Na początku zaznaczę – tekst ten ma być głosem wsparcia dla chłopaków z CD Projektu i Red Studio. Także dla wszystkich tych ludzi, którzy są zamieszani w dramat pod tytułem „produkcja gier w Polsce”. Jeśli gdzie nie gdzie pojawi się jednak ironia, przerysowanie czy też zawiść to przepraszam – I’m just human being.
Zacznę od tego, że przynam się z dumą – prawie załapałem się na wózek pod tytułem gra „Wiedźmin”. Jakieś 6 lat temu spotkałem się z Michałem Kicińskim w sprawie pracy dla CD Projektu. Od słowa do słowa okazało się, że ja bawię się w robienie gier a oni (czyli Red Studio) właśnie zaczęli się swoją pierwszą produkcje – kultowego już wtedy „Wiedźmina”. Oczywiście zapewne wtedy Michał nawet nie myślał poważnie o mojej osobie, ale fakt jest faktem – miałem ewentualnie być odpowiedzialny za scenariusz. Roboty nie dostałem (za co jestem wdzięczny bo dzięki temu załapałem się na inny ciekawy projekt :) ale moje zainteresowanie grą na podstawie prozy A. Sapkowskiego nie osłabło. Zacisnąłem kciuki i czekam. Dlaczego?
Pollywood? Yes! Yes! Yes!
Obecnie rynek multimediów z grami na czele staje się najbardziej dochodową gałęzią przemysłu rozrywkowego. Hollywood z zazdrością patrzy na zyski branży gier. Od dawna wiadomo, że bez kasy nie zrobi się „Matriksa” czy innego „Titanica”. Polacy mogą robić kolejne „Życie jako choroba przenoszona drogą płciową” ale do światowego rynku rozrywki nie przebiją się. Mogą za to wykorzystać potencjał i zrobić w kraju barszczu i schabowego prawdziwe zaplecze do produkcji gier. Szkolić i werbować najlepszych specjalistów, tworzyć studia i uniwersytety kształcące nową kadrę przemysłu rozrywkowego a za parę lat zacząć odcinać od tego kupony. Mamy w fabryce snów „polską mafię operatorów” dlaczego nie mielibyśmy zrobić desantu naszych grafików 3D, modelerów, level designerów czy concept artystów? „Helikopter w Ogniu” (co za idiotyczny tytuł!) pokazał, że można zrobić boagty wizualnie film wręcz z nowatorską narracją kamery przez polskiego operatora? Pokazał. I co? i nic. Bo w Hollywood nikogo nie trzeba przekonywać do zatrudnienia Bartkowiaka czy Sobocińskiego. Oni wiedzą i znają ich od dawna.
Naprawdę tanim sposobem (okej, tańszym) możemy wbić się i dorwać do cycka pod nazwą „przemysł rozrywkowy”. Ile lat będziemy jeszcze zalewali Europę i świat naszymi jabłkami, ślimakami winniczkami czy krzesełkami samochodowymi? Ile lat będziemy się łudzili, że Chiny w końcu przestaną tak tani produkować buty, koszulki i elektronikę? Szansa jest teraz i możemy załapać się na ważny i dochodowy trend.
Give me action. Give me Pain. Give me Painkiller!
Od kilku lat śledzę uważnie to co się dzieje w Polsce pod kątem produkcji gier. Mieliśmy Chmielarzowego „Painkillera” po którym oczy
niektórych zachodnich dystrybutorów łagodniej i z nadzieją spojrzały na naszą nasz kraj. Mieliśmy Techlandowy „Chrome”, który nie radził sobie już tak dobrze. O „Kangurkach KAO” i „Maluch Race’rach” pisać nie będę. Nie jestem targetem tych gier i mógłbym powiedzieć coś głupiego. Tłucze się tego u nas dużo – widać rynek jest głodny takich „produkcji”. Cały czas nie ma takich gier jak „Hidden & Dangerous” czy „Mafia” czyli tytułów, które mogłby stać się znakami rozpoznawczymi branży developerskiej w Polsce. Jednym „Painkillerem” nic nie zdziałamy – potrzebujemy oddać kilka równych skoków (jak nasz Batman z Wisły) i wbić się kilkoma tytułami do pierwszej ligii.
Z moich prywatnych i nie zweryfikowanych informacji w Polsce działa kilkanaście małych grup tworzącących / lokalizujących gry dla zachodnich developerów. Chłopaki i dziewczyny odwalają kawał dobrej roboty bo wiedzą, że jest na razie jedyna droga do sukcesu. Bycie wyrobnikiem nie jest okej, ale po pewnym czasie pozwala wybić się na samodzielność i zatrząść rynkami zachodnimi. Można potem śmiało przechadzać się w glorii i chwale podczas kolejnego E3 i słyszeć „o, to ten gość co jego gra zarobiła (wpisz dowolną kwotę większą niż 1 mln $ netto)”. Na razie jednak musimy pójśc za ciosem, musimy zacząć dbać o własne produkcje nawet kosztem odbijania się od wydawców z zagranicy. Kiedyś na pewno się uda – w końcu początki mamy już za sobą. Musi być lepiej.
What the fuck is wrong with you people?
Weźmy zatem się za bary z problemem dla którego postanowiłem spłodzić ten tekst.
Co jest zatem z nami nie tak, że mimo możliwości, wiedzy, umiejętności nie jesteśmy wymieniani jednym tchem z Czechami czy Słowakami jako reprezentacja twórców gier z Europy Środkowo-Wschodniej? Co jest barierą? Braki technologiczne? Nieznajomość zagranicznych rynków? Biznesy liczone w milionach zielonych banknotów przerażają nas? Nie, nie nie. Na pewno nie są to główne przeszkody. Co więc nimi jest?
Moim zdaniem – kompleksy. Nie potrafimy uwierzyć w swoje umiejętności i możliwości. Nadal jesteśmy dziećmi PRL – jak coś ma pójść źle to na pewno pójdzie źle właśnie nam Polakom. Bo to spisek zawistnych sąsiadów, zakulisowych gier wielkich mocarstw oraz po prostu zawiść innowierców. Tak jest panowie i panie przyznajmy się do tego – lądując nawet w takim cholernym Londynie cały czas pokutuje w nas syndrom biednego kuzyna z prowincji. Jesteśmy inni, gorsi, mniejsi, biedniejsi.
„Geralt, you are my only hope”
Wrócmy do „Wiedźmina”. Wierzę głęboko, że sukces tej gry jest strasznie potrzebny całej polskiej branży. Tym bardziej zaczynam się łapać na tym, że każdą informację o dacie premiery bardzo przeżywam. Do tej pory lekko mówiąc gra ma około 3 lat poślizgu. Pamiętam jak na początku w rozmowach z Michałem Kicińskim pojawiła się informacja, że wzorem dla programistów pracujących nad enginem dla Wiedźmina były takie gry jak „Diablo” i „Dungeons Siege” (Michale tak zapmiętałem – jeśli bzdurzę to popraw mnie).
Gra nie miała wtedy nawet sprecyzowanego widoku ani trybu rozgrywki. Podobno miano się wzorować na „Baldur’s Gate”. Te gry to dziś prehistoria. Nawet „Call of Juarez” z zeszłego roku lekko trącił już myszka na tle innych produkcji. Czyżbyśmy zatem powoli zaczynali znowu tracić kontakt z czołówką światowych producentów?
3 lat w branży gier nawet to wieczność. Takie tytuły jak „FarCry”, „Call of Duty 2” czy „Prey” (a właśnie to niezły przykład jak słusznie zwrócono mi uwagę. Ta gra powstała przez ponad…10 lat :) zdefiniowały na nowo standardy produkcji gier. Boję się, że twórcy „Wiedźmina” chcą zagłaskać swoje dziecko na śmierć. Tomek Bagiński mówi, że produkcja cinematics zajęła mu ponad rok. Pytanie, które się nasuwa samo – czy nie możne było zacząć nagrywać filmów wcześniej?
Inna sprawa, że nie spadłem z krzesła po obejrzeniu tego co zostało zrobione w czasie owego roku. Moja kopara nie opadła jak po zobaczeniu trailera do „Wow – The Burning Crusade”. Po prostu spodziewałem się jednak czegoś więcej. Dostaliśmy porządny, ale nie powalający film. Mam nadzieję, że to tylko jednak trailer i prawdziwe intro filmowe do gry będzie naprawdę urywało członki.
Taki wredny głosik pojawił mi się w głowie kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym, że T. Bagiński ma być twórcą fimów do „Wiedźmina”. Bagiński z grami do tej pory miał niewiele wspólnego, sam to przyznaje. Więc jednak może chodzi o zagrywkę PR’owska? Coś w stylu „zwróccie uwagę na naszą grę bo osobą produkującą filmy do niej jest facet nominowany do Oscara?” Hmmm…
Tak jak napisałem na początku – tekst ma być głosem wsparcia dla wszystkich osób pracujących nad Wiedźminem (choć może na taki nie wygląda).
Pomimo wrodzonego malkontenctwa trzymam i zaciskam do krwi kciuki ponieważ Wasz sukces będzie sukcesem całej polskiej branży. Guys – don’t you dare to screw it!