Latające samochody kontra sałatka z Kickstartera

Artur Kurasiński
12 lipca 2014
Ten artykuł przeczytasz w 5 minut

W cieniu kolejnych zapowiedzi premier smartfonów, okularów VR, domowych termostatów, dronów robiących nam zdjęcia podczas biegania czy aukcji sałatek na Kickstarterze na dalszy plan schodzą problemy prawne takich firm jak Uber, AirBnB czy Tesla związane z upowszechnieniem się pewnych idei będących zagrożeniem dla rynkowych dogmatów…flying car_kickstarter_potato_ak74_blog

Coraz częściej słyszę rozdrażnione głosy rozczarowane brakiem praktycznego zastosowania technologii, która powstaje w takich miejscach jak Dolina Krzemowa. Pisząc „praktyczne” mam na myśli rozwiązywanie wielkich problemów współczesnej cywilizacji. Krytycy wskazują na bardzo wyraźny rozdźwięk między tym co można robić i w co inwestować (m.in.: energia odnawialna, leki, edukacja) a praktyką rynkową (gry mobilne, komunikatory itd.).

Zawiedliście mówią – zamiast latających samochodów i kolonizacji Marsa dajecie nam mamy kolejną, głupią aplikację („Yo” anyone?).

Nie zgodzę się. Tak – „Yo” jest złuszczającym się naskórkiem powstałym w procesie przyrostu nowej tkanki. Oprócz najbardziej widocznych fenomenów jak aplikacja „Yo” na naszych oczach tu i teraz rozgrywa się największy konflikty naszych czasów mogący zmienić na zawsze rozwój naszej cywilizacji. To nie są jeszcze latające samochody ale stosując tę analogię – mamy już podstawy żeby zbudować założenia i plany ich fabryk.

Mam na myśli „sharing economy” („ekonomię dzielenia się”) i próbę zmiany podejścia do zagadnień prawa autorskie. O ile w tym pierwszym przypadku proces postępuje błyskawicznie w tym drugim czas potrzebny żeby zmiana się dokonała jest na pewno dłuższy.

Oba zagadnienia można rozpatrywać jako zagrożenie dla obecnych dogmatów gospodarczych. Czy jest to szansa na uzdrowienie kapitalizmu czy raczej rak na zdrowej tkance wspierany przez nowe technologie? Czy rządy powinny pozwalać na faktyczną deregulację rynku poprzez umożliwianie pojawienia się nowego gracza czy powinny stać murem za biznesami i bardzo często związkami zawodowymi?

Chciałbym wskazać pewną analogię. 40 lat temu Młody programista Bill Gates napisał list do swoich kolegów z Homebrew Computer Club. Dziś byśmy powiedzieli, że to byli geekowie i nerdzi – wtedy mówiono na nich pasjonaci technologii. Był to pierwszy szereg ludzi, którzy na własne oczy widzieli początki rewolucji komputerowej. W tym słynnym liście Gates oburzał się na to (nazywając bez ogródek swoich kolegów „pasożytami” i „złodziejami”), że większość programistów wykorzystuje napisany przez niego (i Paula Allena) język BASIC nie płacąc za niego. Ktoś zarabiał na oprogramowaniu Gatesa a ten nie dostawał z tego ani centa.

Dla Gatesa i osób z tamtego okresu wydawało się oczywistym, że ludzie, którzy korzystają z jego produktu muszą za niego płacić. Opcja „weź i zapłać jeśli Ci się spodoba” albo „weź za darmo ale jeśli będziesz chciał kupić wersję rozszerzoną wtedy mi dopłacisz” nikomu nie przychodziła do głowy ponieważ operowano podstawowym dogmatem „ja sprzedaję tu i teraz a ty kupujesz i płacisz mi tu i teraz”.

Dla 19 letniego Gatesa było nie do pomyślenia, że udostępniając swój język za darmo może spowodować, że w przyszłości sam będzie korzystał z produktów czy usług powstałych na jego bazie. Nie umiał sobie wyobrazić (zapewne nie był jedyny), że model transakcji w której zysk jest odroczony albo też może być zamanifestowany w zupełnie innej formie („pozwól mi korzystać ze swojego języka programowania za darmo w zamian napiszę dla Ciebie i dla wszystkich innych zainteresowanych na przykład klienta poczty”).

Musiało minąć 40 lat zanim idee i ruch związany z Creative Commons czy Open Source nie są traktowane jako „hippisowskie wymysły” tylko mainstreamowe projekty. Dzięki takiej ewolucji podejścia do zagadnienia własności pojawił się shareware czy freemium.

Czy jest możliwy zbudowanie i funkcjonowanie całej branży czy przemysłu na skalę globalną, który nie blokuje siebie poprzez restrykcyjne prawo autorskie? Tak. Branża modowa rozwija się tak dobrze ponieważ nie ma w niej dużej kultury „tworzenia zasieków” z praw autorskich. Szokujące?

Oznacza to, że osoba A może legalnie skopiować dowolnie styl, sposób szycia, materiał na przykład z najnowszego pokazu YSL czy Burberry. Nie może kopiować znaków towarowych tak więc duże marki i domy mody prześcigają się we wrzucaniu swoich logotypów gdzie się da wychodząc z założenia, że torebka Gucci nawet skopiowana nie będzie tą samą torebką bez charakterystycznych dwóch liter GG.

Uber to taka firma, która pozwala każdemu kierowcy (jeśli dysponuje odpowiedniej klasy samochodem) stać się „osobą do przewozu osób”. Nie „taksiarzem” pomykającym przez ulice w żółtym (jeśli mówimy o USA) samochodzie tylko zwykłym „freelancerem”

Pewnie taksówkarze mogą łatwo wskazać ile % rynku zabierze im Uber, branża hotelarska to samo wykaże na przykładzie AirBnB. Pytanie o takie „wspólne przejazdy” jakie oferuje BlaBlaCar: czy PKP i PolskiBus mogą wskazać ile stracą? A czy „sieciówki” powinny bać się kooperatyw i spółdzielni gdzie żywność zamawiana jest bezpośrednio od wytwórców? Czy każdy kilogram marchewki sprzedanej bezpośrednio spod plandeki na placyku nie zabiera zysku sklepom i w rezultacie może spowodować zwolnienia personelu?

Bardzo ciekawie wygląda ostatnia dekada w branży muzycznej. Powszechnie znienawidzony (przez branżę muzyczną i wykonawców) Napster i jego klony, poprzez iTunesa (możliwość sprzedawania pojedynczych utworów bez konieczności zakupu całego albumu co było rewolucją) wreszcie czasy współczesne gdzie płacąc miesięczny abonament (~ 19,99 złotych w Polsce) w takim Spotify uzyskujemy dostęp do najnowszych utworów tu i teraz na wszystkich urządzeniach. Nie musimy kupować płyt, nie finansujemy sklepów typu EMPiK.

Z jednej strony zysk dla właścicieli platform z drugiej konieczność zmiany zarabiania na muzyce. Branża muzyczna przeżyła już kasety, płyty CD, odtwarzacze MP3 a teraz zaakceptowała fakt, że muzyka w formacie cyfrowym musi być dostępna wszędzie i dla każdego niezależnie od strefy czasowej czy lokalizacji. Inaczej wierny fan sięgnie po wyszukiwarkę Google i sam znajdzie plik w internecie.

Taką samą drogę przechodzi branża filmowa tylko w przyspieszonym tempie. W dobie coraz szybszych łączy jakość streamowanie filmów w jakości HD nie jest już żadnym problemem – pytanie co oprócz samych filmów zaoferować użytkownikowi skoro ten jako alternatywę ma Popcorn Time.

A propos „piractwa”. Cały czas słyszymy, że „problem piractwa” pozbawia cześć rynku ogromnych pieniędzy ale wyniki sprzedaży biletów przeczą temu. Gdyby szukać prostych korelacji ilość użytkowników torrentów i licznych serwisów typu Chomikuj.pl musiałaby wpływać na ilość sprzedanych biletów w kinach (logicznie rozumując – ludzie ściągają filmy w domach i nie chodzą do kin bo jest to za droga forma rozrywki w stosunkowo biednym kraju do jakiego zalicza się Polska).

A jaka jest rzeczywistość? Sprzedaż biletów w polskich kinach znacząco poprawiła się w stosunku do 2013 roku. Kto ma zatem rację? Czy logika zawodzi czy może nie rozumiemy zachowań kosumentów?

Idźmy dalej. Koncerny medialne mogą (i robią to) z łatwością wskazać na korelację między spadkiem czytelnictwa a wzrostem ilości użytkowników „darmowych” portali z newsami. Według ich narracji za spadek jakości treści (co prowadzi do tabloidyzacji przekazu) odpowiada konkurencje z portali, która często na podstawie publikacji „papierowych” redakcji tworzą swoje treści wydając na to ułamek procenta pierwotnych kosztów.

Czy zatem państwo nie powinno nałożyć na portale i internetowe serwisy informacyjne podatku z którego zysk byłby przeznaczany na wsparcie „analogowych”

Czy platformy designerskie typu Mustache.pl czy Showroom to nadal „middle men”, którzy tylko pobierają prowizję czy czynnik potencjalnie destabilizujący branżę odzieżową? Czy rozwój portali DIY w stylu Pakamera czy DaWanda nie powoduje spadku sprzedaży w galeriach handlowych oraz mniejszych sklepach?

Czy powinniśmy wyłączyć platformy dla freelancerów w obawie o spadek zysków agencji reklamowych?

Czy kupując audioboooka na Audioteka nie przyczyniam się do zamknięcia kolejnej małej księgarni? Czy instalując i korzystając z aplikacji „taksówkowej” zmniejszam rynek dla korporacji taksówkowych i tym samym pozbawiam pracy kierowców taksówek?

Niemniej wygląda na to, że latające samochody będą mogły powstać na trupach wielu biznesów.

Jesteś(my) na to gotowi?

PS A tutaj ktoś mądrzejszy mówi o tym samym używając bardziej naukowych odniesień (podrzucił Łukasz Wróbel):

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon