Dlaczego #deletefacebook to zła kampania?

Artur Kurasiński
30 marca 2018
Ten artykuł przeczytasz w 8 minut

Opowiem Ci jak sprzedałem swoja prywatność (po raz wtóry). Przechadzałem się alejkami centrum handlowego i zobaczyłem uroczą hostessę trzymającą pudełko czekoladek wyciagnięte w moją stronę. Urocza hostessa uśmiechając się wręczyła mi je a ja pomyślałem „o, dzieciaki się ucieszą – jakoś usprawiedliwię to swoje szwendanie się po galerii handlowej”.

Potem ta sama miła hostessa bazując na prostym triku psychologicznym („przecież dostałem prezent, muszę się odwdzięczyć”) zapytała mnie czy mam zainstalowana aplikację, która informuje o zniżkach i promocjach w centrach handlowych? Nie miałem więc hostessa nadal wytrwale uśmiechając się pokazała mi jak i skąd mogę ową aplikację mobilną pobrać.

W kluczowym momencie („jaką opcję logowania wybrać?”) zdecydowałem się na najszybszą dla mnie opcję „Login via Facebook”. Nie czytając co aplikacja będzie chciała pobrać z moich danych zgromadzonych na Facebooku zaakceptowałem zgodę. Po chwile na swoim smartfonie miałem kolejną, niepotrzebną aplikację a w drugim ręku opakowanie czekoladek. Czułem się jak zwycięzca. Oszukałem system. Zainstalowałem głupią appkę ale dostałem coś za to!

Zanim zaczniesz się śmiać z mojej głupoty zastanów się ile ty zarobiłeś na sprzedaży swojej prywatności w ostatnim czasie? Ja przynajmniej dostałem czekoladki.

Przekonanie mnie do zainstalowania aplikacji kosztowało więc opakowanie czekoladek o wartości 3 złotych plus 5 minut pracy hostessy. Cholernie tanio – myślałem.

Jesteś produktem

Narzekasz na brak prywatności i reklamę ale powiedz ile zapłaciłeś w ostatnim miesiącu za korzystanie z Facebooka? Jaki rachunek dostałeś od YouTube’a? Ile pobrano ci z karty za użycie Google Maps? Chciałbym nie tyle postraszyć ciebie drogi czytelniku ale dać ci szansę na zastanowienie się nad tym co się właśnie wokół ciebie dzieje. Jeśli jednak nie chcesz poświęcić więcej czasu na lekturę mam dla ciebie szybkie podsumowanie:

Dla bardzo wielu osób nie jest jasne jakimi modelami biznesowymi operują największe spółki. No bo przecież Google działa tak, ze pokazuje to czego szukam. Facebook łączy mnie z moimi znajomymi i umożliwia rozmowę z nimi. A Instagram trzyma moje fotografie z wakacji. Za darmo. Na zawsze. To zupełnie bezinteresowanie. Serio?

Sprawdźmy zatem jak dużo wie o nas Google (uprzedzam – te informacje mogą być dla ciebie szokujące bo zapewne nie będziesz pamiętał, że wyraziłeś zgodę na ich zbieranie)

Zapomniałeś gdzie byłeś danego dnia? Sprawdzisz to tutaj dzięki temu, że Google zbiera dane jesli korzystasz z włączonego przesyłu danych: https://www.google.com/maps/timeline?pb

Chcesz zobaczyć jak klasyfikuje cie pod kątem reklamowym Google (na podstawie wielu metryk: wieku, wagi ciała, bycia w związku)? Tutaj to wszystko zobaczysz i ustawisz: https://adssettings.google.com/authenticated

Tutaj sprawdzisz (i możesz nawet pobrać) wszystkie informacje zbierane przez wszystkie usługi Google’a: https://takeout.google.com/settings/takeout?pli=1

A w tym miejscu sprawdzisz czego szukałeś i z jakich serwisy korzystałeś: https://myactivity.google.com/myactivity

Ta lista ciągnie się i ciągnie. Teraz pomyśl o innych serwisach i usługach z jakich korzystasz. Przeglądarka, klient poczty, backup w chmurze. Jakie twoje informacje mają i trzymają pomimo tego, że je usuniesz?

Kto rządzi siecią?

Amerykanie dzierżą klucze do Internetu. Dosłownie. Dodając do tego fakt, że źródłem największych innowacji w zakresie szeroko pojętego Internetu była do tej pory Dolina Krzemowa i amerykańskie spółki technologiczne (czasami określane jako FAANG czyli Facebook, Apple, Amazon, Netflix, i Alphabet vel Google) to śmiało można powiedzieć, że USA są potęgą w światowym Internecie na chwilę obecną.

Możemy oczywiście pokazywać przykłady upadków biznesu na przykładzie MySpace (polecam lekturę tego artykułu z 2007 roku pod tytułem „Will MySpace ever lose its monopoly?”) czy innych serwisów społecznościowych i usług, które zaginęły w pomroce dziejów. Są to jednak wyjątki. Startupy, które umiały znaleźć swoją niszę, umiejętnie zbudować biznes i szybko się rozwijać wygrały z całym światowym peletonem. I teraz rządzą światowym internetem w myśl zasady „winner take it all”

Czy zatem kasując konto na Facebooku czy innym portalu społecznościowym mamy jakąś alternatywę? Czy nie wpadamy z deszczu pod rynnę? Bo co jest opcją – obrażanie się na każdy serwis? Co nam zostanie – korzystanie z rosyjskich i chińskich sieci społecznościowych? Czy osiągniemy coś poza efektem PR’owym?

Zdumiewa bezczelność i cynizm innych biznesowych graczy – szczególnie takich jak Brian Acton (facet, który sprzedał za 16 mld dolarów swoją firmę Zuckerbergowi), którzy najpierw zrobili biznes na podobnym produkcie, dostali za to górę pieniędzy a teraz ruszyło ich sumienie. Nie Brian, nie jesteś wiarygodny krzycząc w 2018 roku „kasujcie swoje konta na Fejsie!”

Naszym działaniem powinno być wywarcie wpływu na zmianę warunków i sposobów w jakich korzystamy z tych platform. Użytkownik bez konta nie ma prawa głosu. Naprawdę sądzisz, że akcja #deletefacebook spowoduje huraganowe efekt kasowania kont przez setki miliony użytkowników? Nie. To się nie wydarzy. Dla większości użytkowników Facebooka rewelacje dotyczące Cambridge Analytica są jak walka o Trybunał Konstytucyjny w Polsce. Ktoś, coś, nie wiadomo czy to prawda i kto na tym skorzysta.

Odpowiednim działaniem jest zmuszanie takich platform jak Facebook i CEO jak Mark Zuckerberg do formułowanie jasnego komunikatu – „hej, zarabiamy na tobie ale dzięki temu masz to wszystko za darmo. Znasz zasady, sam podejmij decyzję”

Facebook wiecznie żywy

To co różni Facebooka od poprzedników to skala wielkości, umiejętność wyczuwania trendów (czytaj: kupowanie konkurencji) oraz poziom komercjalizacji użytkowników. Czy wiesz jaki Faceboook miał przychód za 2017 rok? 40 miliardów dolarów. A na czym Facebook zarabia? 90% przychodu serwis Marka Zuckerberga generuje na sprzedaży reklam.

Innymi słowy – dając Tobie „darmowe” usługi w postaci możliwości zmiany statusu związku albo wrzuceniu „słit foci” twoje dane, informacje, lajki, szery i wszystko co wytworzyłeś jest zbadane, posegregowane a na podstawie twojej aktywności wygenerowany opis ciebie jako odbiorcy reklam. Zuckerberg stworzył platformę, którą ty wypełniasz danymi a dzięki temu reklamodawcy płacą za możliwość dotarcia do użytkowników Facebooka. Im więcej użytkowników – tym większa grupa odbiorców reklam i tym więcej reklam oraz reklamodawców.

Zuckerberg w tym wywiadzie dla CNN mówił jasno – nie sprzedajemy danych użytkowników i jest to prawda. Nie dane ale instrukcje jak dotrzeć do danego typu użytkownika i jemu podobnych patrząc na niego przez pryzmat wielu metryk („facebook lookalike audience”). Bardzo sprawna osoba może dzięki panelowi reklamowemu na Facebooku zrobić cuda i bardzo dobrze zoptymalizować kampanie – nawet do poziomu pojedynczego odbiorcy.

Here is one thing that people hate more than advertising: paying for content

Obecnie na Facebooku jest 2,2 miliarda aktywnych użytkowników – tylu co wyznawców chrześcijaństwa na całym świecie. Doliczając inne serwisy jakie Zuckerberg dokupił albo stworzył (Instagram, WhatsApp i FB Messenger) możliwości monetyzowania oparte są o grupę 5,6 mld użytkowników internetu (zakładając, że z tych serwisów korzystają różni użytkownicy co zapewne nie jest prawdą). MySpace miał w momencie swojej świetności chwalił się liczbą 250 mln użytkowników.

Drobnym druczkiem

Czy przeczytałeś regulamin Facebooka kiedy zakładałeś konto? Być może pierwszą stronę. Czy zrozumiałeś go? Czy wiesz do czego masz prawo albo czego nie możesz (może zainteresuje cię fakt, że akceptując regulamin Facebooka zgadzasz się na wykorzystanie przez serwis Zuckerberga zdjęć twojej rodziny na wyciecze w Grecji? Nawet jeśli skasujesz w nim konto…).

Zapewne dowiadujesz się kiedy zostajesz zbanowany czasowo przez administratorów. Wkurza cię to? No jasne, że tak. W świetle prawa wszystko jest w porządku – serwis przedstawił ci regulamin a ty powinieneś się z nim zapoznać. Zresztą sam Zuckerberg jasno deklarował swoją poglądy na kwestie prywatności w Internecie. W 2010 roku uważano to za aberrację i totalne wypaczenie wolności jednostki.

Fake Trump

Aferą, która tak rozgrzała media bardzo nadszarpnęła wizerunkiem Facebooka i jego finansami związana jest z kwestią dostępu i analizowania danych użytkowników niebieskiego serwisu. Jest to dziwna afera – wywołana głównie przez media, które nie rozumieją jak działa Facebook i co konkretnie za jego pomocą (legalnie) można robić. Biją w bęben i zmieniając narrację wskazują winnego – „to Mark Zuckerberg jest winny wyborowi Trumpa na Prezydenta USA!”. Popatrzmy dlaczego wysnuto takie oskarżenia. Prawda jest zupełnie inna.

Cambridge Analytica (CA) poprzez osobę Aleksandra Kogana weszła w posiadanie danych 50 milionów Amerykanów (poprzez wypełnienie ankiety zamieszczonej na Facebooku). Co ważne – dane te pobrano w celach naukowych. Później Global Science Research (GSR) sprzedała te dane do CA a ta dzięki swoim algorytmom oraz wiedzy wykorzystała zgromadzone informacje do mikrotargetowania czyli tworzenia takich komunikatów, które najlepiej wpływają na podejmowanie decyzji (w tym wypadku związanych z głosowaniem na Donalda Trumpa).

Sama idea targetowania, wykorzystywanie wiedzy z zakresu behawioryzmu, analityka predykcyjna a nawet przecież Big Data – to nie są terminy nowe. Media ochoczo podchwyciły frazę „wyciek danych z Facebooka” (jak gdyby ktoś włamał się na serwery portalu) a równie często w rolę „złego naukowca” wpychany jest doktor Michał Kosiński – którego jedyna „winą” jest to, że opracował do celów naukowych badanie mające udowodnić, że na podstawie kilku metryk z Facebooka da się przewidzieć seksualne zachowania oraz wybory polityczne. Z aferą CA łączy go to, że podobnie jak Kogan pracuje naukowo w Cambridge.

Jak na razie cała afera rozbija się o to, że Facebook nie umie zmusić właścicieli aplikacji, które zebrały dane na podstawie kontaktu z użytkownikami Facebooka do ich skasowania

Facebook zbiera ogromne ilości danych o naszych zachowaniach (gdzie mieszkamy, dokąd podróżujemy, co i gdzie lubimy zjeść, w co klikami, czym się interesujmy, kogo mamy dodanego za „przyjaciela” itd) Kogan i CA operowały pozyskanymi nielegalnie informacjami tworząc dokładny profil osoby do której wysyłany był komunikat – negatywny bo zauważono, że takie skutkują najbardziej i mają lepsze dotarcie.

Stąd oskarżenie CA i sztabu Trumpa nie o wykorzystanie samego mikrotargetingu tylko stworzenie z „fake news” broni za pomocą której kłamiąc i wypaczając obraz świata (Ameryka jest w ruinie, elity kradną itd) wpływali na głosowanie. Dodatkowo niejako – ogromny wpływ na instytucję demokracji i święto głosowania bo wygląda na to, że metody CA zadziałały nie tylko podczas wyborów w Ameryce. Serwis społecznościowe + fake news = niesamowita moc rażenia. IRA (Internet Research Agency) czyli słynna rosyjska „farma trolli” tworzących fake news na całym świecie za 100 tysięcy dolarów zakupiła stargetowane reklamy, dzięki którym rosyjscy spece od propagandy dotarli do 10 milionów Amerykanów a oglądać treści mogło nawet 150 milionów oybwateli USA. Prawdziwa, polityczna wunderaffe za mikrospokopijną kwotę.

Czy „fake news” rozsyłane były tylko za pomocą Facebooka? Nie – kupowano reklamy w wyszukiwarce Google oraz tworzono konta rozsyłające na Twitterze. Czy Facebook sprzyjał rozprzestrzenianiu się fake news? Nie – wiralowość zapewniały im bardzo dobrze dobrane treści. Czy naprawdę analiza danych 270 tysięcy użytkowników pozwalała na stworzenie przewagi w wyborach prezydenckich w USA w 2016 roku? Tak ponieważ wykorzystano dane znajomych użytkowników co pozwoliło targetować grupę 50 milionów Amerykanów. Po drugie – w wielu wypadkach chodziło o głosy osób niezdecydowanych („swing vote” oraz „swing states”) w niektórych stanach to były grupy o wielkości rzędu kilkudziesięciu tysięcy wyborców.

Niewątpliwie natomiast winą Facebooka była olbrzymia nieporadność i brak mechanizmów kasowania danych po jakimś okresie czasu i korzystania z danych przez firmy trzecie. Patrząc na medialne rewelacje można pomyśleć, że Trump kupił sobie przychylność Zuckerberga i ten generował jak szalony zmyślone historie szkodząc Hilary Clinton.

Czy to jedyne zarzuty do Facebooka? W styczniu 2017 rok bardzo głośno zrobiło się w branżowej prasie po wystąpieniu jakie. Sam Facebook oficjalnie ostrzega i mówi:

The bad: In general, when people spend a lot of time passively consuming information — reading but not interacting with people — they report feeling worse afterward

A Chamath Palihapitiya (ex szef zespołu odpowiedzialnego za rozwój Facebooka) publicznie kajał się: “I think we have created tools that are ripping apart the social fabric of how society works”. Innymi słowy: Facebook mając zaplecze badawcze i miliardy dolarów wykorzystał je do poprawiania wpływu na swoich użytkowników. Według innych pracowników i inwestorów serwisowi Zuckerberga bliżej do używki niż medium takiego jak gazeta czy telewizja. Ciężki kaliber zarzutów.

This is The End

Na swoim profilu na Twitterze w opisie swojego konta umieściłem określenie, że jestem „tech enthusiast”. Wierzę, że jako ludzkość rozwijamy się dzięki postępowi i nauce. Technologia pozwala nam dokonywać ogromnego postępu w różnych dziedzinach. Nie jestem ślepy na problemy oderwania od rzeczywistości części technokratów z Doliny Krzemowej. Niemniej jestem daleki na wskazywanie palcem na technologię i krzyczenie „zło, zło!”. W końcu to my, ludzie nie czytamy regulaminów usług i sprzedajemy swoją prywatnością za pudełko czekoladek. To my, ludzie klikamy w reklamy oferujące nam „nowe iPhone’y w folii za darmo”.

Oczywiście wszyscy powinniśmy mieć równe szanse i dlatego myślę, że tym razem Facebook dostanie mocno po plecach od EU, która od kilku lat domaga się sprowadzenia amerykańskich behemotów na ten sam poziom rywalizacji co spółki technologiczne z Europy.

Być może to samo (na innym poziomie) stanie się w USA – branża portali społecznościowych zostanie mocniej uregulowana a na właścicieli zostaną nałożone nowe obowiązki. Zamiast ślepo chłostać morze i domagać się zwolnienia Zuckerberga i nacjonalizacji Facebooka może lepiej gdybyśmy pomyśleli co zrobić systemowo i jak zmienić całą branżę a nie tylko Facebooka? Czy patologie, których jako rodzice jesteśmy świadkami na YouTube nie powinny oburzać nas tak samo? Albo Snap? Musical.ly? Taką listę można by ciągnąć i ciągnąć…

Social media nie są sezonową modą – zostaną z nami i będą coraz bardziej wpasowałyby w nasze życie. Musimy pamiętać i wymagać od właścicieli tych platform odpowiedzialności i myślenia nie tylko pod kątem komercjalizacji. Wymagajmy także od siebie odpowiedzialności w korzystaniu z tych serwisów – także jeśli chodzi o nasze dzieci.

…może to spowoduje, że ktoś w końcu będzie czytał te cholerne regulaminy?

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon