Ola i Marcin Szałek (SlowHop) – Nie chcieliśmy odpoczywać byle gdzie więc stworzyliśmy serwis dla takich ludzi jak my.

Artur Kurasiński
2 stycznia 2020
Ten artykuł przeczytasz w 8 minut

Artur Kurasiński – No to jakby tu rozpocząć? “Porzucili korporacje żeby robić własny startup” brzmi banalnie i pretensjonalnie ale to chyba prawda?

Ola Szałek (współzałożycielka SlowHop) – Pożegnaliśmy się z korporacją ponad 10 lat wcześniej, czyli jakoś w okolicach trzydziestki. Marcin od razu wszedł w firmy internetowe jak w masełko i to były znaczące rzeczy: eBay, Groupon, DaWanda, Znany Lekarz, czy Booksy.

Ja porzuciłam korpo jakoś w okolicach 2009 i też zaczęłam od własnego startupu, zaliczyłam porażkę, potem dołączyłam do Marcina w DaWandzie. Aż w końcu uznaliśmy, że dość już bycia najmitą i pora zrobić coś swojego. I nie tylko. Chcieliśmy po prostu zrobić dobry, wartościowy społecznie projekt. To miało pewnie coś wspólnego z przekroczeniem 40 :)

Dlaczego wybraliście taką branżę? Tylko nie mówcie, że pewnego dnia usiedliście i stwierdziliście po kilku telefonach i wysłaniu maili, że nie ma takiej oferty więc wpadł Wam do głowy pomysł stworzenia Slowhop…

O to, to, tylko bez telefonów i maili. A tak na poważnie: zawsze dużo podróżowaliśmy, najpierw jako studenci, potem z dzieciakami. We wczesnych latach zachłyśnięcia się wypłatą w korpo wybieraliśmy eleganckie hotele i SPA, wtedy był ich wysyp. Ale potem nam się znudziło, bo te weekendowe podróże przestały nieść cokolwiek poza możliwością korzystania z basenu i ogromną ilością jedzenia.

Totalnie nas odrzuciło od koncepcji all inclusive. Zaliczyliśmy kilka takich wyjazdów. Pięć gwiazdek i pięć kilo na plusie, alkohol do każdego posiłku, poniżający wyścig do leżaka. Wracaliśmy zmęczeni. Ale pamiętam jeden rok, kiedy pojechaliśmy z okazji moich urodzin do agroturystyki pod Barceloną. Na śniadanie był jeszcze ciepły chleb, dla którego gospodarz wstał o piątej rano, oliwa, kilka plasterków szynki, oliwa i fantastyczna kawa.

Do tego kilka godzin rozmowy o tym, jak porzucili Holandię dla Hiszpanii, jak ich dzieci adaptują się do nowej szkoły, o tym jak się robi wino. I wtedy się zorientowaliśmy, że to jest dokładnie ten rodzaj doświadczenia, który sprawia, że się uśmiechamy. Wolimy mniej, ale lepiej. Mniej jedzenia, ale lepszego. Więcej relacji. Więcej opowieści. I wtedy zupełnie zmieniliśmy swój profil podróżnika.

I tu się zaczyna ta historia, którą wywołałeś, że nie mogliśmy znaleźć oferty. Były jakieś opisy na blogach, ale bez struktury. Poza tym przewijały się ciągle te same miejsca, gwiazdy tej branży. Pomyśleliśmy, że super by było stworzyć portal rezerwacyjny tylko dla tych miejsc.

Byliśmy wtedy zajęci DaWandą, czyli marketplacem pełnym indywidualności – projektantów rzeczy tworzonych ręcznie. Pomyśleliśmy, że społeczność gospodarzy klimatycznych noclegów to środowisko w którym czulibyśmy się równie dobrze. I zabraliśmy się do roboty.

Dobra, to czym jest Slowhop? Takim hipsterskim airbnb dla wypadów za miasto? “Kurowanymi” ofertami fajnych miejsc, które polecacie bo tam byliście?

Właściwie Twój opis nieźle pasuje… Poza tym, że idea Airb’n’b mocno się wypaczyła. I nie polecamy tylko tych miejsc, w których byliśmy, mamy swój sposób na weryfikację tych miejsc, w których nie byliśmy. 

Ale tak, jesteśmy portalem rezerwacyjnym dla wyselekcjonowanych noclegów, które spełniają nasze kryteria. Takim autorskim katalogiem miejsc, które można zarezerwować. Może nawet kolekcją. Naprawdę uważnie wybieramy i potrafimy zrezygnować ze współpracy, nawet jeśli przynosi profity.

Jesteśmy też społecznością gospodarzy, bo staramy się trzymać razem, pomagać sobie nawzajem. Mamy taką gospodarską grupę na Facebooku. Nie uwierzyłbyś co się tam dzieje. Przecież teoretycznie to są konkurenci, ale jak lecą pytania o ubezpieczenia, o to gdzie kupić najlepszą pościel, co zrobić, żeby być less waste, czy ktoś zna wykonawcę gorących bani, to tam się aż grzeje od porad i kontaktów.

Biorąc pod uwagę, że gospodarze mieszkają poza miastami, często kilka kilometrów od innych ludzi, taka grupa ludzi z tymi samymi problemami to jest naprawdę coś. Ostatnio spalił się dom jednego z naszych gospodarzy. Prawdopodobnie wadliwa instalacja. Dostał taką masę wsparcia od grupy, że się wzruszyliśmy.

Poza tym to gospodarze nas trzymają w pionie. Wiesz, że nie możesz wpuścić na Slowhopa kogoś, kto nie pasuje do reszty, bo cała ta grupa na tobie polega. Schrzanisz Slowhopa, schrzanisz też ich wizerunek. Dlatego jak jeździmy i oni nam mówią: no, ale ostrożniej z tym wybieraniem, to od razu prostujemy się na krześle:)

Bardzo podoba mi się kategoryzowanie ofert pod kątem “pomysłów”. Po raz pierwszy widziałem serwis, które mówi do mnie językiem korzyści a nie tylko chce sprzedać mi ofertę. Kilka razy w przed długimi weekendami wasza podpowiedzi były dla mnie bardzo pomocna.

W Slowhopie chodzi o turystykę doświadczeń. Inaczej się wraca ze zwykłego wyjazdu weekendowego, a inaczej z tego, gdzie ktoś namówił cię na coś, czego jeszcze nigdy nie robiłeś.

Byłam w listopadzie na Mazurach, gdzie namówiliśmy jedną dziewczynę, żeby po saunie weszła do lodowatego jeziora. To był typ delikatnej kobiety, raczej do SPA i zabiegów kosmetycznych niż jakichś hardkorowych akcji.

Patrzyła na nas jak na wariatów, ale w końcu weszła i potem powiedziała, że to było jedna z najfajniejszych rzeczy, których doświadczyła. O to chodzi w podróżowaniu “slow”. Otwarcie się na różne doświadczenia. Dlatego podsuwamy pomysły.

W ostatnim roku hitem były wyjazdy panieńskie właśnie w nasze miejsca, bo opowiedzieliśmy, że można to robić zupełnie inaczej niż w knajpie w centrum. Ludzie nie mają czasu szukać, czasem po tygodniu za biurkiem nie wystarcza już kreatywności na projektowanie wyjazdu.

A nasi gospodarze masę rzeczy już wymyślili. Podejrzewam, że jak siedzisz całą zimę na zadupiu w lesie, to choćbyś nie chciał, to nasuną ci się jakieś szalone pomysły do zrobienia:) My tylko korzystamy z ich doświadczenia.

Porozmawiajmy teraz o tym jak zaczęliście budować swój serwis. Mieliście już bazę potencjalnych miejsc? Jeździliście sami i sprawdzaliście je? Czy zaczęliście dzwonić po prostu do właścicieli? I jak weryfikujecie oferty do was podesłane?

Bazę budowaliśmy przez 3 lata. Potem ją oceniliśmy i z kilku tysięcy zrobiło się kilkaset miejsc. Niektóre znaliśmy, niektóre trzeba było sprawdzić. Pomagali w tym blogerzy, magazyny o podróżach i recenzje gości.

Wiedzieliśmy kogo chcemy. Ci pierwsi gospodarze wytyczyli wzorzec, wiedzieliśmy jaki typ miejsc chcemy pokazywać. Wtedy Marcin założył słuchawki i zaczął dzwonić.

Weryfikacja jest chyba najtrudniejsza, bo każde miejsce sprawdzamy pod kątem historii miejsca i gospodarza, patrzymy jak się komunikuje z gośćmi, czytamy absolutnie każdą recenzję gości we wszystkich możliwych portalach, dopytujemy naszych gospodarzy czy znają i polecają. To kupa roboty.

Pisanie profilu to też masa czasu i pracy. Kiedyś zapytałam Marcina, czy nie boi się naśladowców. Odparł, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zabrałby się za taki biznes. Sama to widzę :)

A skąd pojawili się w serwisie pierwsi klienci?

I to jest właśnie największa rzecz. Wiedzieliśmy, że każdy marketplace potrzebuje czasu. Na zebranie tzw. inventory, na zasadzenie się w świadomości ludzi. Byliśmy przekonani, że mamy jeszcze masę czasu na dopracowanie produktu, bo nasz system rezerwacyjny nie pasował do wymagań klienta.

Ale okazało się, że Slowhop pojawił się dokładnie w tym czasie, kiedy powinien. Ludzie docierali do nas “bo ktoś im wspomniał”. Klasyczny marketing szeptany. Było też sporo PRu, bo w tym czasie dostałam propozycję napisania książki przez Wydawnictwo Buchmann i ona zrobiła robotę promocyjną.

Dużo dały nasze zestawienia, czyli content “top 10”. Pisaliśmy to naszym językiem i ludzie je polubili. Przychodzili za nimi.

Miejsca, które polecacie są bardzo fajnie opisywane. Powiedziałbym nawet, że czasami to są prawdziwe perełki narracyjne. To samo dotyczy kwestii zdjęć. Dajcie wskazówki waszym partnerom jak budować profil na Slowhop?

Piszę od zawsze i wiem, że umiejętność tworzenia historii to nie jest taka łatwa rzecz. A w profilu miejsca na Slowhopie chodzi o opowieść o człowieku, który tworzy coś niezwykłego. Dlaczego to robi? Co sobie wymyślił? Jacy ludzie do niego jeżdżą i po co? My jako goście wszystko to chcemy wiedzieć, ale nie każdy gospodarz umie to dobrze opisać.

A ja jestem fanką tekstów. Mówi się, że ludzie nie czytają, ale to nieprawda. Nie czytają bełkotu marketingowego, ściem, banałów. Czytają coś, co ich bawi, kochają opowieści. I my staramy się im to dostarczać. Więc tak – to my w 99 procentach piszemy te profile.

Wywołujemy nimi emocje, nie tylko informujemy ile jest łóżek i czy jest telewizor. Taki profil to ponad dwa dni pracy, bo najpierw jest research, potem rozmowa z gospodarzem, a potem część kreatywna. Nie uwierzyłbyś o jakich rzeczach i miejscach się dowiadujemy.

Mamy pałac, w którym Luftwaffe wykonywało eksperymenty medyczne, domy uchodźców religijnych z XVII wieku, a nasi gospodarze to ludzie z zajawką. Dla kogoś, kto lubi pisać, to fantastyczny materiał.

Nie dajemy wskazówek jak pisać, bo to grubsza sprawa i wolimy sami się tym zająć. Co do zdjęć – tu rzeczywiście liczymy na gospodarzy. Bez zdjęć nie ma dobrego profilu na Slowhopie.

Jaki zespół stoi za Slowhop? Ile osób zatrudniacie (w jakich działach) i jak duży jest sam dział IT? I czy nadal to jest mała, rodzinna firma?

Marcin Szałek (współzałożyciel SlowHop) – Bootstrapujemy od samego początku i przyjęliśmy założenie, że staramy się pracować tak długo jak się da z ograniczonymi kosztami. Dlatego mamy mały zespół, który niewielki rozmiar stara się nadrabiać zaangażowaniem i rzutkością.

I mocno priorytetyzujemy.  Wszystkich jest nas łącznie 8-9 osób – z czego połowa to zespół produktowy: 2,5 developerów (łącznie z naszym CTO Pawłem), UX i ja, bo pełnię w firmie również rolę Product Managera, a druga część to zespół redakcyjny: 2 osoby zajmujące się tworzeniem profili miejsc (co jest w naszym przypadku jedną pewnie najważniejszą funkcją) i ja, też najbliżej zespołu redakcyjnego. Stanowczo jest to mała rodzinna firma i chcielibyśmy taki format utrzymać tak długo jak się da.

Szacujemy, że w przyszłym roku zespół może urosnąć dwukrotnie. Chcielibyśmy na pewno zwiększyć zespół produktowy i zacząć budować zespoły, zajmujące się nowymi rynkami.

Jaki model biznesowy przyjęliście i jak wygląda kwestia przychodów Slowhop? I czy myślicie o ekspansji za granicę?

Myśląc nad modelem biznesowym, staramy się bazować na starych marketplacowych klasykach (prowizja od sprzedaży), ale też możliwie mocno dopasować do przestrzeni, w której działamy. I tak na przykład dla gospodarzy miejsc mamy prowizję od sprzedaży – zresztą niższą do prowizji, które w tej chwili proponują duzi gracze na rynku i dodatkowo stałą opłatę roczną, za uczestnictwo.

Ale już dla organizatorów wyjazdów, pobieramy opłaty od liczby publikacji ich ofert i niższe prowizje – bo wspólnie nauczyliśmy się, że dużo rezerwacji odbywa się poza platformą.

Mamy kilka celów – z jednej strony chcielibyśmy stawać się najważniejszą platformą dla naszych gospodarzy, która zaspokoi ich wszystkie potrzeby. Zachęcić wszystkie klimatyczne miejsca do dołączenia do Slowhopa. Z drugiej strony chcemy, żeby przychody zagwarantowały nam możliwość niezależnego rozwoju, budowania świetnego zespołu i produktu i ekspansji na nowych rynkach.

Powoli idziemy w tym kierunku. W tym roku jesteśmy niemal break-even, co jest rzadkie w przypadku tak młodych marketplace’ów. W przyszłym planujemy zwiększające się przychody inwestować w lepszy produkt i właśnie ekspansję, o której wspomniałeś.

Z drugiej strony chcemy, żeby przychody zagwarantowały nam możliwość niezależnego rozwoju, budowania świetnego zespołu i produktu i ekspansji na nowych rynkach.

Powoli idziemy w tym kierunku. W tym roku jesteśmy niemal break-even, co jest rzadkie w przypadku tak młodych marketplace’ów. W przyszłym planujemy zwiększające się przychody inwestować w lepszy produkt i właśnie ekspansję, o której wspomniałeś.

Jeżeli chodzi o ekspansję – jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że przerabiałem już kilka razy ten temat w innych startupach. Najpierw w Dawandzie odpowiadając za ekspansję najpierw w Polsce, ale potem też w Hiszpanii, Holandii i Włoszech.

A potem w Booksy, gdzie po rozwijaniu marketplace’u w Polsce, spędziłem sporo czasu koncentrując się na rozwoju marketplace w USA. Także znamy realia, wiemy jakie to może nieść ze sobą koszty i komplikacje, ale wydaje nam się, że w naszym modelu i jego specyfice jesteśmy w stanie zrobić to może trochę wolniej i bardziej organicznie, ale też z osiągalnym budżetem.

Początek 2020, oznacza dla nas dużo testowania u naszych zachodnich sąsiadów, ale też i południowych i niektórych wschodnich. Chcemy w różnych krajach szukać tych najbardziej klimatycznych miejscówek, ale także próbować trafić do powolnych podróżników i ich zachęcać do odwiedzania Slowhopa.

Mając dostęp do dużej ilości danych o klientach i ich wyborach nie kusi was żeby zacząć bawić się w analitykę i bardziej pomagać waszym partnerów dając im wskazówki (predykcje)?

Mamy bardzo bliskie relacje z gospodarzami i lubimy bawić się danymi, które mamy. Także od czasu do czasu po przeanalizowaniu jakiegoś kawałka danych – z chęcią się nimi dzielimy (na przykład ostatnio dzieliliśmy się informacjami o cennikach i porównywaliśmy je pomiędzy gospodarzami i do innych benchmarków z kraju albo obserwowaliśmy z jak dużym wyprzedzeniem klienci rezerwują konkretne terminy).

Natomiast z perspektywy naszych partnerów, wydaje mi się, że predykcje, zaawansowane analizy stanowczo nie są i nigdy nie będą dla nich jakąś specjalnie dużą wartością. Dużo bardziej liczy się dla nich serducho i pasję, jaką wkładamy w projekt, relacje z nami i między sobą, poczucie społeczności i wspólne rozwiązywanie i zastanawianie się.

Wiem, że pracujecie też nad książką – będzie związana z Slowhop?

Książka już powstała. To nasze zestawienia, które od trzech lat latają po internecie i kilka nowych. Wydaliśmy ją samodzielnie, zeszła z maszyn drukarskich po mikołajkach.

„Nie sypiam byle gdzie – cześć 1” książka Aleksandry Klonowskiej-Szałek

Zależało nam, żeby przemycić w niej ideę powolnego podróżowania, bo jesteśmy wszyscy wychowani przez żarłoczną turystykę ostatnich dwóch dekad. My mówimy: wolniej, z szacunkiem do ludzi i natury. Mniej roszczeń, więcej empatii.

Dla nas czas obżarstwa już się skończył, pora na wrażliwość, uwagę i świadome wybory. To już druga książka (pierwszą wydał Buchman) i mamy apetyt na trzecią. 

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon