Rozmowy w postaci podcastu możesz wysłuchać tutaj
Katarzyna Zacharska: Co drugie dziecko w Polsce w wieku od 0 do 6 lat korzysta ze smartfona, a średni wiek, w którym zaczynają to robić to 2 lata. Słownie – dwa. To są dane z badania zatytułowanego „Brzdąc w sieci”. W tym odcinku podcastu o higienie cyfrowej opowiemy Państwu czym jest e-uzależnienie, jak nie dopuścić do tego by dziecko się uzależniło od nowych technologii i gdzie szukać pomocy jeżeli to się nie uda. Nasze rozmowy mogą być też dopełnieniem wiedzy dla czytelników serii komiksów autorstwa Artura Kurasińskiego – „Róża, a co chcesz wiedzieć?”. Katarzyna Zacharska przy mikrofonie, ze mną w studiu Joanna Flis – psycholog, terapeuta uzależnień. Dzień dobry.
Joanna Flis: Dzień dobry.
E-uzależnienia – co to jest? Jak rozpoznać czy moje dziecko jest uzależnione od nowych technologii? I gdzie szukać pomocy?
Uzależnienie jest taką specyficzną sytuacją, w której ktoś zaspokaja swoje podstawowe potrzeby, jedne z podstawowych potrzeb, używając jakiegoś skrótu; czyli jakiegoś jednego zachowania albo jakiejś substancji psychoaktywnej. A e-uzależnienia w tym kontekście to są te właśnie skróty. Właśnie te doświadczenia uzależniające, które dotyczą nowych technologii. Czyli przekładając to na bardzo prosty, ludzki język powiedziałabym, że jeżeli ktoś nie uzależnia się od telefonu, nie uzależnia się od gry albo nie uzależnia się od Internetu tylko od tego, czego doświadcza pod wpływem kontaktu z tą technologią.
Jakie są rodzaje takiego e-uzależnienia? Możemy się uzależnić od różnych rzeczy jak rozumiem; możemy się uzależnić od gier, od mediów społecznościowych. Czy dobrze wiedzie mnie intuicja?
Tak, bardzo dobrze – możemy się uzależnić od różnych rzeczy. Tą bazą, tym fundamentem, który sprawia, że my się uzależniamy jest fakt, że te rzeczy przynoszą nam jakieś korzyści. Jakieś korzyści związane najczęściej ze sfrustrowaną potrzebą, czyli taką, której nie umiemy, nie potrafimy, nie możemy zaspokoić w świecie analogowym – tak upraszczając. Jeżeli nie potrafię nawiązywać relacji, nawiązywać znajomości w świecie analogowym, no to będę korzystała z mediów społecznościowych. I to doświadczenie może mnie uzależnić.
A nasze dzieci? Od czego one mogą się uzależnić w świecie nowych technologii?
Mogą uzależnić się przede wszystkim od łaskotania dopaminy, czyli co robią szklane ekrany. Od tego w jaki sposób reaguje mózg małego dziecka, ale też nas – dorosłych, na aktywność w rzeczywistości cyfrowej. Łaskotanie dopaminy to taki moment, w którym ośrodek dopaminergiczny – czyli ten związany z nagrodą – po prostu wydziela dla nas odpowiednią ilość substancji, która sprawia, że zaczynamy cenić to zachowanie najbardziej. Czyli dzieci przede wszystkim uzależniają się najbardziej od tego, że w Internecie dużo się dzieje. W telefonie dużo się dzieje. Na tablecie dużo się dzieje. Jest tam dużo różnych, kolorowych bodźców – dźwięków, doświadczeń.
A jak nowe technologie działają na nasz mózg?
Nowe technologie zmieniają nasz mózg – to się nazywa mielinizacja – czyli tak naprawdę wzmacniają te funkcje, które są związane z korzystaniem z nowych technologii. Jeżeli ja z uporem maniaka będę po prostu grała w grę komputerową, to mój mózg będzie preferował tę aktywność. Będzie ograniczał inne aktywności. Dodatkowo dzieci troszeczkę inaczej reagują, ponieważ ich mózgi się rozwijają. Nasz mózg rozwija się od końca do początku.
Ostatnimi strukturami, które się rozwijają są struktury płatów czołowych, czyli tych związanych z empatią, samokontrolą, relacjami z innymi ludźmi. Internet zmienia w taki sposób mózg małych dzieci, że one po prostu są impulsywne, stają się rozproszone. Mają problem z pamięcią, z uwagą, z rozumieniem innych, z empatią, z reagowaniem.
No właśnie, a wynika z tego, że nowe technologie na mózgi dzieci działają inaczej niż na mózgi dorosłych. Dlatego, że ich mózgi są w procesie kształtowania. Co takiego nowe technologie robią takiemu małemu dziecku, które – jak przytoczyłam te przerażające wyniki badań: co drugie dziecko w wieku od 0 do 6 lat korzysta ze smartfona, a średni wiek inicjacji takiej to są 2 lata – jak te technologie i jak to, co z tego smartfona płynie do mózgu dziecka – jak to na niego działa?
One są po prostu przebodźcowane w dużym skrócie, mają rozproszoną uwagę. Mają trudność w zarządzaniu tą uwagą. Dzieci bardzo mocno kierują się tak zwaną neofilią, czyli potrzebą nowości. My – dorośli – kierujemy się nią troszeczkę mniej.
Ta potrzeba nowości – neofilia – jest podstawą procesów motywacyjnych, czyli dziecku po prostu chce się zadawać pytania na temat świata i poszukiwać na nie odpowiedzi w związku z tym, że ma potrzebę eksplorowania otaczającego go świata. Dziecko, które przebywa dużo czasu w przestrzeni cyfrowej traci ten proces motywacyjny. Jego mózg i tak naprawdę cała jego struktura motywacyjna uczy się tego, że nie musi zadawać sobie pytań ani wkładać wysiłku w stymulację. Wystarczy, że odpali po prostu telefon i ten telefon coś zaproponuje. Takie dziecko zachowuje się jak hart, który biegnie za królikiem.
Biorąc pod uwagę te małe dzieci, takie jeszcze w wieku nawet przed-przedszkolnym, które nie powinny właściwie mieć kontaktu z tymi nowymi technologiami – jeżeli mają z nimi zbyt częsty kontakt to rozumiem, że może nawet do czegoś takiego dojść jak opóźnienie mowy? Tak? One później zaczynają się uczyć i później zaczynają się też uczyć różnych czynności życiowych, bo spędzają więcej czasu przed ekranem. I nie rozwijają się w tym sensie, że nie robią czegoś innego.
Tak, to prawda. Jest nawet taka kategoria diagnostyczna jak demencja dziecięca. Ona mówi o tym, że mózg małego dziecka, które spędza wiele czasu w towarzystwie szklanego ekranu zmienia się tak jak mózg osoby starszej, czyli pojawiają się zmiany strukturalne u tych dzieci. Ich mózgi funkcjonują tak, jak mózgi osób, które są w procesie po prostu starzenia się.
To nie tylko mózg się zmienia, nie rozwija się i mowa się nie rozwija w sposób prawidłowy, ale też dzieci nie mają tak zwanych wspólnych doświadczeń z innymi osobami, z którymi się spotykają, z rówieśnikami. Przez to nie potrafią nawiązywać relacji społecznych, ale też nie rozwijają empatii, nie rozwijają tej umiejętności. Ta empatia rozwija się wtedy, kiedy my jesteśmy z kimś innym w kontakcie, kiedy mamy wspólne doświadczenia; kiedy mamy dostęp do cudzego ciała – mówiąc w dużym skrócie.
Czy pani jako psycholog, jako terapeuta spotyka się na co dzień z dziećmi, które mają problem z uzależnieniem od nowych technologii?
Spotykam się częściej z rodzicami, ponieważ najczęściej to rodzice wymagają pomocy. To oni potrzebują kogoś, kto pokaże im w jaki sposób wprowadzić zasady cyfrowej higieny. Rzeczywiście jest dużo dzieci, które zmagają się z problemem uzależnienia. I mówię to z pełną odpowiedzialnością, że nie jest to ryzykowne używanie przestrzeni cyfrowej, ale jest to już uzależnienie. Jest masa takich dzieci w tej chwili. Tak naprawdę nie mam już nawet miejsc do porady terapeutycznej, ponieważ tak dużo osób jest zainteresowanych tego typu terapią i tego typu wsparciem.
A po czym poznać takie uzależnienie? To znaczy rozumiem, że jeżeli rodzice przychodzą do pani to oni już wiedzą, że ten problem jest w ich domu; ale po czym możemy rozpoznawać symptomy tego, że tu jest coś nie tak?
Przede wszystkim dziecko doświadcza negatywnych szkód. I w zależności od tego w jakim wieku jest to dziecko to te szkody będą inne. Doświadcza negatywnych szkód, a mimo tego kontynuuje swoje zachowanie. Priorytetyzuje zachowania związane z siecią, czyli wybiera towarzystwo gry komputerowej i marginalizuje kontakt z rówieśnikami. Takie dziecko reaguje paniką na możliwość odłączenia od przestrzeni cyfrowej. Reaguje atakami agresji.
Bardzo często są to myśli czy nawet próby samobójcze. Dzieci są rozproszone. Mają problem z uczeniem się, z myśleniem kontemplacyjnym – czyli takim, które jest związane z przyswajaniem treści, a nie tylko przyglądaniem się im. To są często dzieci, które mają taką nadpobudliwość psychoruchową. Ta nadpobudliwość psychoruchowa jest pokłosiem zespołu stresu elektronicznego. Czyli one się zachowują tak, jakby miały ADHD albo tak, jakby miały fobię szkolną. Albo tak, jakby miały depresję; ale te zaburzenia są tą konsekwencją uzależnienia. Czyli pierwotnie ich problemem jest nadmiar czasu spędzanego w sieci.
Te dzieciaki nawet wtedy kiedy nie grają i są odłączone od sieci cyfrowej grają we własnej wyobraźni. One śnią o grach, one grają na jawie. One widzą elementy gry w otaczającej ich rzeczywistości. To się nazywa tak zwany „Efekt Tetrisa”.
Pani powiedziała o zespole stresu elektronicznego. Co to jest za zjawisko?
To jest taki moment, w którym homeostaza organizmu zostaje zaburzona przez nadmierny kontakt z tym bodźcem takim bardzo stymulującym. Jak moglibyśmy porównać sobie to, co robi nam szklany ekran na przykład z kokainą to kokaina podwyższa ilość dopaminy w organizmie kilkusetkrotnie, natomiast szklany ekran podwyższa stukrotnie. Natomiast szklany ekran robi to co chwilę. Kokainy możemy wziąć jakąś jedną ilość, a szklany ekran robi nam to co chwilę. 2600 razy dziennie odpalamy telefon podobno, więc mamy 2600 strzałów dopaminy.
To pokazuje, że nasz mózg jest tak naprawdę – używając kolokwialnego języka – naćpany. Doświadczamy tak zwanego stanu bardzo pobudzonego umysłu i bardzo zmęczonego ciała. I to jest właśnie zespół stresu elektronicznego, czyli kiedy nasz organizm zaczyna chorować w związku z tym, że jest nadmiernie stymulowany przestrzenią cyfrową. Między innymi właśnie dopaminą, ale tam są też takie elementy jak deprywacja snu na przykład, zaburzony rytm okołodobowy.
Młodzi ludzie, którzy cierpią na zespół stresu elektronicznego są bardzo impulsywni, mają bardzo ograniczony kontakt z własnym ciałem. Mają zaburzenia związane ze snem, z jedzeniem, z kontaktami społecznymi. Bardzo często cierpią na wiele lęków, mają ataki paniki, tachykardię. Tam jest naprawdę bardzo dużo różnych problemów emocjonalnych i takich fizjologicznych. W dużym skrócie to jest zespół stresu elektronicznego i on kończy poważnymi konsekwencjami jak depresja, ADHD; jak różnego rodzaju fobie.
Ci rodzice, którzy do pani przychodzą – których nie macie już miejsca zapisywać i gdzie leczyć… Co mówią? Jak to się zaczynało? Jakie to są historie? One oczywiście będą anonimowe, bardziej chodzi o taki przeciętny obraz – jak to się zaczyna?
Zaczyna się bardzo niewinnie, ja to nazywam delegowaniem do nieobecności. Bardzo często zajęci rodzice, to znaczy… Może zacznę od innego miejsca. Mam dwie kategorie rodziców: rodzice, którzy też są uzależnieni i po prostu modelują w ten sposób funkcjonowanie; i rodzice, którzy delegują swoje dzieci do nieobecności. Delegują do nieobecności to oznacza, że dbają o ich bezpieczeństwo fizyczne, ale nie mają szczególnie czasu, żeby go z nimi spędzać.
Tak więc są to dzieci, które dostają tablet już w pierwszym roku swojego życia żeby przez chwilę pooglądać bajkę albo są to dwulatki, które dostają pierwsze gry; albo – na przykład – zastępczo jakieś takie programy edukacyjne, które są cyfrowe i które uspokajają poczucie winy rodziców, ponieważ mają taki charakter edukacyjny; a tak naprawdę to nie ma znaczenia czy to ma charakter edukacyjny, czy nie. Są to często też dzieci, których rodzice znikają w przestrzeni cyfrowej bardzo wcześnie, bo dziecko ma pierwszy kontakt z przestrzenią cyfrową nie wtedy, kiedy dostaje tablet do ręki albo telefon tylko wtedy, kiedy jego rodzic znika w tej przestrzeni.
Czyli ono jeszcze nie dostaje telefonu do dłoni, ale ma takie doświadczenie, że mama na przykład całymi dniami przegląda Facebooka i znika na tej obcej planecie cyfrowej. I to jest ten początek. Powiedziałabym, że to są takie rodziny, takie miejsca gdzie albo w ogóle nie ma zasad cyfrowej higieny wprowadzonych i rodzice sami wykazują cechy uzależnienia. Jest masa takich rodziców. Nie możemy powiedzieć, że dzieci częściej chorują niż dorośli. Albo to są takie rodziny, w których po prostu nie ma czasu na więzi, na sport, na bliskość, na rozmowę, na kontakt.
Czyli to zaczyna się jeszcze kiedy one są bardzo małe i kiedy ich rodzice po prostu znikają. To jest taki bardzo smutny obraz, który widzę po małych dzieciach, które nie mają telefonów. Kiedy mama, tata muszą coś sprawdzić, starsza siostra czy brat – też. I to małe dziecko kilkuletnie jak nie ma telefonu to im starsze, tym bardziej się czuje wyobcowane. Siedzi po prostu takie samotne i to jest strasznie smutne, że my robiąc coś w sieci i korzystając z telefonu często nie zwracamy uwagi na tych ludzi, którzy tego telefonu nie mają. Są to też starsze osoby – to są babcie, to są dziadkowie; ale to są też małe dzieci, które w ten sposób są wykluczone.
Tak, to się nazywa phubbing, czyli „phubbujemy” te osoby. Czyli ignorujemy ich obecność poprzez podtrzymywanie w tym czasie konwersacji z kimś innym w przestrzeni cyfrowej albo sprawdzanie jakichś różnych treści w Internecie. Ma to właśnie taką swoją nazwę.
Kiedyś robiłam z dziećmi taki eksperyment, z moimi małymi pacjentami. One miały obserwować w jaki sposób ich rodzice ich phubbują. Po to, żeby skonfrontować ich rodziców, tych phubberów. I okazało się, że tych rodziców – phubberów jest bardzo dużo. Czyli rodzic, który je z dzieckiem śniadanie i w tym czasie przegląda swoją skrzynkę mailową, tak? Albo rodzic, który usypia dziecko wieczorem; leży z nim, a jednocześnie rozmawia z kimś przez telefon. To są te formy phubbingu. Ja bym powiedziała, że nazwa jest dość wyszukana. Tak naprawdę chodzi o ignorowanie i lekceważenie drugiej osoby.
To jest to, o czym ja mówię i co staje mi często przed oczami, że sami też musimy nauczyć się kultury obcowania z telefonem, z nowymi technologiami, bo to też mówili poprzedni goście z Fundacji Dbam o Mój Zasięg – że nas nikt tego jeszcze nie nauczył. Nam nie przekazano pokoleniowej wiedzy jak należy zachować się – na przykład kiedy usypiasz dziecko nie rozmawiaj przez telefon. Z drugiej strony są to rzeczy, które intuicyjnie powinniśmy wiedzieć. Po prostu nie ignorujmy się nawzajem. Widziałam kiedyś – oczywiście w sieci – taki obrazek pokazujący gdzie mama albo babcia lepi świąteczne pierniczki. W tle jest zapalona choinka. Jest ciemno, a światło bije tylko od tej choinki. I niebieskie światło ekranów pada na twarze czwórki wnuków, którzy siedzą na kanapie. I podpis był: ‘Święta’. Ona sama lepiła te pierniczki, a tamte dzieci były tylko z telefonami. Ten cyfrowy świat bardzo nas pochłania… Myślę, że to jest też niesprawiedliwe, bo jest cała rzesza specjalistów, którzy pracują nad tym, żeby nasze dzieci zainteresować tym cyfrowym światem i odciągnąć je od świata analogowego. A my – rodzice – musimy też po prostu jak pionierzy wytyczać sobie ścieżki, którymi kroczymy i którymi nie damy sobie zabrać tych dzieci, ale też i sami się nie wykluczajmy. Nie możemy znikać sprawdzając cały czas w Internecie czy coś nowego się nie wydarzyło. To też wymaga pewnej higieny od nas samych.
Oczywiście. To jest też związane z tym syndromem FOMO, czyli lękiem przed pominięciem, a właściwie takim poczuciem, że być może inni ludzie wiodą ciekawsze życie niż my. To jest też związane z tak zwaną depresją facebookową. Takim efektem ciągłego porównywania się z innymi; takiego porównywania, w którym my porównujemy cudzy dom, scenę z własnym zapleczem.
I wypadamy na tym tle po prostu blado, więc to nas stymuluje do ciągłego porównywania i do ścigania tych standardów, które są pokazane w sieci. Są takie badania, które były robione na Florydzie, które pokazały, że nawet dorosłe kobiety spędzając już 20 minut na Instagramie notują obniżenie samooceny – już po tych 20 minutach. Jest to takie dosyć specyficzne i paradoksalne, ponieważ przestrzeń cyfrowa zmienia nasz dobrostan. W ogóle – pogarsza go.
My gorzej o sobie myślimy. Jesteśmy mniej szczęśliwi. Mniej siebie cenimy. Mamy mniejsze poczucie sprawczości, a w efekcie poszukujemy tam rozwiązania – czyli nasilamy swoje aktywności cyfrowe i to jest też jeden z objawów uzależnienia. Czyli wzrasta nam tolerancja; wydaje nam się, że jeżeli zwiększymy aktywność w sieci to zapanujemy nad tym pogorszonym nastrojem. To jest takie samonapędzające się koło, dzieciaki też w nie wpadają. Czuję się źle, ponieważ jestem wyczerpana przestrzenią cyfrową, a ponieważ jestem wyczerpana przestrzenią cyfrową to po nią sięgam, bo wydaje mi się, że tylko ona mnie ukoi.
A kiedy przychodzą do pani rodzice i mówią jaki jest problem – że wydaje im się, że ich dziecko jest uzależnione – jak pani z nimi pracuje? Od czego pani zaczyna taką pracę?
Zaczynam od diagnozy, bo jest też taka grupa osób i o tym warto mówić, które nadmiarowo używają tej diagnozy. Czyli jest też taka grupa rodziców, którzy wyobrażają sobie, że ich dzieci będą spędzać po pół godziny w Internecie i że nie powinny mieć mediów społecznościowych – na przykład piętnastoletnie dzieci.
I z tymi rodzicami pracuję nad normalizacją ich przekonań, bo to jest jedna z grup. Są to rodzice – helikopterzy, którzy pełną kontrolę próbują przejąć nad swoimi dziećmi i doprowadzają do wykluczenia cyfrowego. I te dzieciaki się po prostu buntują, i to jest normalne. Tam, gdzie rzeczywiście pojawia się uzależnienie to sprawdzamy sobie na jakim tle ono się pojawiło, czyli co jest tym doświadczeniem uzależniającym? Jaka była podstawowa frustracja?
Co to dziecko sobie załatwia w przestrzeni cyfrowej, czego nie może sobie załatwić w przestrzeni analogowej? I próbujemy szukać alternatyw. Tak naprawdę pracuję szukając źródeł, a nie ściągając objawy – bo korzystanie z sieci jest tylko objawem różnych problemów. Sprawdzamy jakie jest źródło. Kolejna rzecz to próbujemy budować tak zwany „transfer”. Nasze dzieci często mają super-umiejętności w przestrzeni cyfrowej. One świetnie się poruszają po przestrzeni cyfrowej.
Potrafią nawiązywać tam relacje społeczne, są ekspresyjne, potrafią poszukiwać wiedzy. Ja rozpoznaję te zasoby i próbuję z rodzicami je przetransferować do rzeczywistości analogowej. Czyli tak naprawdę ubogacić tę przestrzeń analogową. Czasem decyduję się na detoks cyfrowy, ale to już w sytuacji, gdzie rzeczywiście mamy cechy zespołu stresu elektronicznego i musimy pozwolić temu młodemu człowiekowi najpierw dojść do takiej biologicznej normy żeby móc wprowadzić psychoterapię. A jeżeli nie jest to koniecznie, to pracuję nie nad tym, żeby dziecko zabrać z sieci tylko nad tym, żeby stworzyć mu alternatywę w rzeczywistości analogowej.
Tutaj mnie bardzo ten detoks cyfrowy zainteresował. Ile go pani zaleca, ile powinien trwać? I czy osoba po takim detoksie jest jak alkoholik? Alkoholik w ogóle nie powinien mieć kontaktu z alkoholem – a czy taka osoba po detoksie cyfrowym powinna jakoś dozować sobie ten świat cyfrowy?
Powiem o idealnej sytuacji, choć w terapiach nie ma sytuacji idealnych; ale docelowo detoks powinien trwać od 4 do 6 tygodni.
Że nic?
Że nic, kompletnie. Nie używam telefonu, radia…
Ale nawet nie zadzwonię?
Nie dzwonię, nie ma mnie. I nowych technologii. Nie ma telewizji, nie ma radia. I to nie dotyczy tylko dziecka, ale dotyczy całego systemu rodzinnego. Czyli może się zmienić tylko wtedy coś w funkcjonowaniu tego młodego człowieka jeżeli cała rodzina, razem z tym dzieckiem, podejmie tę próbę związaną z detoksem. Jest to próba nie tylko związana z takim odwykaniem i uspokajaniem swojej biologii, ale jest to też przestrzeń, w której budujemy alternatywę.
I do tego jest potrzebna cała rodzina. To jest szalenie ważne. Detoks jest skuteczny wtedy, kiedy wszyscy chcą pomóc osobie uzależnionej. Czasem jest tak, że rodzina mówi: „No dobrze, ale to dlaczego inne dzieci mają mieć karę z tytułu tego, że jedno choruje?”.
Bo rodzina to jest system…
Tak, rodzina to jest system.
Jeżeli choruje jedna osoba to choruje cały system. Tak jak w naszym organizmie.
Dokładnie. Rodzina to jest system, to jest jakaś wspólnota i wartością jest empatyczne reagowanie na potrzeby drugiego człowieka w systemie. To jest też miejsce do pracy. Co się dzieje z naszym systemem jeżeli my nie jesteśmy gotowi do tego żeby pomóc bratu, siostrze, przez 4 czy 6 tygodni? W takim detoksie cyfrowym uczymy się alternatyw. Rodzina uczy się na nowo spędzać ze sobą czas, budować na nowo jakieś rytuały, nawyki, struktury. I docelowo nie chodzi o to, żeby nie wracać do przestrzeni cyfrowej.
Przestrzeń cyfrowa jest nam potrzebna. To by było wykluczenie cyfrowe, ono jest tak samo niebezpieczne jak nadużywanie. Docelowo chodzi nam o zmianę sposobu korzystania z przestrzeni cyfrowej. O taką równowagę, mi zawsze chodzi o balans. Jeżeli 2 godziny grasz w LOL’a, to na 2 godziny idź na spacer, tak? Poużywaj swojego ciała. Jeżeli przez 2 godziny grasz w Minecrafta to przez 2 godziny spędzaj czas ze swoim rodzeństwem.
Tak więc ten detoks cyfrowy pozwala tej rodzinie nauczyć się tych doświadczeń, ponieważ najczęściej rodziny z osobą uzależnioną to są rodziny, w których prawie wszyscy są uzależnieni – czyli wszyscy mają nieprawidłowe sposoby korzystania z sieci. I to są rodziny, które nigdy nie są razem, bo zawsze ktoś jest delegowany do nieobecności. Czyli często detoks jest dopiero pierwszą przestrzenią, w której pięcioro osób ma czas, który spędza wspólnie.
Jakbyśmy spojrzeli na badania, które pokazują, że ta zwyżka w korzystaniu z sieci jest między godziną 16 a 20, no to wtedy taka rodzina, która mieszka w jednym domu nigdy nie spędza wspólnie czasu, bo zawsze ktoś jest na innej planecie. Detoks pozwala tego dotknąć – co by było, gdybyśmy siebie wzajemnie zauważyli?
Rozumiem, że po takim detoksie należy wyznaczyć zasady korzystania z mediów elektronicznych, tak?
Tak, należy wyznaczyć zasady, których wspólnie się trzymamy. Oczywiście w trakcie takiego detoksu ludzie też łamią umowy detoksu…
Wydaje się to bardzo radykalnym rozwiązaniem – nie dzwonić. My pracujemy też, świat się nas domaga, naszej obecności.
Tak. To jest radykalne rozwiązanie, ale gdybyśmy spojrzeli na to, że uzależnienie jest chorobą fazową, chroniczną i śmiertelną, i porównali je do każdej innej takiej choroby to 6 tygodni terapii jest niczym w porównaniu z prawdopodobieństwem utraty zdrowia czy życia.
Jest to radykalne, rodziny często łamią zasady. Czasem zdarza się jakiś rodzic, który zamyka się w łazience z telefonem żeby przejrzeć Zalando, ale przygotowując się do detoksu umawiamy się na to, że jeżeli ktoś z członków rodziny złamie zasadę to jego zadaniem jest na drugi dzień przygotować analogowy dzień dla wszystkich członków rodziny, który pomoże im wytrwać w detoksie. Czyli jest to przestrzeń tak zwanych doświadczeń korektywnych – uczymy się na tym. To nie chodzi o to, żeby jakoś karać czy stygmatyzować to doświadczenie. Chodzi o to, żeby wzajemnie się uczyć doświadczeń korektywnych.
W tym przełożeniu czasu – że 2 godziny grasz, 2 godziny spaceruj – też wydaje się wyzwaniem to, że ktoś musiałby to kontrolować.
Ja nie jestem fanem kontroli z zewnątrz, nie jestem fanem protezowania samokontroli przez dzieci. Dzieci mają świetną samokontrolę jeżeli pozwoli się im ją ćwiczyć. Oczywiście – to jest ważne, żeby same miały motywację wewnętrzną do tego, żeby zarządzać swoim własnym zachowaniem.
Tak naprawdę nie da się skontrolować drugiego człowieka jeżeli on tego nie chce. Jeżeli dziecko nie chce tej pomocy z zewnątrz, jeżeli nie ma tej motywacji wewnętrznej do leczenia, jeżeli jesteśmy już w takim miejscu, w którym ono jest bardzo mocno uzależnione, jest w fazie chronicznej – ma upośledzoną kontrolę wobec zachowań cyfrowych; to jakby tu już żadna kontrola z zewnątrz nie pomoże. Wtedy już pomoże tylko oddział terapeutyczny. Nie da się kontrolować drugiego człowieka nawet jeżeli to jest nasze dziecko.
Możemy modelować, możemy budować alternatywy, możemy wspólnie czegoś doświadczać; natomiast kontrola jest moim zdaniem najgorszą formą oddziaływań autorytarnych.
Jak zatem wspierać takie mechanizmy samokontroli u dzieci?
Dawać wybór. Pokazywać alternatywy. Tak naprawdę w najlepszej sytuacji są rodzice, którzy bardzo szybko decydują się na to, żeby z dziećmi o przestrzeni cyfrowej rozmawiać. Rodzice, którzy szybko zdają sobie sprawę z tego, że muszą z dziećmi te alternatywy budować.
Natomiast jeżeli chodzi o dorosłe dzieci, takie piętnastoletnie czy szesnastoletnie to warto z nimi grać w gry. Po to, żeby im pokazać ten moment, w którym może warto przestać. Żeby pokazywać im w jaki sposób przerywać, w jaki sposób zarządzać tym czasem. Żeby pobyć z tym swoim dzieckiem w tej przestrzeni cyfrowej. Ja na przykład bardzo często jestem ze swoimi pacjentami w przestrzeni cyfrowej i mamy cyfrowe sesje w procesie pracy nad uzależnieniem.
I wtedy w tej przestrzeni cyfrowej odwołuję się do różnych kompetencji, które tam odkrywam – że: „Wow, ale jesteś kreatywną osobą!”, tak? „To jest super, co zrobiłaś w Minecrafcie! Spróbujmy to powtórzyć na klockach Lego” – na przykład. Ciekawa jestem czy tę kreatywność można wykorzystać w przestrzeni analogowej. Czyli też w przestrzeni cyfrowej proponuję coś na zewnątrz. Dla mnie to jest jedyny sensowny sposób.
Kolejnym sensownym sposobem jest pomóc dziecku zobaczyć jakie szkody ponosi. Prowadzimy czasami taki „dziennik kosztów”. Jeżeli grałem 5 godzin w Minecrafta to czym za to zapłaciłem? Jaką cenę za to poniosłem? Żeby dziecko mogło sobie uświadomić, że w tym czasie nie spotkałem się ze swoją dziewczyną, nie odrobiłem lekcji… No, może to ostatnie to nie jest jakaś strata wielka, no ale…
Ale konsekwencje nieodrobienia lekcji już poniosą.
Poniosą, tak. Ten „dziennik kosztów” pozwala też urealniać. To jest też taka zmiana. Nam zależy na tej zmianie zewnętrznej. Zmiana zewnętrzna z naciskiem… Nacisk rodzi tylko opór. Kontrola rodzi tylko kombinowanie tak naprawdę. Ja mam małą skuteczność w pracy terapeutycznej z rodzicami, którzy głównie chcą kontrolować swoje dzieci. Nawet jeżeli im się to udaje, to jak te dzieci wychodzą z domu, zaczynają mieszkać w jakimś internacie, zaczynają być młodymi dorosłymi – to wracają do swoich starych nawyków.
Jeżeli coś ma się zmienić, to ma się zmienić wnętrze dziecka, czyli przekonanie o tym, że po pierwsze – potrafi w rzeczywistości analogowej robić to samo, czyli mogę mieć jakieś cele, jakichś przyjaciół, mogę w jakiś sposób manifestować swoje poglądy w przestrzeni analogowej, to jest jedna rzecz; a druga – że rozumiem, że mi to szkodzi. Rozumiem, widzę, doświadczam – związek przyczynowo skutkowy. Ten związek przyczynowo skutkowy u osób uzależnionych jest odwrócony. One często mówią: „Nie mam przyjaciół, dlatego siedzę w Internecie”, ale nie łapią tej drugiej strony medalu: „Ponieważ siedzę w Internecie, to nie poznaję nowych ludzi”.
Naszym zadaniem jest też pomóc młodym ludziom odwrócić związek przyczynowo skutkowy. Ja mam takie przekonanie po wielu latach pracy z osobami uzależnionymi od sieci, że młodzi ludzie są bardzo krytyczni. I są skłonni przyznawać, że są uzależnieni. I są skłonni oglądać konsekwencje, i są skłonni wprowadzać zmiany pod warunkiem, że da im się trochę wolnej ręki – czyli, że rodzic pozwoli im to zrobić na ich własnych zasadach.
Na własnych zasadach to znaczy zmniejszać wskaźniki choroby. Czyli jeżeli uważam, że moje uzależnienie polega na tym, że 30 razy dziennie wchodzę na Minecrafta to na własnych zasadach oznacza, że umawiam się z terapeutą, że będę wchodzić 20 – bo tyle na razie jestem w stanie zrobić. Czyli ćwiczę tę samokontrolę na tych małych odcinkach czasu. Rodzice bardzo często oczekują, że zmiana będzie diametralna. Z 30 zejdę do jednej godziny albo do jednego razu.
Czyli rozumiem, że gdzieś na początku też od nas – rodziców – wymagane jest to, że powinniśmy od siebie wymagać umiejętności takiego balansu, tak? Żeby tych dzieci też nie ograniczać i za bardzo ich z tego świata cyfrowego nie wykluczać; ale też rozumiem, żeby to była jakaś bezpieczna w nim obecność?
Dokładnie. Mamy tak zwane uzależnienia wtórne. Mamy pierwotne i wtórne. Pierwotne – to takie uzależnienie, w którym dziecko po prostu uzależnia się od jakiejś jednej, konkretnej gry. Od jakiegoś jednego doświadczenia. Takich dzieci jest zdecydowanie mniej. Większość osób uzależnionych to są osoby uzależnione wtórnie, czyli świat cyfrowy coś im rekompensuje. Najpierw pojawia się jakiś problem, na przykład fobia społeczna jest takim determinantem.
„Mam fobię społeczną, więc w świecie cyfrowym buduję społeczności, bo tam jest to dla mnie łatwiejsze, jest dla mnie dostępniejsze. W pewnym sensie świat cyfrowy ratuje mi życie”. „Dzięki temu, że jestem w świecie cyfrowym jakoś się rozwijam”. I teraz – odebranie takiemu dziecku tej możliwości bez pracy nad fobią społeczną jest jak oskórowanie – to jest jedyny wentyl powietrza dla większości z tych dzieci.
Wprowadzając jakiekolwiek zmiany musimy wiedzieć jaką funkcję pełni przestrzeń cyfrowa w życiu tego człowieka. To nie przestrzeń cyfrowa jest problemem, tylko problemem jest to, że w rzeczywistości analogowej ja nie mogę pewnych rzeczy zrobić, które są dla mnie szalenie ważne. Każdy z nas by to zrobił. Gdybym nie mogła oddychać i znalazłabym rurkę przez którą mogę to robić, to oddychałabym przez tę rurkę. To jest świat cyfrowy właśnie – taką pełni funkcję.
Myślę, że wiele jest jeszcze rzeczy, których powinniśmy się nauczyć o świecie cyfrowym w ogóle, ale też o świecie cyfrowym naszych dzieci. Nie są to sytuacje biało-czarne. Często to, co chcielibyśmy zrobić to po prostu zablokować dziecku dostęp do Internetu – ale chyba nic tym nie osiągniemy… Nie zatrzymamy postępu świata i nie zatrzymamy tego, że świat naszych dzieci po prostu tam jest. On tam po prostu istnieje. Zabraniając im w ogóle korzystania z gier, z mediów społecznościowych – w odpowiednim oczywiście wieku – też byśmy mogli wyrządzić im krzywdę. Także obserwujmy swoje dzieci i nie zostawiajmy ich na pastwę tego świata – choćby nam się on nie podobał, to po prostu towarzyszmy im. Bardzo pani dziękuję za dzisiejsze spotkanie. Gościem podcastu o higienie cyfrowej była Pani Joanna Flis – psycholog i terapeuta uzależnień.
Dziękuję.
Dziękuję bardzo za rozmowę – do usłyszenia.
***
Wszystkie rozmowy z serii „Higiena cyfrowa” znajdziesz w tutaj.