„Mam pomysł na biznes! vol. 2” wersja dla optymistów

Artur Kurasiński
3 stycznia 2007
Ten artykuł przeczytasz w 4 minut

pomysl z usmiechem

Dziękuję za wszystkie komentarze przysłane w mailach – prośba na przyszłość o wpisywanie ich pod postem, będziemy mogli zaprezentować wszystkim zainteresowanym nasze wnioski i wzbogacić dyskusję.

Rozumiem, że mój poprzedni post zabrzmiał zbyt pesymistycznie i tchnął nie zamierzoną melancholią :)
Śpieszę donieść, że nie taki był mój zamysł – chciałem pokazać na swoim przykładzie pewne mechanizmy. Niestety akurat wybrałem te negatywne dla lepszego zilustrowania tematu więc wydźwięk całego posta był jaki był.

Chciałbym natchąć Was w ten zimny styczniowy poranek odrobiną „good vibrations” – postaram się zatem przedstawić w bardziej 'jasnych’ kolorach kolejną porcję porad.

Case 4 – Jeśli wierzysz w swój pomysł, masz pewność co do jego metod realizacji i dodatkowo jesteś w stanie całkowicie ręczyć za powodzenie projektu to nie trać czasu. Nie zaprzepaszczaj swojego potencjału i czasu na przekonywanie kolejnych nie dowiarków. Nie marnuj energii na tłumaczeniu całemu świat i każdej osobie po kolei istoty ideii. Może lepiej skupić się na doprowadzenie projektu / pomysłu do takiego etapu na którym udowodnisz, że: pomysł jest racjonalny, działa, można go rozwijać dalej.

Wiesz czego się boję w biznesie? Spotkania nawiedzonych osób owładniętych ideą i przekonaniem o swojej nieomylności. Osób ,które wyssą mnie do cna z mojego czasu i energii zmuszając do słuchania swoich pomysłów. Z drugiej strony wiem, że bez odrobiny „sekciarskiego” podejścia (Guy Kawasaki napisałby zapewne „ewangelicznego” :) nie da się przekonać do swojego pomysłu tych najbardziej zdystansowanych.

Aby nie przegiąć musisz umiejętnie i zdroworozsądkowo znaleźć „złoty środek” na przekonywanie słuchaczy o swoich racjach i pomyśle. Nie sprzedam gotowej recepty, nie podsunę rozwiązania bo musiałbym wpaść w działkę treningów i szkoleń biznesowych co do których mam stosunek co najmniej ambiwalentny.

Opowiem to na swoim przykładzie. Parę lat temu wpadłem na pomysł zrobienia gry (a dokładnie wieloosobowej strategii turowej w klimatach fantasy) bazującej na przeglądarce i pluginie Flash. Pomysł narodził się zanim Tibia, Ogame czy Wow zawładnęły powszechną świadomością graczy online. Uważałem, że jest to super fajny pomysł na przyciągnięcie dużej ilości osób i wprowadzenie na rynek polskiego internet nowego rodzaju gier – aplikacji opartych wyłącznie o przeglądarkę interenetową bez konieczności ściągania klienta, instalacji dodatkowego software’u i posiadania wyśrubowanego hardeware’u.

Zacząłem szukać potencjalnych partnerów dla projektu Spellarena. Chodziło mi o firmy / serwisy / portale, które mają duża ilość użytkowników szukających rozrywki w Internecie. Pierwszy błysk myśli – zacząć od portali! Wydawało mi się, że po przedstawieniu swojego pomysłu będę od razu proszony o podpisanie umowy, wręczone mi zostanie wieniec laurowy, strzelą korki od szampana. Nic takiego nie miało miejsca.

Próbowałem szturmować: Onet, WP, Gazeta.pl Gadu-Gadu i O2.

Zeby nie stworzyc wrazenia, ze odbijalem sie od „zlych i pazernych korporcaji” :)
Argumenty podawane przez osoby spotykane w w wyzej wymienionych firmach byly dla zrozumiale i racjonalne.
Poniżej podaje przykłady tych, które uważam, ze było mi najtrudniej obronić i uargumentować swoją rację.

Bynajmniej też nie staram się pokazać, że błąd tkwi na zewnątrz! Większość rozmów odbyła się w fajnej atmosferze i z naprawdę otwartej pozycji oraz chęci współpracy. Problem musiał być zatem po mojej stronie.

Po kilku prezentacjach feedback był taki sam – brak dowodów, że mój pomysł działa (typowe pytanie: „okej a możesz pokazać nam taką istniejącą i wdrożoną grę na rynku światowym?„), brak zrozumienia modelu biznesowego („dlaczego ktoś ma za to płacić? ja bym nie zapłacił..”) brak poczucia, że takiej gry oczekują polscy Internauci (częsty argument „przecież gdyby taka gra była potrzebna to by już ktoś ją zrobił”).

Zrozumiałem, że nie mam szans przebicia się do momentu kiedy nie będę mógł zaprezentować działającej wersji gry. Zrozumiałem, że „obraz znaczy więcej niż tysiąc słów”. Wreszcie do mnie dotarło, że nikt na mnie nie czeka z otwartymi ramionami i nie płacze po nocy jeśli nie zechcę podzielić się swoim pomysłem. Biznes to biznes. Jesteś tyle wart co twój ostatni projekt. Ja go nie miałem.

Wyrzuciłem kalendarz i wizytownik do śmieci i skupiłem się na rozwoju gry.

Po roku czasu mogłem ponownie zacząć myśleć o spotkaniach. Rynek zmienił się w tym czasie i były to zmiany ma moją korzyść – pojawiła się duża, nowa grupa użytkowników dla których granie w proste gry ma komórkach czy innych urządzeniach przenośnych.

Miałem w ręku już nawet nie proof of concept ale działający protytyp engine’u gry wraz z dokumentacją, storyboardami (ach Ci pracownicy marketingu – na nich najlepiej dzialają obrazki :) i concept artami na światowym poziomie. Tak wyposażony zacząłem ponownie starać się zainteresować wcześniej odwiedzone firmy.

Efekt? Tym razem poszło zdecydowanie lepiej. Efekt: obecnie prowadzę rozmowy z jednym z portali „z wielkiej trójki” w Polsce oraz dwoma firmami z USA.

Case 5 – praca w pojedynkę przy dużych projektach nie ma szans. Naucz się delegować uprawnienia i przekazywać obowiązki. Dzień ma tylko 24 godziny – sam nie zrobisz wszystkiego. Naucz się ufać innym, dobierz odpowiedni zespół i kontroluj jego pracę ale nie popadaj w najgorszą możliwą wersje szefa „znam się na tym, więc mogę to zrobić sam”. Taka osoba szybko staję się piątym kołem u wozu i dezintegruje nawet najbardziej zżyte zespoły.

Pierwsza pokusa. Kserowanie samemu notatek i dokumentów na spotkanie zespołu. Potem podczas spotkania to Ty sporządzasz notatki z przebiegu rozmów. Na koniec wypytujesz wszystkich o ich sprawy i zapisujesz sobie żeby sprawdzić postępy na najbliższym spotkaniu. Po długim i męczącym meetingu zagrzebujesz się w stos sprawozdań. Tada! Minął tydzień i czas na spotkanie z zespołem. Kserujesz notatki z ostatniego spotkania…

Sam wpuściłem się w taki kanał kilka razy. Nie pomogły setki reminderów, alarmów, synchronizacji gadżetów. Przestałem panować nad projektem, pomysłem i zespołem. Moją największą wadą jest to, że wszędzie wietrzę możliwość przepraszam powiem to banalnie „zarobienia kasy”. Wikłam się w dobrej wierze i z perspektywą odniesienie korzyści w wiele projektów czasami nakładających się na siebie. Bad, bad boy.

Zwierzam się z tego ponieważ dopiero niedawno odkryłem i potrafiłem nazwać ten problem. Nie umiem zarządzać swoim czasem. Nauka i umiejętność konsekwentnego przestrzegania reguł narzuconych przez siebie samego jest dla mnie jak na razie czarną magią. Piszę to po to aby pokazać, że w większości wypadków nie powinno się oceniać ludzi po ilości prowadzonych projektów ale po ich skuteczności. Sam to wiem, ale nie potrafię (nie chcę?) się do takiego myślenia przekonać ;)

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon