Mija prawie pół roku odkąd pożegnałem się z agencja interaktywna, w której zajmowałem fotel Art Directora (przez złośliwych byłem nazywany per „dyrektorze”). Całkiem niedawno ktoś zapytał się mnie jak to jest pracować w agencji zajmującej się nowymi technologiami (w domyśle – musi być zajefajnie i superkulersko). Wypaliłem „dziwnie”…A po zakończeniu rozmowy cały czas chodziło mi to po głowie – freudowska pomyłka czy jest cos na rzeczy?…
No właśnie – K2 wybiera się na giełdę, reklama w Polsce wg IAB skoczyła o 53% i zewsząd słychać pochwalne peany na cześć nowego kanału pozyskiwania kasy od klientów – według ostrożnych wyliczeń udział Internetu w rynku reklamowym to juz 3,9% ( w porównaniu do lidera czy telewizji, która ma nadal około 50%).
Powiem skromnie, ze miałem przyjemność pracowania z kilkoma agencjami interaktywnymi w Polsce (tych stand alone jak i przybudówek w postaci sieciowych agencji reklamowych). Pracowałem i współpracowałem jako klient, podwykonawca, partner – jednym słowem poobijałem się po rynku i śmiem twierdzić, ze dzięki licznie poznanym ludziom z tzw. „środowiska” mogę dokonać uogólnienia na rzecz nawet tych firm, z którymi miałem małą bądź żadnej styczność osobiście.
Agencje interaktywne w większości są to dość proste twory. Bazują na dziale a) programistycznym b) graficznym c) dziale sprzedaży. Mutacje są często spotykane i zdarza się, ze dział programistyczno / graficzny to dwie osoby (bo firma jest mała) albo w ogóle nie ma wyróżnienia miedzy kompetencjami i tworzony jest cos na kształt ogólnego działu produkcji. Jeśli jesteś dużą agencja to dodajesz dział d) marketingu e) kilka stanowisk w stylu „traffic manager” i ładną sekretarkę na wejściu.
Tajemnica poliszynela jest to, ze większość agencji (jeśli nie wszystkie) na którymś etapie swojego rozwoju korzystają z tzw. zewnętrznych źródeł czyli nieśmiertelnych freelancerów (lub tez „finansjerów” jak mawiał jeden z poznanych programistów – Steciu rządzisz!). Modelowo wygląda to tak – uderza się do klienta na przetargu. Handlowcy się cieszą – widzą projekt na horyzoncie więc idą do grafików żeby ci im „coś na już, na jutro” zajebistego wyczarowali. Najlepiej we flashu i 10 wersjach. Dział produkcji informuje, że jest zarąbany pracami stałymi (a tak naprawdę gra w gry) więc robota wyrzucana jest do kogoś na zewnątrz.
Co z tego wynika – ano to, ze większość agencji po prostu kłamie klientom mówiąc, ze osoby startujące w przetargach są pracownikami firmy (bo kto by się chciał ujawniać, że nie ma kasy na zatrudnienie dodatkowych osób). Po drugie najlepsze projekty sa wykonywane poza agencjami a często sama agencja nie ma do nich źródeł.
Freelancerzy to narodek bitny i chciwy (nie wiadomo czy w następnym miesiącu będzie co włożyć do garnka) wiec nabierają projektów jak chomiki marchewkę. Efektem czasem jest, ze firma X zatrudnia tego samego podwykonawcę do przetargu co firma Y. Śmiesznie jest jeśli podwykonawca twierdzi, ze nie wiedział, ze startuje do tego samego przetargu.
Plotka głosi, ze w miarę stały i dobrze karmiony dział kreacji ma K2, Hypermedia i OS3 (zaciąg z Rybnika). Czy to oznacza, ze te firmy będę wygrywały masowo przetargi dzięki świetnemu zespołowi? A gdzie tam. Klient nasz pan czyli jeśli Pani Basia sekretarka i Pan Prezes postanowią inaczej to wygra projekt sporządzony na Paintbrushu przez 15 „młodego i zdolnego” kuzyna zarządu… A wiec nawet i silny zespól kreatywny nic nie jest w stanie zrobić jeśli trafi się na klienta głupka i prymitywa – a takich jest niestety większość. Nadal.
To może siłą agencji są programiści? Taaaa…ostatnimi czasy łowy na ludzi ze znajomością np. Javy sięgają już chyba Bułgarii. W moim prywatnym rankingu programiści są najmniej lojalnymi pracownikami.
Klepie taki sobie jakieś znaczki-maczki, klepie i nagle dzwoni telefon „praca, zarobki, lepsze warunki” słyszy taki Grzesio czy Czesio w tureckim sweterku. Idzie wiec na rozmowę, mamrocze kwotę, dostaje prace i znowu klepie kod (czasami ten sam). Nic się nie zmienia – dziewczyny nadal na niego nie lecą, jądro linuksa samo się nie chce kompilować a do tego kolejna agencja nie różni się od poprzedniej.
Klepu, klepu – telefon „jest praca, lepsza praca itd.”. Final znamy. Przepraszam wszystkich znajomych programistów za takie pojechaniu po nich i wykonanym przez nich zawodzie, ale chłopaki sami sobie robicie kuku.
Obgadaliśmy grafików i programistów – czas na awangardę sprzedaży i kontaktu z klientem czyli handlowców (ewentualnie jeśli firma chce podnieść naszego ego bez podnoszenia pensji można mowic o „new business managerze”). Typowy handlowiec ma 25-28 lat, zwiedził już wiele firm (głównie nie związanych z branżą interaktywną) ma portfel wypchany wizytówkami i uwielbia spotykać się z klientami poza biurem w godzinach 12.00-16.00.
Wszyscy znani mi handlowcy dodatkowo (w godzinach pracy) prowadza ożywione dyskusje za pomoca komunikatora, szlajają się po knajpach do porannych godzin i zawsze (zawsze!) uważają, ze w następnym miesiącu sfinalizują kontrakt życia ( w domyśle – dostana gruba prowizje). Handlowcy posiadają jeszcze jedną denerwującą cechę – jest to najmniej kompetentna osoba do rozmów o technologiach z klientem. Na bank pomylą CSS z HTML albo przeglądarkę z wyszukiwarką. A potem człowieku rób to co handlowiec wynegocjował z klientem..
Po poziomie rotacji w dziale handlowym (średnia długość pracy – okres próbny) widać, ze i ten dział jest mocno rozchwiany i trudno mi pokazać jedna firmę interaktywną w której pracuje w dziale handlowym ktoś o kimś się mówi z uznaniem. Jakoś tak dziwnie się porobiło, ze sami szefowie lubią wietrzyć działy handlowców wywalając ich równie często jak oni się sami zwalniają. Taka karma.
To może technologia stanowi o wyższości agencji interaktywnych? Przepraszam jaka technologia? Klepanie kodu xhtml czy action script? To może słynne aplikacje klasy CMS? Bujda na resorach – w większości rozwiązań są to łatane na kolanie stare jak świat open source’owe kawałki kodu, które specjalnie dla klienta podczas prezentacji szumnie nazywane są konkurentami RedDota.
Odkąd open source stał się ulubioną (bo darmową) alternatywa na rynku większość agencji pochowała po kieszeniach i szufladach swoje sztandarowe produkty w stylu forum dyskusyjne, ankieta czy wreszcie możliwość personalizowania stopki w mailu. Uff. Szkoda, że tak późno.
I tak źle i tak niedobrze. No to jakie są te duże polskie agencje interaktywne? Rozrośnięte, kiepsko dostosowane do warunków rynkowych i powoli tracące klientów na rzecz małych, mobilniejszych firm(emek) (takich jak moja, he he). Ręka w górę agencja posiadająca wewnętrzny dział: SEO, user-experience i usability. Okej, no to może regularnie szkoląca swoje działy?
To może przynajmniej któraś specjalizuje się w e-PR? I nie mówię tu o zbudowaniu takiego sobie narzędzia do wysyłania masowo maili.
Prawda jest taka, ze zdecydowana większość agencji tkwi w modelu: sprzedajemy klientowi WWW (czyli kod z obrazkami) plus może kupi u nas obslugę miesieczną. A oferta gdzie zaplanowanie reklamy i zaoferowanie zakupu mediów? A gdzie usługi pozycjonowania? A może wykorzystanie nowych form i kanalów reklamy telefony, telewizja internetowa, społeczności?
Dla dużych klientów agencje maja taki sam model współpracy tylko, ze ceny idą x 10 razy w górę. A i tak projekt zrobi zaufany freelancer spoza agencji i zakoduje. Bo tak będzie taniej i szybciej.
Te agencje, które są mało kreatywne staja się integratorami – kasa super, zamiast grafików zatrudnia się samych programistów i czesze bankowe aplikacje. A dwóch klientów jest w stanie utrzymać cala 50 osobowa firmę przez lata.
Kreatywność agencji jest limitowana nie tyle co brakiem kompetencji w zespole ale tez brakiem umiejętności edukacji swoich klientów. Jeśli nie powiesz klientowi, ze jest cos takiego jak link sponsorowany to czemu ma kupić u Ciebie usługę pozycjonowania? Ten akurat zarzut kieruje pod adresem managerów i wyższej kadry – Panie i Panowie ruszcie w końcu tyłki, bo na samych animacjach we fleszu dłużej nie da się kosić klientów na dziesiątki tysięcy złotych.
Czasami obserwując klientów, których dostaje „w spadku” po agencjach i ich potrzeby (chcę firmy, która będzie miłla dla mnie czas!) dziwię się, że duże agencje tak często zapominają o tym, ze to właśnie ich klienci są dla największym skarbem firmy.
A jeśli oni odejdą pewnego dnia to jedyne co pozostanie to usiąść i rozmyślać nad założeniem kolejnej agencji interaktywnej.
Takiej prawdziwej, dużej.