Marcin Gruszka: W Play byłem PR’owcem i rzecznikiem konsumenta w jednej osobie

Artur Kurasiński
22 września 2019
Ten artykuł przeczytasz w 27 minut

Bardzo mi miło przedstawić mojego kolejnego gościa z którym miałem okazję długo pogadać. Tym razem to Marcin Gruszka zgodził się przyjąć moje zaproszenie i opowiedzieć o swojej wizji PR, pracy przez prawie trzynaście lat w korporacji, początkach budowania rynku GSM w Polsce oraz tym jak obecnie widzi rynek marketingu i właśnie public relations.

Zapraszam do oglądania albo przeczytania transkrypcji poniżej:

Marcin Gruszka u Artura Kurasińskiego

***

Cześć, ja się nazywam Artur Kurasiński i bardzo mi miło jest zaprosić Ciebie, Was do posłuchania mojej rozmowy z niesamowitym, legendarnym, nieprawdopodobnie kreatywnym, jednym z najbardziej znanych PR-owców z branży telekomunikacyjnej – Marcinem Gruszką, który po prawie 13 latach opuścił Play’a. Pewnie Play płacze i zanosi się łzami… Posłuchajcie tego, co Marcin ma do powiedzenia na temat PR-u, budowania komunikacji, pracowania w korporacji, o nowych technologiach. Posłuchamy też jak telekomy jako duże organizmy czy lubią innowacje, czy umieją z tych innowacji korzystać? Wszystko to w tym podcast’cie. Zarezerwujcie sobie tak z godzinę czasu, więc przynajmniej ze dwie kawy i jakaś kanapeczka by się do to przydała. Jeszcze raz bardzo serdecznie zapraszam – moim gościem będzie Marcin Gruszka, a ja się nazywam Artur Kurasiński.

Artur Kurasiński: Witam bardzo serdecznie w kolejnym odcinku programu, który… nie ma nazwy. Jeśli masz propozycję, jeśli przychodzi coś Ci kreatywnego do głowy poza: „Kuras”, „Kurasiński”, „U Kurasińskiego” i „U Kurasa” to zostaw komentarz, bo ja już po prostu nie mogę za bardzo się nad tym zastanawiać, nie mam dobrych pomysłów, ale tak czy inaczej – program będzie polegał na tym, że będzie ciekawa osoba, ciekawy gość i dzisiaj ze mną jest Marcin Gruszka.

Marcin Gruszka: Cześć!

Jest to bardzo skromna osoba i…

… ciekawy gość, haha.

Ciekawy gość, na pewno ciekawy gość. 

Ten „typ z Play”.

Nie no, zostawmy już tego Play’a, odklejmy się od tego Play’a. Natomiast chciałem jakoś Cię zapowiedzieć, tak, żebyś to odczuł pozytywnie, a z drugiej strony nie było dla Ciebie zbyt, takie… Wiesz, no, bo może nie zarumienisz się, ale z drugiej strony zrobiłem na Twój temat mały research i pare osób mówiło o Tobie jako legendzie polskiego PR-u. Widzę, że się nie rumienisz, w związku z tym…

Znaczy mnie to bawi, mnie to bawi. Kiedyś nazwano mnie… Było jakieś takie… głosowanie na najlepszego PR-owca w Polsce i mnie to jury określiło jako ikonę polskiego PR-u. Nawet zrobiłem sobie taką grafikę, pokazuję ja na konferencjach czasem. Ja w takiej, wiesz, „ikonicznej stylistyce”. Zabawne to jest, ale miłe, oczywiście miłe; aczkolwiek czy ja wiem, czy aż tak bardzo jestem dobry, czy tam byłem dobry? Nie wiem.

Wiesz co, to zacznijmy od początku. Co robiłeś w marcu 2007 roku?

W marcu 2007 roku byłem bardzo zestresowany, ponieważ odchodziłem z Orange’a – bo pracowałem półtora roku wcześniej w Orange’u – do projektu, który wydawało się (był) mocno szalony i wtedy wszyscy, wszyscy moi przyjaciele, moi znajomi, moi współpracownicy zaręczam, że mówili… ówczesny prezes Orange’a mi powiedział: „No, jeżeli tam idziesz to, stary – wynegocjuj sobie dobrą pensję, bo to padnie za pół roku! Wrócisz do nas za pół roku jeszcze, wrócisz i będziesz nas przepraszał!”.

Jak gdyby to wszystko wyglądało bardzo, bardzo ryzykownie, ale wiesz co? Ja poczułem taką świeżą energię w tym wszystkim. Pamiętam moją pierwszą rozmowę z moim przyszłym szefem, czyli Jackiem wtedy Henslerem, teraz Balickim. On powiedział… tam padły też jakieś niecenzuralne słowa, ale powiedział : „Zapomnij o wszystkim, co do tej pory robiłeś!

To, co będziesz robił teraz tutaj to jest czymś zupełnie nowym, zupełnie innym”. No i wiesz, jak słyszysz coś takiego i jesteś młodym człowiekiem, i nagle czujesz, że gdzieś tam, wiesz, jesteś blisko realizacji takiego fajnego planu, no to… dlaczego nie? No to super!

I wtedy okazało się nagle, że tworzysz jedną z kolejnych firm telekomunikacyjnych w Polsce, która ma za swojego przeciwnika trzy już powstałe i ostałe dosyć na rynku podmioty, a Wy macie ambicje, młodość i pewnie jakiś tam budżet, ale wyglądało to jak na po prostu bieg straceńców. Co takiego się wydarzyło, bo rozumiem, że przyszedłeś i powiedziałeś: „Dobra, i can do it, zrobię to”. I co? Wchodzisz i mówisz: „Play jest najlepszy na rynku, kupujcie Play’a”?

Nie no, wiesz co, niestety na początku było bardzo ciężko. W ogóle to zacząłem chyba tydzień czy dwa tygodnie przed startem, więc nawet ten proces przygotowań do tego startu to był taki dosyć chaotyczny, ponieważ tej specjalnej strategii nie było, nie było czasu po prostu na to, żeby jakoś przemyśleć.

Bardziej myśleliśmy jak event ogarnąć, a nie co chcemy tam dokładnie powiedzieć. To było mnóstwo różnych emocji, które zresztą pewnie było z boku widać. Mnóstwo osób przyjęło to z takim dużym dystansem, nawet jeżeli oferta była absolutnie taka kozacka, bardzo, bardzo agresywna jak na tamte czasy – pewnie mnóstwo ludzi już tego nie pamięta – i komunikacja była bardzo świeża, zupełnie inna niż całej reszty, mówię o komunikacji antenowej.

To rynek spojrzał na to z olbrzymim dystansem i to na pewno sfrustrowało wiele osób, aczkolwiek w Play’u na początku – Ty użyłeś takiego słowa „straceńcy” – no to może to nie byli do końca straceńcy, ale tacy ludzie, którzy postawili wszystko na jedną kartę.

To z reguły byli tacy menadżerowie z drugiej ligi, pościągani z wielkich operatorów, z dużych, różnych firm, którzy gdzieś tam zawsze mieli w sobie taką energię. Ja może zrobiłbym to inaczej – taniej, lepiej, wiesz – w każdej sytuacji tak jest, prawda? Każdy chce challenge’ować swojego szefa.

I pościągano tych wszystkich ludzi do tego Play’a i powiedziano im: „Słuchajcie, róbcie tak jaką Wy macie wizję. Nie tak, jak robiliście to zawsze”. To dotyczyło każdej przestrzeni: i marketingu, sprzedaży, wszystkich elementów związanych z IT, z siecią.

Umówmy się, na początku to było totalne wariactwo. Play startował z kilkunastoma nadajnikami, a mówił od początku o własnej sieci – to było też olbrzymie wyzwanie. Do dzisiaj tak naprawdę jest to dla tej marki duże wyzwanie.

No i wiesz co? Udało się. Ja pamiętam z tamtego okresu olbrzymią pasję. Mieliśmy też charyzmatycznego szefa, to był taki człowiek z kosmosu, tak naprawdę z kosmosu.

On wchodził na stół i darł się do nas wszystkich: „Skopmy tyłki tym trzem tłustym ****!”. I nagle, nawet jak na polskie takie realia, gdzie jesteśmy narodem – powiedziałbym – przynajmniej do momentu, kiedy na stole nie pojawi się wódeczka – takim dosyć wycofanym, spokojnym, prawda?

To nagle ludzie czuli to, ludzie to czuli. Pamiętam, jak zablokowaliśmy Warszawę, kiedy go żegnaliśmy. Jechaliśmy przez Centrum Warszawy, tam 300 samochodów, jakieś tam platformy z muzyką i tak dalej. Ci wszyscy ludzie byli w to szczerze zaangażowani.

I wydaje mi się, że to na samym początku tę firmę wypchnęło z tego samego dna, a później przyszli też menagerowie z zupełnie inną charyzmą. Przyszli ludzie, którzy mieli pomysł na to, jak tę energię wykorzystać, jak to spozycjonować produktowo i brandowo, tak żeby to szło w górę.

Bardzo się cieszę, że byłem częścią tego naprawdę super-teamu, bo to był naprawdę super-team. I chyba dzięki temu ta firma jest liderem.

I pewnego dnia wstałeś z łóżka, poszedłeś do pracy i okazało się, że masz genialny pomysł na to, jak robić PR? Po prostu odpytujesz ludzi, odpowiadasz na ich pytania plus jesteś gościem, który zakłada swojego bloga. Nie jest to blog sztywny, korporacyjny, tylko taki blog, gdzie piszesz jakbyś prowadził swojego bloga osobistego. Wpadłeś na to przypadkiem czy to jest po prostu, nie wiem, część Twojej natury?

Ważna najpierw informacja jest taka, że w tym całym ekosystemie, „korpo-systemie” Play;owym od samego początku było powiedziane, że: „My Cię zatrudniliśmy, jesteś dobry – my Ci ufamy, więc zrób swoją robotę”.

Wydaje mi się, że wielu menagerów takie coś usłyszało. Ja mówię o sobie, ale w różnych obszarach ludzie takie coś usłyszeli od zarządu i to nie jest wcale typowe, to nie jest wcale oczywiste. Wiesz, w w ilu korporacjach jesteś bardzo ograniczony różnymi elementami.

Dzięki temu mogłem zacząć eksperymentować, bo nie było tak, że ja miałem gotową, wiesz, strategię albo gotowy pomysł, albo wiedziałem, że to – jak się teraz mówi – „zażre albo nie zażre”. Wiesz co, sytuacja jest taka, że mnie to zawsze frustrowało jako PR-owca, że bardzo się różni mój interes od interesu dziennikarza.

Dziennikarz bardzo często chce pewną historię podkreślić, chce wybrać pewien element z tej historii, który jest dla niego fajny, a inny nie jest fajny. Nie zdajesz sobie sprawy nawet, jak to stresujące często, kiedy team ludzi pracuje nad jakąś tam odpowiedzią czy przygotowuje kogoś do wywiadu.

Dziennikarz idzie po prostu w jednym kierunku. Wiesz, ile razy miałem taką sytuację, że umawiałem wywiad dla prezesa i prezes mówił jasno: „Marcin, powiedz mu, że ja o wynikach nie mogę nic mówić”.

Ja mówię temu dziennikarzowi: ”Przepraszam, możemy rozmawiać o wielu różnych rzeczach: o rynku, o ofertach, o konkurencji, ale nie o wynikach, ok?”. Pierwsze pytanie… „Panie prezesie – jakie wyniki?”.

I wiesz co, powiem Ci, że ja wiele razy widziałem taką frustrację po stronie szefa mojego i wywiad w ogóle nie dochodził do skutku, nie kończył się, w sensie – nie było publikacji.

Wracając do tego bloga – blog dawał mi właśnie taką opcję mówić to, o czym firma przeze mnie chce mówić w danym momencie, co jest istotne, co jest ciekawe. Dużo takich ciekawostek i drobnostek, dlatego zacząłem pisać.

Wiesz, piszesz całe story, ludzie czytają to całe story, czyli nie wybrane zdanie z komunikatu prasowego czy dwa, tylko jak gdyby całą koncepcję. Możesz rozmawiać z ludźmi bezpośrednio – to jest też fajne. Jak jest artykuł w gazecie, to te komentarze, no to Ty nie możesz z tymi ludźmi rozmawiać, a na blogu – możesz.

Wiesz co, to niezwykłe jest. Ja wymyśliłem to, nie ukrywam, dla dziennikarzy. Chciałem bardzo, żeby to było takim forum trochę dla dziennikarzy, dla blogerów, dla wszystkich osób, które się tym interesują bardzo, ale okazało się bardzo szybko, tam przyszło mnóstwo klientów.

Tam w szczytowym momencie wchodziło 150 tysięcy unikalnych użytkowników miesięcznie na blog korporacyjny, to jest naprawdę niezły wynik; nie wydając na to nic, nie promując tego nigdzie. To było po prostu takie natywne – tak to się mówi – natywne dotarcie.

To się rozwijało, ja musiałem tam dosypywać trochę tych przypraw co jakiś czas, żeby to nie było za nudne, dlatego też pisałem to swoim językiem. Ja wiem, mnóstwo ludzi zwracało mi uwagę na literówki.

No, zdarzyły mi się czasami pomyłki ortograficzne, co jest fatalne i czego się wstydzę do dzisiaj, ale to było żywe i takie naturalne, takie szczere, co ciężkie jest w korporacji.

W korporacjach pracuje mnóstwo ciekawych ludzi; mnóstwo, którzy mają swoje zdanie, ale oni to mają swoje zdanie po 17 wieczorem, a ja starałem się mieć to swoje zdanie też od 9 do 17 pisząc coś takiego i chyba dzięki temu po prostu ludzie to czytali.

Nagle zaczęło się, okazało się, że to jest bardzo fajne i z tych tekstów na blogu powstało mnóstwo różnych publikacji w gazetach.

Powiem Ci, że też prac naukowych…

Tak, tak, tak, nawet chyba jest doktorat na ten temat, bo kiedyś jakieś materiały na ten temat przekazywałem, ale też to miało swoją złą stronę. Nie ukrywam, że nieraz bywały teksty negatywne… Pamiętam taki przykład, pisałem o Samsungu Wave, taki model Samsunga wiele, wiele lat temu.

Bardzo dawno, nikt pewnie już tego nie pamięta oprócz kolekcjonerów. I pamiętam, napisałem taki tytuł „A propos fali”, a to był dzień czy drugi dzień – dlatego napisałem w ogóle „A propos fali”, bo wtedy wszyscy mówili o zbliżającej się fali powodziowej do Warszawy – i wyobrażasz sobie jaką do tego dorobiono teorię.

Pamiętam, byłem na głównej stronie Gazeta.pl, że ja sobie robię żarty z powodzi, z cierpienia ludzi i tak dalej. Co oczywiście absolutnie nie było moim zamiarem, akurat ten Samsung naprawdę nazywał się Samsung Wave i no, taka gra słów, wiesz…. Popełnia się błędy, jeżeli się idzie do przodu dynamicznie, bo jeżeli miałbym się nad tym tematem zastanawiać, analizować tak jak w przypadku komunikatów prasowych no, to byłaby masakra. Ja w ogóle nie jestem fanem komunikatów prasowych…

Naprawdę?

To jest takie narzędzie podstawowe dla każdego PR-owca, ale w dużej firmie musisz tych komunikatów pisać dużo, powinieneś, bo sporo się dzieje. Ja myślę, że spokojnie w wielu firmach jesteś w stanie wykręcić ze 30 miesięcznie komunikatów, czyli jeden dziennie. I teraz, myślę sobie o tych dziennikarzach, którzy…

… siedzą po drugiej stronie maila…

I muszą w ogóle to przeczytać, a takich firm jest kilkadziesiąt na rynku, więc jak codziennie człowiek dostaje, powiedzmy, 100 komunikatów prasowych… Jeszcze ostatnio słyszałem jak szef Antyweb’u napisał na Facebooku, że: „niektóre są do natychmiastowej publikacji”.

Chciałem powiedzieć, że to jest niesamowite, że nadal są ludzie w branży PR, którzy…

…ale myślą tak! Ludzie tak myślą, serio, mówię Ci!

Skąd się to bierze?

Dalej jest mnóstwo robotów jednak po stronie PR-u, tak, tak…

Czyli masz listę swoich odbiorców, formułujesz w PDF-ie i w doc-u zawierasz jakiś załącznik, piszesz jakiś taki bardzo suchy komunikat: „Panie Redaktorze, do natychmiastowej publikacji”. Ty się dobrze odróżniałeś od całej reszty tych, którzy pisali właśnie takim językiem, ale też pamiętam – zaczęło mnie to dziwić w pewnym momencie, bo pojawiła się między innymi sytuacja z Kubą Górnickim, który chciał przenieść telefon i numer do Play’a, więc stanął z kartonem, zrobił zdjęcie i oczywiście…

Legendarna sytuacja, podobno mój największy sukces… (śmiech)

Ja pamiętam, bo Kuba też prosił mnie, żeby gdzieś tam wiesz, amplifikować tę sytuację, no i Ty potem odbiłeś tę piłeczkę – zresztą genialnie – stąd Cię branża zna i uwielbia, bo Ty stanąłeś z takim podobnym kartonem. Nie wiem, czy takim samym, bo chyba Twój był po pizzy, a Kuby po czymś innym; i napisałeś: „Kuba, Twój numer telefonu jest już w Play’u”. Pozdrawiamy i tak dalej.

Mi się to wydaje naturalne. Pytanie, czy w normalnej firmie, korporacji ktoś by Ci pozwolił na… jednak „grę z wizerunkiem firmy”, no bo jednak rzecznik nie jest od tego, żeby na każde zawołanie użytkownika. A nawiązałem do tego dlatego, że wydaje mi się, że w pewnym momencie mogłeś paść – może tak się stało też – trochę ofiarą tego sukcesu, bo wszyscy uznali, że Marcin Gruszka jak mi się słuchawka popsuła, to zamiast dzwonić na serwis albo iść do punktu obsługi, no to będę dzwonił czy tam wysyłał mu maila, do Pana Rzecznika. Nie było tak, że Ci ludzie po prostu Cię zalewali takimi prośbami?

Tak, dostawałem dużo maili od konsumentów. Faktycznie, byłem postrzegany jako trochę taki cudotwórca, co oczywiście było błędne, bo tak naprawdę ja owszem, miałem możliwości, żeby pchnąć to w strukturę trochę bardziej efektywnie, ale to jednak super-konsultanci; ludzie, którzy pracują w tej organizacji po prostu rozwiązywali te problemy.

Tylko wiesz co, ja obserwowałem, wracając do pierwszej części Twojego pytania, to jest tak, że po prostu korporacje są tak olbrzymimi organizmami, że one nie dostrzegają takich kryzysów nawet. Jest wiele firm takich, które jeżeli nie mają kogoś takiego, kto jest w social media mocno – one mogą po prostu nie zauważyć.

Wiesz co, ten kryzys, ja o nim wiedziałem i garstka ludzi. Agencja nasza, Socializer, ówczesna, która była też w to zaangażowana. My tak się o tym dowiedzieliśmy. Ja powiem Ci szczerze, że mój zarząd ówczesny w ogóle do dzisiaj o tej historii nie wie, że ona się wydarzyła…

To jest na takim poziomie, więc nie przesadzajmy. Ja rozumiem, że firmy mają olbrzymie kryzysy, takie naprawdę poważne…

Volkswagen na przykład…

… Volkswagen, tak, no tam trudno tego nie zauważyć, ale z całym szacunkiem dla wielu… W wielu sytuacjach jest to bardzo szybko zakopywane pod… Jak to się mówi?

Pod dywan wciskane?

Pod dywan! Właśnie, zamiatane pod dywan. No, bo tak jest. To są olbrzymie firmy, które są skoncentrowane na zysku. Co z tego, że – z całym szacunkiem – Kuba Górnicki sobie odjedzie? No trudno. I te tysiąc osób… Trudno! Skoro my dziennie pozyskujemy 5000 sim-ów, no to trudno, idziemy dalej.

Jakbyśmy zauważyli, że nagle, pewnego dnia, zamiast 5000 (sim-ów) jest 3000 i ktoś by nam powiedział, że to ma związek z tym Kubą… o Jezu! To po prostu byśmy… osobiście by prezes pojechał do Kuby i zrobił dla niego wszystko, co on by chciał.

Korporacje pędzą do przodu jak szalone i mnóstwo znam takich firm, które po prostu to ignorują i idą dalej. Nawet na tym rynku to jest tak, że – teraz mogę na to spojrzeć – wydaje mi się, że Wojciech Jabłczyński z Orange’a się wyróżnia tym, że on nauczył się przez te wszystkie lata i zresztą ma w teamie człowieka, który się specjalizuje w tym obszarze, i oni są bardzo wyczuleni na coś takiego, ale inni operatorzy? Chyba już nie… Spróbuj kiedyś napisać coś głupiego i zobaczysz, czy ktoś się odezwie. Moim zdaniem jest duża szansa, że nie. Akurat w Twoim przypadku, no to…

(śmiech) zawahałem się…

Z drugiej strony też jest takie ciekawe, że wszyscy mówią o tym case’ie podróżnickich, ale ja takich case’ów miałem mnóstwo, tylko wiesz co? To było najbardziej niesprawiedliwe dla mnie, jak ludzie mówili, że „pomogłeś Górnickiemu, bo to jest znana osoba”. W ogóle, muszę Ci się przyznać, że jak się zaczęła ta cała afera, to ja nie wiedziałem kim jest Kuba.

Sorry Kuba…

I tak jest bardzo często. Tak jest bardzo często, po prostu dla mnie to był klient. Słabo żeśmy się zachowali w stosunku do klienta i takich klientów było mnóstwo. Też, wiesz co, ludzie różne rzeczy robili. Ktoś tam się kiedyś przykuł kajdankami w sklepie, tylko to był wiesz, Jan Kowalski – nikt o tym nie wie.

Nie było telewizji i tak dalej; nie było na Instagramie Instastories z tego, więc nikt o tym się nie dowiedział, ale ja pomagałem wiele razy w takich sytuacjach. To dużo czasu zajmowało i powiem Ci, że właśnie nie wiem, czy to jest jeszcze PR to, co ja robiłem?

To widać na zewnątrz, że to jest PR, ale właśnie wczoraj zobaczyłem, że w niektórych firmach, w jednym z banków jest człowiek, który się nazywa rzecznik klienta – takie stanowisko. I to jest bardziej związane bardziej z procesem reklamacyjnym, wiesz, całym CX-em niż z PR-em.

To jest bardzo ciekawe, mi się wydaje, że ja byłem już tak jedną nogą w PR-e takim tendencyjnym, wiesz: konferencyjki, komunikaty, relacje. A z drugiej strony byłem drugą nogą właśnie bezpośrednio z konsumentem i to jest właśnie chyba ten styk tego z CX-em.

Przy tym, muszę to tak powiedzieć z perspektywy czasu, że nasza organizacja sobie z tym, jak ja to mówię – nie wykorzystała tego. Dalej dział reklamacji to był zupełnie niezależny ode mnie dział.

Z CX-em miałem taki związek, że się chodziło na takie przenudne spotkanie, taki raport trwający dwie godziny w tygodniu. Taki był mój kontakt, a z drugiej strony byłem mocno CX-owy.

To jest ciekawe, to są takie wyzwania i fajnie, że firmy jakoś zaczynają to ogarniać. Właśnie wczoraj takie coś zauważyłem, więc to jest fajna tendencja.

Wywołałeś czy bardziej przywołałeś nazwisko Wojtka Jabłczyńskiego, czyli Twojego vice-wersa czy też odpowiednika w Orange. Pare osób na rynku chyba nadal uważa, że to była ustawka to, co robiliście między sobą w tym sensie, że to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Wasze wymiany, wasze flame’y, wasze wzajemne wojny podjazdowe. No i właśnie moje pytanie – na ile to było generowane za pomocą faktycznej pasji Was obu, a na ile to była ustawka, ewentualnie coś, co można powiedzieć: „No dobra, to się dzisiaj umawiamy – Ty mnie walisz tak, ja Ci odpowiadam”. (śmiech) Możesz zdementować publicznie.

Zaufajcie mi, naprawdę, rzecznicy są szczerzy też, robią wszystko, żeby być szczerymi (śmiech).

… mogą być szczerzy (śmiech)…

Tak, tak, tak. Ja powiem szczerze bardzo – to nie była żadna ustawka. To było coś takiego, my bardzo ze sobą rywalizowaliśmy.

I teraz Wojtek, w ogóle Orange, ja myślę, że oni od samego początku gdzieś tam obserwowali co ja robiłem i w pewnym momencie zaczęli trochę na swój sposób, ale trochę wchodzić w ten klimat. Ja nie chcę powiedzieć, że… Na pewno kogoś w jakiś sposób zainspirowałem.

To nie była żadna kopia i tak dalej, ale blog Orange powstał jakiś czas później po moim blogu. Był o wiele oczywiście lepszy, więcej pieniędzy na niego wydano. Super platforma do niego kupiona, a ja byle jaki wordpress – znaczy dzisiaj to źle brzmi, ale to było takie tanie rozwiązanie wersus super platformy Orange’owej.

Gdzieś tam to była odpowiedź, ale to nie był żadna ustawka, to było po prostu, wiesz… Pojawiały się strzały z wielu stron i pewnie to trwałoby dłużej, gdyby nie mój szef, który powiedział już w pewnym momencie: „Marcin, to jak gdyby nie ma sensu”.

Bardzo często były takie sytuacje, że branża, „branżunia” się czymś bardzo podniecała, jarała. I na przykład kiedyś T-Mobile postawił taki billboard tuż przy siedzibie Play’a – te firmy ze sobą sąsiadują, dzieli je tylko (ul.) Marynarska; „Zapraszamy na drugą stronę ulicy”.

Widziałem, słyszałem to: „ale, ale mi dowalili…”. I ja wtedy tak sobie myślę… „Ja też muszę coś zrobić! Muszę coś zrobić… Jakiegoś grilla, w nocy; zamalujemy to, zamalujemy!”. Mówię Ci, serio! Serio, obczajałem już różne te mapy z wyświetlaniem czegoś na ich budynki i tak dalej.

Nawet pamiętam Bartek Dobrzyński, CMO Play’a i prezes Play’a, rozmawiamy na ten temat i: „Marcin, nie warto, nie warto…”. Oni wydali na to – bo my wiemy, też mieliśmy na to ofertę – wydali fortunę na ten billboard, fortunę.

„My za to zrobimy wielki format razy 10 tam, gdzie są miliony klientów czy tam setki tysięcy klientów, przy autostradach na przykład i to naprawdę Marcin, da nam więcej korzyści niż taka przepychanka tutaj z nimi i tłumaczenie się z tego”.

Świetnie, najlepiej jakby ten billboard powstawał pół roku, bo wydadzą razy 6 tę gigantyczną kwotę i to dla nas świetne wieści!

Wiesz, to taki przykład, gdzie już ta dojrzałość gdzieś tam się pojawiła i takie myślenie racjonalne i to mimo tego, że miałem taką energię w sobie – „Ja tego nie odpuszczę!”. Przecież wszyscy napisali – „jaki fajny strzał w ogóle!”, wiesz, wszyscy ci eksperci od strzelania, „ale im dowalili!”.

No, to tak naprawdę po jakiejś chwili refleksji rzeczywiście musiałem się zgodzić, że to absolutnie nie ma sensu i już później te przepychanki z Orange’m nabierały takiego charakteru puszczania sobie prztyczków, a że media o tym pisały, no to gdzieś tam dolewaliśmy tej oliwy do ognia, ale to nie było specjalnie zaplanowane. I tak samo jakoś tak naturalnie to wygasło.

Aczkolwiek, ostatnio było znowu takie… To 5G Ready wywołało takie reakcje. Wojtek prawdziwą czekoladę udawał, że robi albo robił, nie wiem, ale jak gdyby już na to nie odpowiedziałem.

Może właśnie dojrzałeś? Może stałeś się już takim dorosłym Marcinem, który rozumie, że pewne rzeczy są zarezerwowane dla pewnego wieku.

Wiesz co, nieee… Ryzyko było elementem tej gry, ale trzeba było je podejmować jednak rozsądnie. Ja jestem ryzykantem, lubię ryzykować, ale są takie momenty, kiedy należy się nad tym 10 razy zastanowić.

Wydaje mi się, że na początku Play’a się mniej razy zastanawiałem. Jechałem czasem nawet ostro, no, ale wiesz co. To wszystko było w pewnej stylistyce, która miała być.

Wtedy wszyscy bili mi za to brawo. Dzisiaj jak na to spojrzy dzisiejszy Pan Prezes Play’a, no, pewnie złapałby się za głowę i wyrwałby sobie kępkę włosów, ale wtedy ja dostawałem nagrody za takie rzeczy, bo to była ta pasja, a nie taki korpo-bełkot od pasji, tylko taka naprawdę pasja, taka walka o markę, o takie przebicie się.

I wiesz co, kroczek po kroczku, wraz z całym batalionem ludzi innych, którzy robili inne, różne, fantastyczne rzeczy szliśmy powoli do przodu robiąc swoje. No i udało się. To, w co nikt nie wierzył, nikt nie wierzył – włącznie z Tobą… (śmiech)

… Ja też nie! Właśnie w rozmowie przed wejściem na wizję…

… dokładnie, przypomniałeś to (śmiech), więc… to, to się okazało sukcesem.

Jak branża PR-owa reagowała na Marcina Gruszkę? Bo wydaje mi się, że trochę byłeś postrzegany jako fajny gość, który ma worek pieniędzy i dzięki temu może robić niesamowite rzeczy, a z drugiej strony jest też gościem, który jest w dużej korporacji z bardzo fajnym brand’em, więc te wszystkie elementy dawały Ci przewagę. I pewnie – tak sądzę – że część osób myślała sobie: „nooo ale gdyby ten Marcin reklamował opony albo był rzecznikiem firmy sprzedającej ciastka no, to wtedy by pokazało, że to nie jest takie proste”… Nie miałeś takie poczucia, że trochę masz za łatwo?

Wiesz, coś w tym jest, to rzeczywiście zrobiła się fajna marka. Na początku wcale nie była fajna marka. Nie wiem, czy pamiętacie, że to była marka… najgorsza!

Dziwna bardzo, niekreślona… Placenta…

Dziwna bardzo i to wcale nie było takie łatwe na początku. Później rzeczywiście zaczęło to… Fajnie się rozkręciło. Z tym workiem pieniędzy to bym nie przesadzał, bo Play znany jest z tego, że każdą złotówkę ogląda bardzo dokładnie.

To jest dobre pytanie, ja nie wiem, nigdy się nad tym zastanawiałem. Może będę miał kiedyś okazję sprawdzić z zupełnie innym, nudnym, smutnym produktem. Nie wiem, co o mnie myślała marka, branża. Myślę, że głosy są podzielone.

Ja pamiętam, kiedyś właśnie taki jeden mój tekst na temat – gdzieś w jakimś branżowym portalu – na temat właśnie komunikatów prasowych i tam było sporo takich właśnie komentarzy… Trzy może, bo na tych portalach mało ludzi komentuje; takie pełne oburzenia, że ja w ogóle z lenistwa ja nie chcę tych komunikatów prasowych śledzić, po prostu z lenistwa!

I tak! Trochę tak jest, bo ktoś, kto pracował w korporacji w PR-ze to wie doskonale jaka jest historia powstawania komunikatu prasowego, szczególnie jeszcze, jeśli ma się szefa obcokrajowca i jeszcze jeżeli macie radę nadzorczą zaangażowaną w to, co robisz.

Powoduje to taki wątek korespondencyjny – seteczka albo i dwie seteczki zanim wypluty właściwy dokument. I teraz wysyłasz ten dokument do tych dziennikarzy, a dzwoni ci redakcja na przykład „Pulsu biznesu” i mówi: „no dobra dobra, ten komunikat fajnie, ale co mi możesz tak naprawdę na ten temat powiedzieć?

Bo wiesz, my mamy taką politykę, że wszystko, co w komunikacie to ignorujemy i musimy napisać to”. I co ja mam wtedy zrobić?

Prawdę powiedzieć tak właściwie!

To jest niezwykłe. Jeżeli miałem na jednej stronie tu szamotaninę, wymianę dwustu maili, z których powstawał czasem nawet taki tekst, ale często potworek, to jeżeli mogłem to omijać no to starałem się to omijać.

Oczywiście komunikaty prasowe też czasem pisaliśmy, ale odpowiem na Twoje pytanie, co branża myślała. Wydaje mi się, że bardzo dużo jest fajnych, zdolnych osób w tej branży, którzy nie mogą pokazać to, na co ich stać.

I jestem przekonany, że jest takich „Marcinów Gruszków” jest mnóstwo. Przykładem takie bardzo fajnego PR-owca, PR-u w ogóle, to co robi teraz X-Kom – fajne, ciekawe rzeczy, zupełnie inne podejście.         

Mówisz o kampanii na pornhubie? O tym mówisz? (śmiech)

No na przykład. Wszyscy o tym mówią…

Ręce same składają się do oklasków.

Genialny ruch, a idź wejdź na zarząd w Play’u i powiedz, że kampania na pornhubie. No po prostu, nie skończyłbyś tego mówić i… chyba, że mogłoby być tak, że panowie mogliby nie wiedzieć co to jest pornhub… To może na początku nie zrozumieliby konceptu.

Nie no, ale to nie przeszłoby też dzisiaj. Jest mnóstwo ciekawych ludzi, którzy są blokowani. Ja przez długi czas nie byłem blokowany i to jest olbrzymia przewaga. Wiesz, czy mi było łatwiej? Mi było łatwiej, że miałem naprawdę fantastycznych przełożonych i gdzieś tam ludzie to doceniali, i dzięki temu można to było fajnie rozkręcać.

To wiesz, to napędzało Cię po prostu, a nie frustrowało.

Jest taki trend, który polega na tym, że mówi się bardzo niepochlebnie, nieprzychylnie i w samych złym świetle stawia się korporacje jako maszynki do tworzenia korpo-ludków, wyścigu szczurów i tak dalej. Ty pracowałeś w jednej firmie – korporacji, tak trzeba nazwać Telekom… 12 lat?

Prawie 13.

No właśnie. Chciałem usłyszeć od Ciebie powiedzmy, że prawdziwą, no bo umówmy się, że jak gdyby wiesz, nie wymagam od Ciebie straceńczej odwagi czy prawdy, ale jak czujesz: gdybyś na przykład kiedyś zupełnie inaczej zaczął swoją karierę, to czy mógłbyś powiedzieć albo nie daj Boże robić coś na własną rękę na początku, a potem ktoś by Cię skaptował – czy uważasz, że to, co się wydarzyło w Twoim życiu to było takie, hmm, no przygoda jak przygoda, czy to raczej było coś, co Ci pozwoliło… no właśnie, pracować na dużych budżetach, robić fajne, duże produkty; a jednocześnie było to takim doświadczeniem, które chciałeś rzucić następnego dnia, bo „ehh”, wiesz, to jest korporacja? Z jednej strony – czy mogą być korporacje, które sa fajne, czy raczej po prostu korporacja z natury nie może być fajna i trzeba z niej po pewnym czasie uciekać i tworzyć swój start up?

Wiesz, ja nie wiem, czy jestem obiektywny, bo właśnie pracowałem długo w korporacji i przyglądam się temu trendowi, i zastanawiam się z czego to wynika? Wydaje mi się, że to może wynikać z tego, że po prostu są tacy ludzie, którzy nigdy nie pracowali w korporacji i nie wiedzą jak to jest.

Wydaje mi się, ze jest mnóstwo bardzo ciekawych miejsc, bardzo ciekawych korporacji, w których można się na pewno rozwijać, można się bardzo dużo nauczyć, można przede wszystkim zrozumieć jak myśli taki duży organizm biznesowy, bo tego z zewnątrz nie wymyślisz.

Bardzo często to wywołuje konflikty na linii super kreatywni ludzie z agencji wersus korpo-ludki. Jak nie było cię tam nigdy po drugiej stronie, to tego nie rozumiesz, a tam też są ludzie; fantastyczni ludzie, super teamy.

W każdej firmie moim zdaniem są takie miejsca, gdzie ważniejsze jest od tego z kim pracujesz, wiesz, to takie twoje środowisko pracy niż to, że jesteś w jakimś totalnym molochu.

Nie pytaj mnie o to, bo ja właśnie bym zachęcał ludzi do tego, żeby gdzieś na swojej ścieżce zawodowej żeby w jakiś sposób „liznęli” ten temat. Może niekoniecznie zatapiali się na 12 lat, ale na pewno…

Prawie 13!

(śmiech) … prawie 13, warto na pewno się zanurzyć w tym korpo-oceanie; nauczyć się w nim pływać, bo to jest bardzo fajna i przydatna umiejętność, ale też ma to swoje ciemne strony oczywiście. Korporacje z czasem podczas tego procesu dojrzewania stają się z szybkich niszczycieli…

… zwinnych stateczków…

Tak, zwinnych stateczków; stają się tankowcami, które wykonują manewr bardzo długo, nawet prosty manewr. Pojawiają się setki procedur. Ja szanowałem procedury, ale trochę czasami byłem z nimi na bakier, żeby coś szybciej po prostu zrobić, więc to też ma swoje minusy.

Ja gdybym dzisiaj przychodził do korporacji jakbym był młodym człowiekiem na pewno szukałbym ciekawego stanowiska w korporacji, bo są bardzo ciekawe i bardzo nieciekawe, więc…

Nie lądujcie w bardzo nieciekawym stanowisku, tylko szukajcie czegoś, co naprawdę daje rozwój, bo korporacje mają pieniądze, mają budżety i na szkolenia, i na to, żeby pokazać wam taki big-picture. I przede wszystkim wy rozumiecie, tak jak już raz to powiedziałem pewne procesy, decyzje biznesowe, które zupełnie inaczej wyglądają z drugiej strony. Taką wiedzę należy posiadać.

Robiłeś PR zanim był Facebook, zanim był Instagram, zanim była większość portali społecznościowych w rozumieniu tych najnowocześniejszych i najfajniejszych obecnie mediów na rynku. Powiedz, jak do tego podchodziłeś, kiedy to zaczynało Ci wchodzić w Twój zakres obowiązków, kiedy musiałeś też coś na Twitter’ze, coś na LinkedIn’ie, wiesz, coś potem na YouTube’ie…

Nic kochany nie musiałem! Ja to wszystko…

Chciałeś!

Chciałem! Ja chciałem. To jest fascynujące, bo powiem Ci, że ta sytuacja w której teraz jestem spowodowała, że pojawiłem się na LinedIn’ie i to było dla mnie totalne odkrycie, bo ja na wszystkich platformach mam po kilkanaście tysięcy, po 10 tysięcy znajomych; a na LinkedIn’ie miałem 30 osób sprzed 9 lat.

Bo nie szukałeś nigdy pracy!

(śmiech) Tak, nigdy nie szukałem pracy, nie miałem zupdate’owanego profilu, ciągle nie mam dobrze zrobionego profilu…

Czyli jesteś nadal rzecznikiem Play’a?

Wiesz co, powiedziano mi tak, że nie mogę sobie wpisać, że jestem kitesurferem, bo to nie jest zawód. Jak ktoś szuka z HR-u, to pomyśli, że to jest niepoważne, więc mam do końca mojej umowy, która się kończy lada moment; mam jeszcze moje aktualne stanowisko, no tak.

Z formalnego punktu widzenia jestem ciągle zatrudniony i tak się podobno zachowują profesjonaliści, dostałem taki feedback od ludzi, którzy się na tym znają (śmiech).

Bo ja napisałem od razu, że jestem wolnym, szczęśliwym kitesurferem! Zaszło takie ryzyko, że mogę dostawać oferty pracy w szkółkach kitesurfe’owych na świecie. To może nie byłoby złym rozwiązaniem, gdybym nie miał trochę kredytów, żony i dwójki dzieci…

Więc to zapuściłem, ale inne kanały rozwijałem i dla mnie to była wręcz szansa. To jest coś fantastycznego dla mnie.

No na Youtube’ie widzę, że czujesz się dosyć dobrze.

YouTube mnie trochę frustruje zasięgowo. Ja się tu staram, dopieszczony materiał i tak dalej, ogląda go 5000 ludzi, a jakiś dzieciak, wiesz, pije coca-colę z mlekiem, pokazuje reakcje organizmu na to i 2 miliony ludzi – no to jest trochę frustrujące.

Witaj w dorosłym świecie poważnych mediów Marcinie (śmiech). Nie będę ukrywał…

Ale wiesz, takich ludzi jak my jest też mnóstwo, no więc oni też chyba też coś oglądają na litość boską, chyba nie oglądają telewizji linearnej? Nie wiem. To była na pewno duża, te social media to jest absolutnie rewolucja jeżeli chodzi o PR.

Dla Ciebie to chyba była taka naturalna konsekwencja, w sensie to jest takie zrządzenie losu. Ty pisałeś te swoje rzeczy na blogu i nagle dostałeś możliwość propagacji tego do o wiele szerszych grup ludzi, więc. Czyli, można powiedzieć dla branży PR-owej to była ogromna, ogromna (szansa)?

Tak, wiesz, czego żałuję, co mogłem zrobić lepiej? Tak naprawdę mogłem pójść do specjalistów od kupowania zasięgów, od amplifikacji jak Ty to powiedziałeś wcześniej, od czegoś takiego.

I pewnie to, ta moja pozycja byłaby 10 razy większa niż jest dzisiaj, wiesz o co chodzi. Ja tego nie zrobiłem.

Ja nigdy nie wydałem na żadnego followers’a ani złotówki. Mógłbym sobie na Twitter’ze seteczkę, ze sto tysięcy ludzi kupić i mieć więcej niż Przemek Pająk na przykład, bo co to dla mojego budżety by było? Nieważne, czy oni by istnieli, czy nie, ale robiłoby robotę, prawda?

Taaa, Hindusi też Ci dają pewnie.

Tak, wiesz o co chodzi. Nigdy czegoś takiego nie zrobiłem i to jest mój błąd trochę, że robiłem to wszystko ucząc się tego i nigdy…

Za uczciwy jesteś Panie Gruszka, za uczciwy!    

Ale wiesz co, tak, tak było. Nigdy bym nie powiedział, że wiesz: „Rób 4 posty tygodniowo na Facebooku, bo to zażre”. Ja robiłem czasem 4 posty dziennie i wiesz (śmiech).

To jest super narzędzie, to super narzędzie i działa bardzo dobrze. I wiesz co, powiem Ci, wydaje mi się, że w PR-ze brakuje czegoś takiego, żeby połączyć tę wiedzę PR-owców, ten feeling PR-owców z tą olbrzymią wiedzą i z tym feeling’iem ludzi z digitalu.

Żeby to się jakoś fajnie spięło i zaczęło dla marek lepiej działać. Digitalowcy bardziej myślą kategoriami takimi wiesz – „love brand” albo lead’y, albo kliki i tak dalej, a PR-owcy – ten wizerunek jest dla nich najważniejszy.

I ja to obserwowałem przez wiele lat, tutaj brak tak naprawdę takiej sensownej współpracy. To jest na pewno jakaś przestrzeń, która powinna się w przyszłości rozwijać.

No właśnie powiedziałeś chyba idealny pomysł na założenie własnej firmy, która by się tym zajmowała.

No wiesz co, jest to jedna z opcji na stole, którą mam. Szukam jakiegoś ciekawego partnera, gdyby ktoś był „mistrzem świata” – załóżmy, że ja jestem „ikoną” jak to powiedziałeś PR-u, to ja teraz szukam jakiegoś ninja, naprawdę ninja od social media, a nie takich, którzy piszą o tym, jakieś głupoty opowiada, tylko tak naprawdę też posłucha mnie, co ja mówię na przykład o tych kryzysach i tak dalej.

I zestawi to ze swoją wiedzą, ze swoimi możliwościami. Fajnie byłoby wyjść do klienta i powiedzieć: „Słuchaj, masz do wydania…”.

Wiesz co, dzisiaj na przykład ja tak to obserwowałem, że influencerzy – patrzy się na ich zasięgi – i super, i to jest bardzo ważna informacja, ale nie do końca się myśli, co się chce przez to osiągnąć. I przez to masz jakiś taki specyficzny produkt, a ludzie patrzą: „No dobra, to ten ma milion, to dajmy do niego!”.

A ja mówię: „Nie, nie, nie! Wydaje mi się, że lepiej, żeby dać to do tego, co ma 100 tysięcy, bo te 100 tysięcy u tego influencera B to są ci ludzie, którzy potencjalnie to kupią, a ci w tym milionie, to podejrzewam, że ich jest tam 5 tysięcy. A reszta zobaczy i w ogóle nie będzie wiedziała o co chodzi”.

Panie Marcinie, mówi Pan bardzo mądre rzeczy i wydaje mi się, że to są rzeczy, które są oczywiste, ale chyba niestety obaj wiemy, że to jest dokładnie nie tak…

Tak, tak, tak. Ja pracowałem z dużymi agencjami i bardzo dobrymi agencjami, i brakowało mi tego. Pewnie są takie agencje i pewnie ktoś w komentarzu tu, pod tym filmem napisze, że głupoty opowiadam. Ja obserwowałem to na żywym organizmie i wydaje mi się, że to jest jeszcze przestrzeń do poprawy.

Jak byś ocenił, bo trochę teraz będziesz skazany na to, że wychodząc z korporacji, z dużego organizmu; będziesz chciał albo sam coś stworzyć, albo wejść z kimś we współpracę. Jak patrzysz na branżę PR-ową? Jak ona według Ciebie się zmieniła w ciągu tych, no, prawie 13 lat kiedy Ty byłeś rzecznikiem Play’a?

Jestem w szoku jak dużo jest agencji PR-owych. Jest ich mnóstwo, w zasadzie łatwo jest założyć agencję, tak naprawdę ja mógłbym dzisiaj… W sumie mam agencję (śmiech).

Można mnie gdzieś poszukać. I to powoduje, to jest takie pewne zagrożenie, że jest walka oczywiście o większe budżety, bo większe budżety są sensowne i wiem, że takie na rynku są.

Między innymi taki się pojawił w Play’u, ale dużo jest też takich śmieciowych budżecików, gdzie maleńkie agencje rozmawiają – bo wiesz, bo w każdej korporacji jest coś takiego, co się nazywa dział prokurmentu. Dział prokurmentu to jest taki dział, który zastanawia się jak wydać jak najmniej kasy.

Więc  z jednej strony masz klienta PR-owca, który: „Hej, chcę agencję!”. Po drodze jest dział prokurmentu, który jest totalnie z reguły ślepy jeśli chodzi o taką bardzo specyficzną wiedzę – agencja reklamowa, agencja eventowa, agencja pr-owa, social mediowa – whatever – agencja!

Wiesz… I przychodzą ci ludzie na te przetargi, i dochodzi do takich sytuacji, że gdzieś tam z tyłu głowy ta cena jest najbardziej istotna. I słyszałem o takich agencjach, które wręcz jadą na czymś takim, że przebijają te ceny tak bardzo w dół, byleby tylko ten kontrakt dostać, popłynąć na tym kontrakcie kilka miesięcy i w tym czasie atakować następny, byle jaki kontrakt.

I to, chyba co jest najgorsze, ale to zawsze było w agencjach pr-owych, że co innego jest na przetargu, kiedy spotykasz się z bardzo charyzmatycznym szefem agencji, z bardzo fajnymi ludźmi od strategii, rozmawiacie bardzo poważnie, a później obsługuje was student za 3000 zł i to wywołuje frustrację.

I to, co pamiętam – bo ja też kiedyś pracowałem w agencjach PR-owych – jak bardzo pracownicy agencji nienawidzą swojego klienta, i w pewnym momencie vice versa. I tak naprawdę to jest jakaś po prostu paranoja.

Ja gdybym taką firmę założył może bym chciał pracować dla dwóch, dla trzech klientów.

Chciałbym oczywiście zarabiać jakoś solidnie, ale chciałbym, żeby to była pełna współpraca. Nie wiem, brzmi to naiwnie? Brzmi to jak człowiek z korporacji, który po 12 latach nie ma pojęcia jak to wygląda…

… prawie 13.

… prawie 13, ale wiesz; ale jest to coś, czego mi brakuje. Ja po prostu nauczyłem się, że jest takie określenie „spektrum naszej współpracy nie obejmuje tego elementu”.

Czyli na przykład – jest deal na 3 komunikaty prasowe – te, o których dużo mówimy – w miesiącu i koniec.

I jak nie daj Boże firma ma wypuścić czwarty, bo coś się zdarzyło, no to już jest problem, to jest nowa faktura. Ja sobie wyobrażam taką sytuację, jak ktoś ma bardzo niskie fee miesięcznie, no to tak, to trzeba liczyć każdą taką usługę, ale jak ktoś ma przyzwoite fee, no to ja bym czegoś takiego klientowi czegoś takiego nigdy nie powiedział.

To jest moja stara szkoła PR-u, która polega generalnie na tym, że klient jest bogiem… No ok, teraz bardziej partnerem, ale jesteśmy naprawdę otwarci na rozmowę, a słyszałem, już kilka razy usłyszałem taki tekst i to mnie zaskoczyło; ale to jest chyba standardem dzisiaj.

Wiesz co, bo też w agencjach PR-owych, dużych agencjach PR-owych, w korpo-agencjach PR-owych, bo są takie korporacje PR-owe tak naprawdę no, prokurment jest, działa i też działa kontroling przede wszystkim, i ci ludzie liczą każdą złotówkę. Ja na pewno korporacji PR-owej nie założę ani też nie chciałbym dla niej pracować.

I pewnie do Telekomu też nie pójdziesz?

Nie, nie wybieram się do Telekomu. Nie mam żadnego zakazu konkurencji – to też jest urocze. No tak, tak bywa… Nie wybieram się, bo to jest… Wcześniej mówiłem o tym, że ja miałem łatwiej, że to jest fajna marka… To jest nuda!

Stary, Telekomy; to, że ja z Wojtkiem, trochę też T-Mobile na Twitter’ze; że rozkręcaliśmy to jest mega sukces nasz, bo wiesz, to jest nudny obszar. Tam się niewiele ciekawego dzieje, a będzie się działo jeszcze mniej za chwilę.

Ale telefony, 5G…

To telefony… Poczekaj, nie łącz z telefonami. Telefony to są telefony. Telefonom PR robi Samsung, LG robi, Huawei. My kupujemy, handlujemy tylko. Wiesz, my się próbowaliśmy ogrzać w tym świetle, oczywiście! No bo wiesz, to jest super.

To są namacalne, fajne gadżety. U operatorów nie ma żadnych gadżetów. Przyjrzyj się tym gadżetom, które operatorzy sprzedają, to są zwykle brzydkie bardzo i nie są wcale fajne. To jest rynek, który gdzieś tam się będzie zmieniał i nie, nie wybieram się.

Jeżeli miałbym pracować u producenta to bardzo chętnie, bo to jest coś ciekawego, tam są ciągłe innowacje. Ja jestem, mimo, że tak ogólnie patrząc na tym rynku nie dzieje się nic takiego rewolucyjnego, to jednak każdy nowy model wnosi coś innowacyjnego i to jest ciekawe.

Byłeś na  IFA’ie. Czemu się przyglądałeś? Jestem ciekaw, co Marcin Gruszka po prawie 13 latach w Play’u – czym się interesuje? Interesują Cię słuchawki, interesują Cię gadżety, IOT? Co Ci przykuło uwagę?

Wiesz co, mnie interesuje ten interest of thing – rozwijanie tej technologii, akurat jestem świeżo po inwestycji budowlanej i pamiętam takiego pana, który przyszedł i mi jakąś fortunę – to jakaś chora kwota była – chciał złożyć system domu inteligentnego.

Jak mi zaczął opowiadać o tym, co też on mi zaoferuje, typu wiesz: 16 scenerii oświetlenia w wannie jak będę, to rozbawił mnie tym. A dzisiaj się dzieje tak dużo ciekawego, że wiesz – telefon eliminuje ci klucze, kartę.

Podjeżdżasz samochodem, otwiera ci się brama, otwiera ci się furtka, otwierają ci się drzwi, wiesz kto wchodził. To wszystko jest w sensownych pieniądzach. To akurat mnie aktualnie mocno interesuje, no i oczywiście telefony. Samsung Fold – super urządzenie, wiesz.

Olaf, słyszysz?!

Tak, no Olaf zna moje zdanie. No wiesz, trzeba wziąć ten telefon do ręki, żeby go zobaczyć. Ja teraz już nie jestem u operatora, więc niestety jak chciałbym zobaczyć taki telefon, to pewnie bym go dostał jakieś 6 miesięcy po premierze do ręki.

Po influencerach.

No jestem infulencerem 48 kategorii, więc niestety w pierwszym rzucie ich nie dostałem, dlatego pojechałem, żeby go wziąć do ręki i naprawdę robi fajne wrażenie, jest to fajna, ciekawa rzecz. Taki krok do przodu.

Takie coś jak Huawei w tamtym roku i ich aparaty fotograficzne. Też super sprawa i też, która przesuwa do przodu tę technologię. Ja takie rzeczy lubię i właśnie u producentów takie rzeczy się dzieją. U producentów takich dużych platform aplikacyjnych też się dużo ciekawego dzieje.

Kompletnie zmiana nawyków, przyzwyczajeń, zachowań u klientów. Operatorzy próbują gdzieś tam nadgonić to, próbują gonić Netflixa i innych. Pozwól, że tego komentować nie będę, bo jest to daremny trochę (trud).

To są „Kenijczycy”, którzy dobiegli już do mety, a inni są na 5 kilometrze dopiero, więc no, nie, nie chcę być u operatora.

To może zostaniesz takim full-etatowym influencerem. Z Twoją przeszłością, z Twoimi możliwościami, umiejętnościami PR-owymi… Marcin…

A jak myślicie – dlaczego tutaj przyszedłem? (śmiech)

Tego nie wytniemy, ale pod koniec będzie…      

Żartuję, ale tak naprawdę jest to sensowna sprawa. Wiesz co, ostatnio mnie jedna redakcja zapytała, bo jak wiesz wystartowałem z podcast’em i ktoś mnie zapytał, czy to jest mój pomysł na życie nowy?

Miałem taką refleksję – na razie jestem -5000, który władowałem w sprzęt, taki jest, że tak powiem chyba budżet tego projektu, więc trudno to tak nazwać. Robię to, bo to lubię.

Czy to w tym kierunku pójdzie? Nie wiem. Lubię tę branżę, to jest mnóstwo ciekawych osób, mnóstwo ciekawych rzeczy się dzieje, dlatego gdzieś staram się ciągle przy niej być. Nie wiem, w jakim kierunku to pójdzie.

Jak spędziłeś wakacje ostatnie oprócz tego, że jechałeś samochodem elektrycznym – czego Ci zazdroszczę – bo Ty dojechałeś nim nad morze, mi się to nie udało? Może faktycznie Ty powinieneś być influencerem i ambasadorem Innogy Go!. Jak odpocząłeś, znaczy wiesz, jeżeli nie jest to coś oczywiście bardzo dziwnego.

Nie wiem, czy Andrzej z Innogy nadal jest moim kumplem, czy nie, bo kiedyś byliśmy, w Play’u razem.

Nieee, wstawiał nawet taki jeden swój projekt, który gdzieś tam też gdzieś w międzyczasie się pogubił…

Tak, bardzo ciekawy, bardzo ciekawy projekt i to jest właśnie przykład takiego czegoś, jak się korporacje gubią z fajnymi projektami i to jest ciekawa historia.

Ja to miałem influencować, już stałem w blokach startowych kiedy to wystartuje i nagle…

Może powiedzmy, że mówimy o tej nowej telefonii w smartfonie.

Wirtualnym SIMie.

To jest ciekawy temat…

Moje wakacje były takie wiesz co, że po raz pierwszy w życiu chyba odkąd pamiętam, w dorosłym życiu tak naprawdę „wychillowałem”, tak bardzo wychillowałem na Helu.

Bo jesteś przecież kitesurferem.

No, takim jestem amatorem, nie przesadzajmy… No pływam, pływam dużo jak wieje oczywiście, a na Helu nie zawsze wieje. Wiesz no, totalny luz. Przeczytałem kilka ciekawych książek, przeczytałem kilka ciekawych komiksów – bo zbieram komiksy.

Więcej czasu spędziłem z dzieciakami, to było w ogóle fantastyczne. Zjadłem dużo zdrowego i niezdrowego jedzenia nad Bałtykiem. No ogólnie bardzo wypocząłem, tak bardzo wypocząłem, że mi się to zaczęło nudzić. Generalnie po to  między innymi pojechałem na IFA’ę – chciałem, żeby coś się działo.

Na horyzoncie póki co jeszcze nic sensownego nie widać, ale takie siedzenie… Ja wiem, że pewnie niektórzy z naszych widzów mogą tęsknić za czymś takim harując ciężko w korporacjach i dostając urlopy dwutygodniowe, wybłagane.

Nie rozumieją tego, co mówię, no ale tak po dwóch miesiącach no człowiek jest bardzo, bardzo wypoczęty, przewietrzony tym wiatrem.

Właśnie a propos korporacji, to wiem, że coraz więcej, coraz częściej młodych ludzi jak przychodzi do korporacji to prosi o to korporację i korporacje się zgadzają, na przykład na to, że chcą mieć taki restart miesięczny, czyli jechać gdzieś na wakacje do Azji.

I to jest też fajne, że ci młodzi ludzie, którzy przychodzą do korporacji oni zmieniają korporacje, bo oni narzucają swoje pewne zasady, na przykład mówią: „Ok, ja skończę projekt, ja chcę mieć miesiąc restartu, zostawiam telefon w ogóle, rozumiecie?

Nie piszcie do mnie, bo ja go nie wezmę w ogóle”. I są tacy ludzie, i korporacje chcąc nie chcąc muszą się na to zgadzać, bo jeżeli chcą pozyskać fajnego, ciekawego pracownika, no to muszą pójść na to, więc korporacje nie są takie straszne.

I tym optymistycznym akcentem możemy zakończyć. Jeszcze jednak pozwolisz, że zgodnie z niepisaną zasadą dostaniesz ode mnie prezent, ponieważ nie wiem gdzie wylądujesz i co się stanie, ale chyba sam nawet powiedziałeś, że „jesteś dobrym PR-owcem, ale nie wiesz, czy umiesz tworzyć teamy”. Więc podręcznik lidera…

Tak, ktoś mi kiedyś powiedział, że jestem artystą, ale czy jestem dobrym menagerem? To jest wyzwanie, także bardzo dziękuję.

We will see, zobaczymy. Nie ma żadnego problemu, żebyś przeczytał tę książkę i stwierdził na przykład, że nie jesteś, bo tego nie lubisz. Ja powiem Ci z mojego doświadczenia, że taka refleksja naszła mnie tak mniej więcej w czterdziestym czwartym roku mojego życia, że chyba ja faktycznie nie umiem budować firm, kompletnie się nie znam na takim robieniu day by day; jestem wizjonerem – big picture i jedziemy. A jak ktoś się nie załapie no to trudno, to jest jego problem.

I rozwiązaniem na to, czy jak gdyby rozwiązaniem… jest po prostu posiadanie u siebie w zespole ludzi, którzy to umieją robić i robią, a Ty stajesz się takim wolnym elektronem, ale trochę już trzymanym w ryzach. Podpowiadam rozwiązanie, jak nie umiesz tego robić, to zatrudnij sobie kogoś, kto to umie (śmiech).

Jak HR-owcy to usłyszą, zobaczą, to po prostu… już emerytura dla mnie (śmiech). Bardzo dziękuję!

Dziękuję Marcinie.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon