Mija kolejna godzina na wybijaniu labiryntu do którego zapuściłeś się z kolegami w świecie „World of Warcraft”. Znużenie daje o sobie znać, powoli tracisz koncentrację. Nagle widzisz, że zza rogu wychyla się zwiewna i niebiańsko wyglądająca piękna Elfica, która seksownym i zdecydowanym głosem mówi „Helj! Napij się napoju X! Odprężysz się i będziesz mógł grać dalej…”. Senny koszmar? Nie. Raczej nieuchronna (nie)rzeczywistość…
Dlaczego? Otóż nasz przyjaciel wszystkich internautów Google przygotowuje się do kolejnego przejęcia. Jak donosi Information Week tutaj powołując się na „Wall Street Journal” na oku panów z Kalifornii znalazła się firma Adscapemedia. Deal nie jest jeszcze klepnięty, ale dość powiedzieć, że Google może czuć się zdeterminowany ponieważ Microsoft zakupił sobie inną bardzo podobną firmą zajmującą się serwowaniem reklam w grach – Massive Inc.
I jak zawsze chodzi o kasę. Grubą kasę. W kwietniu 2006 roku Yankee Group opublikowała raport w którym napisała, że wartość rynku reklam w grach powiększy się pięciokrotnie i w 2010 roku osiągnie 732 miliony dolarów. Nawet dla takiej firmy jak Google (szacunkowa wartość giełdowa ~ 150 miliardów zielonych) jest to kasa po jaką się warto schylić. Obie firmy wiedzą też, że najbardziej wartościowa grupa dla marketerów czyli 18-34 ucieka od tradycyjnych mediów. Trzeba zatem dotrzeć z reklamą tam, gdzie spędzają najwięcej czasu czyli do Internetu, gier i przenośnych urządzeń typu iPod.
Powiem szczerze – nie wzrusza mnie wizja grania w „obrandowanych” grach. Mam gdzieś czy moja postać będzie przemierzała świat gry w samochodzie firmy X czy Y napędzanym produktem ropopochodnym firmy Z. Naprawdę zwisa mi to.
To co wkurza mnie to fakt, że ma to na celu lokalizację przekazu – nie ma sensu reklamować np. napoju Dr. Pepper w Polsce gdzie pija się Kubusia i Mazowszankę. To ja chcę móc wybierać i filitrować przekazy – nawet jeśli dzięki nim są reklamowane produkty nie dostępne obecnie na moim lokalnym rynku. Wyobraźmy sobie, że np. w grach na terenie Polski nie będzie reklam i promocji produktów, które będą dostępne w USA czy Japonii. Mnie taki filtr odgórny przeraża – ktoś będzie decydował za mnie czy mogę chcieć kupić dany produkt.. Zaraz zaraz ale czy nie dzieje się już tak teraz?
Dzieje. W 1993 roku w filmie „Demolition Man” (straszny Sylvester Stallone, straszny Wesley Snipes, świetny temat muzyczny made by Sting) pojawiła się scena w której widz widzi jak bohaterowie piorą się po pyskach. W USA widzowie w kinach mogli zobaczyć logo restauracji jako „Taco Bell”. W wersji niemieckiej widzowie zamiast Taco Bell mogli zobaczyć brand należący do Pizza Hut czyli firmy siostry z rodziny Pepisco.
Tak być może w przyszłości będzie wyglądały wojny między korporacjami – niszcząc wizerunek konkurenta poprzez wymazywanie go z publicznej świadomości konsumenta? Wirusy zastępujące swoją reklamą reklamy inne firmy?
Chociaż…Czy świat naprawdę byłby lepszy bez durnych reklam Mr. Proper’a, podpasek tak cienkich, że „ich nie ma” czy proszków z aktywnym tlenem?
PS. Polecam lekturę artykułu inspirowanego tym samym newsem na Valhalla.pl – pojawiają się tam pod artykułem bardzo ciekawe komentarze ludzi z branży.