Stare media – wróćcie!

Artur Kurasiński
27 kwietnia 2009
Ten artykuł przeczytasz w 4 minut

stary papier stare media

Z przyjemnością przeczytałem bardzo ciekawą analizę Michała Kobosko (szefa tego samego Newsweeka o którym ironicznie napisałem, żeby nie czytać). Jest to kolejny tekst, który w sumie mówi bardzo prostą rzecz o „nowych mediach” z punktu widzenia dziennikarza (czyli przedstawiciela „starych mediów”) czyli osoby mającej najlepszy ogląd tego co w się dzieje w jego środowisku…

Zasadniczo zgadzam się z tekstem naczelnego Newsweeka w 100%. Moda na wychwalanie i stawianie na postumencie „nowych mediów” jako czegoś lepszego niż „stare media” czy „stara szkoła dziennikarstwa” jest dla mnie przykładem na kompletne oderwanie się od rzeczywistości i realiów panujących w mediach. Co gorsza próba narzucenia prymatu nowych mediów jako czegoś lepszego wydaje mi się tak absurdalna, że aż śmieszna.

Proszę mi powiedzieć z czego żyją portale (teraz i zanim weszły w erę „user generated content”)? Portale żyją z modyfikacji (podkreślam – modyfikacji!) informacji PAPowskich + dołączone do nich reklamy. Choćby sam prezes Onetu się zarzekał, że jest inaczej. Portale nie wytwarzają treści a „zasysają je” i „obrabiają” podając w inny sposób i innej grupie docelowej. Czy po „oddesaniu” z serwisów p2p czy video hostingowych treści wyprodukowanych przez studia filmowe i stacje telewizyjne znajdzie się coś oprócz scen z amatorskim striptizem przed kamerką, podpaleniem bąków kolegi albo wypadek samochodowy pod blokiem?

Powyższą analogię można i trzeba niestety zastosować do zdecydowanej większości serwisów, portali, vortali, blogów i serwisów społecznościowych. Po wypreparowaniu z nich treści nie stworzonych przez nie okaże się, że podstawą są zdjęcia użytkowników i ich opisy profili. To trochę za mało aby tworzyć „nową jakość” jaką mają stać się „nowe media”.

Ile tak naprawdę „w internecie” powstało tekstów merytorycznych, mających strukturę dającą się czytać, zawierających rzetelny opis a nie erupcję emocji? Który z blogerów czy dziennikarzy z portali czy vortali zbliżył się. Czy „internet” mógłby zrodzić dziś kolejnego Ryszarda Kapuścińskiego? Czy internetowi „watchmani” mogliby upolować jakaś aferę na miarę „starachowickiej” albo łódzkich „łowców skór”? Czy mogliby zainicjować akcję w stylu „rodzić po ludzku” Wyborczej albo WOŚP Owsiaka? Nie. Po stokroć nie.

Zachwycając się Kutimanem należy (z całym szacunkiem dla jego talentu) jasno powiedzieć – to jest przetwórstwo zrobione przez samouka. Genialnego samouka ale to nie zmienia faktu, że Kutiman bez zasobów YouTube nie stworzyłby nic. W jego trackliście nie pojawiłby się żaden utwór ponieważ on sam nie tworzy ale przetwarza. Ilu Kutimanów znajdziemy na YouTubie? Miliony. Twórczość ilu „kutimanopodobnych” artystów stanie się kanonem kulturowym? Stawiam na to, że zero. Kult amatora może zostać wytworzony na wartościowych treściach. Co się stanie ze wszystkimi „kutimanami” tego świata jeśli by odciąć ich od bibliotek i źródeł informacji? Zremiskują się na śmierć.

Jest w powyższym przypadku coś więcej tylko niż stwierdzenie szczególnego przypadku. Działania nowych mediów można en bloc właśnie przyrównać do wykorzystywania treści i ich (bardzo kreatywne) przetwarzania ale w zasadzie tylko przetwarzania. Rzadko zdarza się stworzyć w Internecie nową jakość bez „zasilania” jej treściami ze „starych mediów”. Zaryzykuję stwierdzenie, że w zasadzie wszystko co najlepsze w wydaniu internetowym jest po prostu modyfikacją, zmianą ale nie stworzeniem niczego nowego na tyle aby gloryfikować to medium.

Modyfikacją mającą na celu dotarcie tych samych treści do różnych grup odbiorców przy czym trzeba położyć nacisk na stwierdzenie, że Internet perfekcyjnie opanował umiejętność wymuszania skracania, kompresji, pozbawiania znaczenia czy wręcz ogłupiania prostotą przekazu.

Efekt? Pokolenie obecnych studentów ma problem z pisaniem podstawowych tekstów analitycznych. Zerkam czasami przez ramię żony, która wykłada na Wydziale Psychologii. Poziom wypracowań, słownictwo, refleksja autorów jest tragiczna. Z takim poziomem operowania słowem pisanym nie ukończyłbym za moich czasów szkoły podstawowej.

Dorosłe osoby (i jakby nie było elita – są w końcu studentami) nie umieją korzystać ze źródeł, nie umieją przekształcać tekstów cudzych. Pytanie czy można zatem „uwalić” większość grupy i kazać im pisać do skutku? Stanąć okoniem, wychowywać, tępić, wpajać podstawowe umiejętności w wieku 20 lat? Czy przymknąć oko i stwierdzić, że „taka jest teraz średnia”?

A na rynku pojawia się Pokolenie Y (urodzeni między 1982 a 2001 rokiem) reklamowane jako to, które naturalnie posługuje się czatami, plikami wideo zasysanymi z sieci, blogami i cała warstwą „społeczną” serwisów internetowych. Bo za pomocą sprawnej obsługi klienta p2p nie załatwią sprawy w okienku ZUSu (w Polsce pewnie jeszcze długo nie). Strach się bać czego Generacja Y jeszcze nie będzie umiała. Pamiętajmy jednak, że po niej przyjdą kolejne.

Żyjemy w otoczeniu w którym natężenie bodźców staje się krytyczne. Aby wywołać w nas emocje kreatorzy informacji, artyści i duchowni muszą odwoływać się do zupełnie nowych metod dzięki którym chcą dotrzeć do nas ze swoim komunikatem. Film z serii „Piła” (i jemu podobne) jest przykładem bezradności reżyserów epoki cyfrowej – aby zaszokować widza muszą się ścigać z kręconymi komórka scenami gwałtów, wypadków, spaleń i całej masy rzeczy jakie czynimy sobie nawzajem.

Te dwie warstwy (emocje i informacja) nakładają się na siebie tworząc efektowny wzorzec oraz smaczną treść zachęcającą do konsumpcji. Jednak nadmiar któregoś z tych elementów powoduje schorzenia – albo drętwy dydaktyzm i konserwatyzm mediów albo po przegięciu w drugą stronę tabloidyzację i „inforozrywkę”.

Kiedyś szokowano poprzez przekraczanie barier i schematów. Wystarczył pisuar ustawiony jako element wystawy. Teraz szokuje się poprzez przekraczanie granic i norm – sztuka aby wywołać emocje musi przeskoczyć życie czyli po części to co widzimy na ekranach telewizorów. A to jest bardzo bardzo trudne.

Internet nie może stać się dominującym kulturowo medium ponieważ jego budowa uniemożliwia czy wręcz zniechęca do zagłębiania się w teksty, dyskusje merytoryczne i dzielenie się informacjami nie będącymi wytworem osób trzecich. Internet w obecnej formie narzuca emocje ponad merytoryką i uniemożliwia prowadzenie dialogu w sposób pozwalający na mierzalny rozwój intelektualny. Wychowywanie dzieci za pomocą serwisów typu „ściąga.pl” powinno być karalne na takim samym poziomie co komunistyczne podręczniki do ekonomii chwalące gospodarkę socjalistyczną.

Podsumowując – bez rzetelnej, „starej” szkoły tworzenia informacji nowe media zalewane są wtórnymi treściami nie dającymi żadnego intelektualnego „paliwa” do rozwoju kulturowego i społecznego. Spłycanie informacji, brak refleksyjności, brak umiejętności tworzenia nowych form i treści – wszystko to wskazuje, że wcale nie rozwijamy się ale cofamy na mapie cywilizacyjnego postępu. Bawimy się odbiciami w lustrach dla samej frajdy zobaczenia czegoś nowego ale jakże dobrze znanego.

Wiem, wiem – mam 34 lata i jestem starcem w rozumieniu różnicy wieku między mną a dzisiejszym nastolatkiem. To, że wiem co to jest „4chan”, „two girls and a cup” i „bukake” tylko pewnie dlatego jeszcze mam jakiś kontakt z rzeczywistością. Każde pokolenie starsze narzeka na młodszych wytykając im głupotę, rozwydrzenie, upadek obyczajów i brak szacunku do kultury i historii własnego kraju.

Tylko czy każde pokolenie staje się częścią takiego przełomu jaki wygenerował Internet i inne podległe mu środki przekazu?

Śmiem wątpić – co niestety nie jest dla mnie pocieszające.

Bo o czym mam rozmawiać z taką dziewczynką?

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon