałem udzielić klientowi praw majątkowych do mojego logo. Prawdopodobnie dlatego, że ktoś z działu prawnego uznał „W sumie nie wiemy jakie prawa sobie zastrzec w tej współpracy, to zastrzeżmy sobie wszystkie, przecież to jakiś dzieciak”.
Jeśli chcecie, żebyśmy traktowali Was poważnie, to Wy traktujcie nas poważnie. Nie, nie traktujcie nas „specjalnie” – traktujcie nas fair.
A co jest największym problemem jeśli chodzi o agencje?
Bycie tylko i wyłącznie managerem do spraw forwardowania maili od klienta. Coś we mnie umiera za każdym razem jak czytam wiadomość „No klient tak chce, wiemy że to bez sensu”. „Czekamy na odpowiedź od klienta, przypomnimy mu”. „Nie płacimy ci od miesiąca, bo klient nam nie zapłacił”.
Powiem wprost: czasem klient bywa niesamowicie upierdliwy. Kiedy czekam miesiąc na uwagi do filmu, po czym dowiaduje się, że klient chce w nim jeszcze jedno call to action, które absolutnie niczego nie zmieni, za to brzmi jak zdanie wyrwane ze spotu reklamowego proszku do prania, to chcę uderzyć czołem w klawiaturę. Albo kiedy po wielu dniach oczekiwania na sprawdzenie tekstu pod kątem merytorycznym dowiaduję się, że pani Jadzia z marketingu klienta nie lubi słowa „ponieważ”, więc w tekście mam je zastąpić na „albowiem”. No kurde, czyj to blog, mój czy pani Jadzi?
Kurde, agencyjniaki – przecież to Wy jesteście ekspertami. Wy powinniście wyjaśnić klientowi, na czym polega praca z nami i dlaczego to my wiemy pewne rzeczy lepiej. Zwracacie się do nas, żeby zrobić akcję reklamową, która będzie bardziej naturalna niż spot w telewizji, która będzie bardziej angażująca, ciekawa – a potem bez mrugnięcia okiem forwardujecie nam copy rodem z lat 90, „bo klient chciał”.
Spędziłem lata pracując po obu stronach tej relacji. Staram się aktywnie budować relację z agencją. Czasem jestem może nietypowo szczery, zwyczajnie odpisując, że pomysł jest pozbawiony sensu i sucharowy – ale uwierzcie, wszyscy lepiej na tym wyjdziemy.
Andrzej Tucholski (AndrzejTucholski.pl)
1) Zalety i wady współpracy z agencjami (lub innymi podmiotami z którymi zdarzyło Ci się pracować)
Największa zaleta współpracy z agencjami to możliwość lekkiej „nieformalności” w relacjach. Możliwość spokojnego przegadania tematów sprawia, że nawet najtrudniejsze sytuacje da się rozwiązać. Niestety, dokładnie ta sama cecha to też największa wada. Czasem obie strony łapie amok pośpiechu i nawet małe niedociągnięcia nagle stają się bardzo irytujące a źle zbudowane zdanie ktoś jest w stanie nagle odebrać personalnie i wziąć do siebie. Wskazany byłby wtedy krok w tył i nabranie dystansu – ale jesteśmy tylko ludźmi. Czasem bywa to wyjątkowo trudne
2) Wnioski (ogólne) ze współpracy – co jest ok, co jest problemem, co agencje / inne podmioty powinny poprawić?
Wniosek mam jeden. I agencje, i blogerzy powinni zawsze pamiętać, że biznes internetowy, biznes reklamowy, biznes wizerunkowy to przede wszystkim „BIZNES” a dopiero potem „internetowy, reklamowy lub wizerunkowy”. Warto pracować nad podstawami prowadzenia dobrych relacji biznesowych – punktualnością, transparentnością, dotrzymywaniem słowa, dbaniem o dobry nastrój obu stron i tak dalej. To nie jest aż tak ważne, w jakich branżach się poruszamy. „Internet” nie daje żadnej taryfy ulgowej. Pewne dobre praktyki są uniwersalne.
3) Porady (takie od serca)
Sam nie jestem tu bez winy, ale chętnie zobaczyłbym jedną zmianę w branży. Brak negatywnego zdziwienia. Często obserwuję np. wyrażany publicznie szok, że jakiś youtuber dostał kilkadziesiąt tysięcy za współpracę. Nie rozumiem takich reakcji. O ile dobrze rozumiem branżę, dzięki tym pieniądzom zarobi ogrom ludzi (zarówno po stronie klienta, jak i domu mediowego, jak i wszystkich działających agencji, jak i ekip wykonawczych np. film – i tak dalej) a i sam youtuber ma możliwość zdziałać coś ogromnego dzięki dodatkowym budżetom prywatnym. Zdziwienie negatywne nie ma, dosłownie, żadnych konstruktywnych lub pozytywnych efektów. Możemy nad nim wszyscy grupowo popracować.
Rafał Myśliński i Kamil Natil (Suchar Codzienny)
Zalety i wady współpracy z agencjami (lub innymi podmiotami z którymi zdarzyło Ci się pracować)
Rafał Myśliński:
Najważniejszą zaletą współpracy z agencjami są dobre relacje z ich, a równocześnie naszymi klientami oraz ogromne doświadczenie w branży marketingowej. Agencje kreatywne doskonale rozumieją rynek influencerski, więc marki im ufają. Dlatego rekomendacja twórcy przez agencję ma tak dużą moc.
Proces przeprowadzania kampanii marketingowej, od wysłania briefu po opublikowanie materiałów promocyjnych, wymaga wymiany wielu komunikatów między twórcą a marką. Zatem agencja jest potrzebnym buforem, który nadaje ton i szybkość komunikacji. Kolejną zaletą współpracy z agencją jest ich rola mediatora w trakcie negocjacji z klientem.
Z jednej strony agencja reprezentuje klienta i raczej trzyma jego stronę w rozmowach z influencerami, z drugiej jednak w rozmowach z klientem często staje po stronie twórcy i broni jego interesów. To pomaga w sprawnym posuwaniu projektu naprzód, nawet gdy po drodze pojawią się jakieś drobne niedomówienia.
Dużą zaletą współpracy z agencjami i markami jest zaufanie do tego, co tworzymy oraz akceptowanie większości pomysłów i produkcji. Natomiast do wad współpracy z agencjami należy zaliczyć ustalanie kwestii formalnych tj. ofert, umów, rachunków, przelewów, itd. Im większa agencja, tym więcej formalności.
Kamil Natil:
Warto dodać, że nim Suchar Codzienny stał się naszym głównym zajęciem, zarówno ja, jak i Rafał, pracowaliśmy na stanowiskach menedżerskich w innych firmach. Dzięki nabytemu doświadczeniu w budowaniu biznesu, szybko zorientowaliśmy się, że sektor marketingowy – podobnie jak inne branże dzisiaj – jest bardzo relacyjny. I tu zdecydowanie pomagają kontakty, które większość agencji wypracowała sobie z klientami przez lata.
W pewnym momencie trzeba po prostu zaufać, że inni czasem wiedzą lepiej jak z danym klientem rozmawiać, które argumenty podziałają, a co z całą pewnością nie przejdzie. Choć chwilami można by narzekać na „wydłużony łańcuch komunikacyjny” między nami i klientem, to często okazuje się, że ten bufor bezpieczeństwa jest jak najbardziej potrzebny.
Wnioski (ogólne) ze współpracy – co jest ok, co jest problemem, co agencje / inne podmioty powinny poprawić?
Rafał Myśliński:
Ogólnie bardzo sobie chwalimy współpracę na linii Suchar Codzienny – Agencja – Marka. Jak dotychczas wszystko przebiegało profesjonalnie, sprawnie i przyjemnie.
Uważam, że jeszcze lepsze rezultaty można byłoby osiągnąć, gdyby angażowano nas w kampanię nieco wcześniej, czyli na etapie kreacji pomysłu, a nie po stworzeniu gotowego briefu.
Niestety, zdarza się, że dostajemy do wykonania tylko swoje zadanie, które jest częścią akcji z influencerami (i bywa, że nawet nie wiemy z jakimi). Chcielibyśmy mieć większy wpływ na kampanię. Zawsze chętnie się zaangażujemy, podzielimy naszą opinią i wspólnie określimy cele komunikacji.
Chętnie też poznamy osoby po stronie klienta, które są odpowiedzialne za kampanię. Zdarza się, że nawet nie znamy imion osób, z którymi współpracujemy. Dlatego przydałaby się większa transparentność, a najlepiej bezpośrednie spotkania.
Kamil Natil:
Ja, mimo wszystko, dodałbym poradę skierowaną do innych twórców, bo wierzę, że większa profesjonalizacja branży przysłuży się nam wszystkim. Mam wrażenie, że niektórzy nie są do końca świadomi powagi biznesu, mimo tego, że nierzadko realizują stosunkowo drogie projekty, z napiętym harmonogramem. Sam również lubię brak presji i tworzenie tylko wtedy, gdy mam wenę. Jednak podczas współpracy komercyjnych należy zmienić priorytety.
Tutaj pomaga outsource’ing zadań bądź, jak w naszym przypadku, ich wyraźny podział. Jako Suchar możemy podzielić się obowiązkami i tym samym spinać wszystko w czasie. Gdy jeden zajmuje się kreacją, drugi pozostaje w stałym kontakcie z agencją i klientem, zaś trzeci z nas czuwa nad naszymi wszystkimi platformami.
Do części zadań podnajmujemy nawet dodatkowe osoby. W 2017 roku stanie się to już regułą. Wciąż nabieramy doświadczenia, a takie podejście pozwoliło nam pod koniec roku zrealizować kilka dużych projektów jeden po drugim.
Porady (takie od serca)
Kamil Natil:
Trzy rzeczy:
1) „Don’t be reactive”. Inaczej mówiąc – emocje na bok. Sprawdza się od zawsze w biznesie. Skoro obie strony realizują swoje własne cele, może okazać się, że nie wszystkie będą zbieżne i stąd mogą wyniknąć spory. Warto rozmawiać spokojnie i rzeczowo, używając racjonalnych argumentów.
2) Jeżeli jest to możliwe, spotykać się osobiście. Większość spraw da się w ten sposób łatwiej dookreślić i rozwiązać niejeden problem.
3) Projekty realizować terminowo i jak najlepiej.
O nas:
Suchar Codzienny – to czołowy polski serwis z treściami humorystycznymi, który codziennie rozbawia swoją publikę. W ciągu 5 lat działalności Suchar zbudował silną markę, która jest szeroko rozpoznawalna oraz bardzo lubiana. Profile Suchara Codziennego obserwuje 1,5 miliona osób, a szczególną popularnością cieszy się wśród grupy wiekowej 18-24.
Rafał Myśliński (fafa) – inżynier, który woli tworzyć suchary niż projektować nudne linie produkcyjne. Fafa mieszkał 3 lata w Szwecji, gdzie studiował zarządzanie projektami. W Sucharze Codziennym odpowiada za monetyzację biznesu i rozwój nowych projektów.
Kamil Natil (myku) – architekt, który podąża za swoimi marzeniami, dużo podróżuje i tworzy najbardzej suche suchary. Myku ma pełen arsenał ciekawych historii i anegdot, dlatego jest osobą, którą musisz mieć na swojej imprezie. W Sucharze Codziennym zajmuję kreacją i contentem.