Nie bójmy się Google’a

Artur Kurasiński
6 maja 2009
Ten artykuł przeczytasz w 5 minut

google back to 1998 year

Jeśli zapytasz się kogoś z „branży” jaką zna największą „internetową” (hasło „dotcom” przepadło w pomrokach dziejów a takie było urocze) firmę na świecie pewnie na 99% wskaże Google. I pewnie będzie miał rację bo „Wielkie Gie” jest naprawdę wielkie pod kątem obrotów, udziałów w rynku oraz pomysłów na rozwój. Bardzo ciekawa jest też historia powstania i rozwoju tej firmy – warto ją sobie przypomnieć w dobie mówienia o tym, że Google jest ogromny, wszechwładny, niebezpieczny i do wręcz nieśmiertelny…

Google jaki jest każdy widzi – wielki, globalny i cholernie bogaty. Nie zawsze tak było i niestety nie zawsze tak będzie. Historia ostatnich 20 lat pokazuje, że nie tego typu gwiazdy gasły i spadały z wielkim hukiem choć wydawało by się, że będą trwać wiecznie. Google co prawda rozwija się bardzo szybko i to w wielu dziedzinach nie oznacza to, że nie popełnia gaf, błędów, nie traci pracowników i nie daje się wyprzedać konkurencji.

Korporacja Google to mieszanka wizjonerstwa, szczęścia oraz (last but not least) talentu dwójki założycieli Larrego Page’a i Sergeya Brina. Idealnie wykorzystali czas i miejsce aby błyskawicznie zdobyć rynek opanowany przez firmy wielkości Microsoftu, Netscape’a, IBM’a, Yahoo czy AltasVista. Niestety te same czynniki mogą spowodować, że pewnego dnia usłyszymy o kolejnym „cudownym dziecku Doliny Krzemowej” i być może nie będzie to żadna ze spółek z portfela Google’a. Bo tak jakoś już jest, że kiedy wszystkim wydaje się, że potęga firmy X będzie trwała w nieskończoność przychodzi rewolucja i wywraca do góry ustalony porządek.

Początki Google’a były trudne. Larry Page i Sergey Brin nie mieli pomysłu co zrobić ze swoim projektem. Nie usiedli, wymyślili biznes plan i zbudowali wyszukiwarkę. Oni nawet nie bardzo wiedzieli czy ich pomysł da się wdrożyć do komercyjnego zastosowania. Skonstruowanie poprawnie działającego, szybkiego algorytmu bazującego na pomyśle recenzji naukowych i cytowaniu (idea PageRank’u) wydawało się im uwieńczeniem prac.

Chłopcy znali się na matematyce ale nie mieli żadnego doświadczenia w biznesie. Trafnie przewidywali problemy ze skalowalnością sieci, rozwojem wyszukiwania jako główną potrzebą użytkowników internetu i reklamą jako biznesowym uzupełnieniem całości.

Na tym w sumie można by zakończyć historię wyszukiwarki „BackRub” – gdyby nie ludzie widzący potencjał w biznesowym wykorzystaniu takiego narzędzia panowie Brin i Page do dnia dzisiejszego siedzieli by w murach swojej alma mater czyli Stanford University. Ponieważ była to Ameryka a nie Polska to znalazł się pierwszy fundator i wypisał czek. Potem kolejny i jeszcze jeden aż na koncie naukowców pojawiła się okrągła suma 1 miliona dolarów. I może było zacząć snuć plany, tworzyć etaty i zbierać pomysły do kupy.

GoTo.com i pay-per-click

Bill Gross pierwszy wprowadził na rynek komercyjny rozwiązanie „pay-per-click” jako GoTo.com. Z niego to to rozwiązanie skopiowano w momencie szukania modelu biznesowego dla rozrastającej się firmy Brina i Page’a. Sam zainteresowany uważa, że los niezbyt dobrze się z nim obszedł bo w zasadzie jego rola w budowaniu biznesu wyszukiwarkowego jest systematycznie pomijana w mediach pomimo, że w 2003 roku sprzedał GoTo.com Yahoo! za bagatela 1.63 miliarda dolarów po czym zmieniono nazwę firmy na „Overture Services”. Smaczku dodaje fakt, że jedna z firm z portfela Grossa Energy Innovations (Gross miał bzika na punkcie start-upów i po to założył własny inkubator IdeaLab) w 2006 roku założyła w siedzibie Google’a największą ilość ogniw słonecznych. Sam Overture oczywiście pozwało Google’a za AdWords ale nic nie udało się im wskórać.

Google News

Szczęście nie opuszczało Google. Premiera Google News zbiegła się z zamachami 11 września 2001 roku (w Polsce na zapotrzebowaniu na „szybkie newsy” w tym okresie wypłynęła TVN24 a kilka lat wcześniej na bazie doniesień z wojny w Zatoce wzrosła potęga innej stacji – CNN). Użytkownicy szybko zorientowali się, „hottest news” można znaleźć w sieci właśnie na stronach Google News. Oczywiście nie na samym szczęściu zbudowana jest potęga tej usługi – niemniej jednak czas na start wybrano bardzo akuratny.

„Don’t be evil”

Ta miało być wyrażenie określające kanon wartości jakie Page i Brin chcieli zaszczepić podwładnym, których ilość wzrastała w tempie zastraszającym dla dwójki naukowców. Chcieli wpleść w DNA firmy naczelną wartość za pomocą której pracownicy firmy mogliby się identyfikować z korporacją. Niestety to co Google zrobił w sprawie Chin (cenzura wyszukiwań i współpraca z rządem chińskim w celu otrzymania pozwolenia wejścia na ten ogromny rynek) zniweczyła i wypaczyło to szlachetne motto – teraz raczej można by je próbować zmienić na „don’t be greedy”.

Google jest śmiertelny.

Można go zranić. „A jeśli to krwawi to można to coś zabić” (taki luźny cytat z Predatora). Ba – Google sam czasami się wykłada jak na tacy. Przykładem niech będzie Google Video (zakup YouTube potwierdził rynkowe przypuszczenia – spółka podała się i wolała kupić konkurencję), Google Lively (próba wejścia w niszę wirtualnych światów – projekt zamknięty po kilku miesiącach), przewaga konkurencji na rynkach lokalnych (Baidu w Chinach i Yandex w Rosji) są argumentami przeciwko wszechwładzy i nieomylności menadżerów Google’a.

Nie zapominajmy też o społecznościach – Orkut pomimo całego zaplecza Google’a nie pobił Facebooka ani nawet MySpace. Za wcześnie jeszcze przesądzać o rywalizacji na rynku telefoni komórkowej ale pierwsze miesiące działalności Androida i jego platformy nie rokują sukcesu zbliżonego nawet do Apple i App Store.

Jeśli spojrzeć na listę firm przejętych bądź dofinansowanych przez Googe’a zobaczymy więcej podmiotów, które nie radzą sobie z konkurencją albo działają poniżej pierwotnych oczekiwań (Dodeball czy amazon killer czyli Froogle czy Google Checkout).

„Kto jest Twoim przyjacielem a kto wrogiem?”

Schmidt zasiada w zarządzie Google i…Apple (dziwne, że dopiero teraz zaczyna to budzić zdziwienie amerykańskich władz). To dość nietypowa sytuacja (szczególnie teraz gdy obie firmy konkurują ze sobą w branży mobilnej). Widać jednak, że Google wybrało po prostu swojego wroga i konsekwentnie buduje porozumienia w celu podkopania pozycji Microsoftu. Zawsze tam gdzie pojawia się MS i chce kupić jakąś firmą pojawi się również Google – nie dlatego że ma tak dużo kasy ale dlatego, że wymaga tego jego interes korporacyjny.

Zrobić wszystko aby Gates i Ballmer nie mogli przejąć inicjatywy. Pojawiła się opcja kupienia Yahoo! przez MS? Google również zaczęło przejawiać zainteresowania takiej transakcji. Niechęć czy wręcz nienawiść do Google przez kierownictwo Microsoftu jest legendarna – Ballmer zasłynął wypowiedzią skierowaną do pracownika MS, który zapragnął zmienić barwy klubowe: „Fucking Eric Schmidt is a fucking pussy. I’m going to fucking bury that guy, I have done it before, and I will do it again. I’m going to fucking kill Google.”.

Efektem mogą być częste spory, wchodzenie nie ścieżkę prawną, przejęcia firm tylko po to aby dopiec rywalowi nawet za dużą cenę. Jak pokazują spektakularne bankructwa z czasów bańki 1.0 nic tak szybko nie prowadzi do rozpadu firmy jak dokupowanie małych firm o zupełnie innej kulturze korporacyjnej i wartościach.

Reklama bannerowa jest: zła / dobra (niepotrzebne wytnij)

Page i Brin sami deklarowali na początku swoją niechęć do reklamy banerowej. Zostali jednak zmuszeni do włączenia jej jako jednego z elementów AdWords. Dlaczego? Bo same przychody z reklamy tekstowej nie dawały im takiego finansowego kopa. Tak samo odnosili się do pomysłu płatnych linków – po co komu wyszukiwarka fałszująca wyniki pokazując na pierwszym miejscu coś za co ktoś zapłacił aby tam się znaleźć? Jednak szybko dali się przekonać, że bez reklamy display’owej daleko całego interesu nie pociągną.

Wielkie plany / wielkie ego

Założyciele Google znani są z tego, że pomimo olbrzymiego rozwoju firmy nadal kontrolują ją prawie całkowicie osobiście – każda ważniejsza kwestia dotycząca rozwoju firmy przechodzi przez ich ręce. Mają wpływ na wszystkie projekty. Czy tak wielkim biznesem jakim jest Google może kierować dwójka osób? Zaraz przecież jest Eric Schmidt! No tak – Schmidt uważany jest za osobę potulnie wykonującą polecenia Brina i Page’a. Podobno nic co oficjalnie mówi E.Schmidt jest konsultowane z nimi. I nie tylko Schmidt jest kontrolowany – podobno wszystkie projekty nad którymi pracuje się w koncernie muszą mieć osobistą zgodę któregoś z założycieli.

Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Google rozrósł się bardzo od czasów garażowych i nie jest to już organizacja skupiająca kilkaset osób – trochę trudno „ręcznie” kierować tak wysoce stechnicyzowaną firmą wymagającą szybkich i trafnych decyzji – być może jednak Brin i Page są predestynowani do takiej roli? Jak do tej pory firmie świetnie się wiedzie, więc kto wie. Z drugiej strony jakie ego muszą mieć ludzie piszący całkiem serio własne „10 przykazań”?

Ciekawostki

Umowa między Google a Uniwersytem Stanford wygasa w 2011 roku. Teoretycznie więc Stanford University stanie się wtedy właścicielem praw do Google’a (do patentu wyszukiwarki?). Fajnie mieć firmę wartą 100 miliardów dolarów? Pewnie do tego nie dojdzie, ale osoby zarządzające uniwersytetem zapewne dostaną coś na otarcie łez – w końcu parę razy Page i Brin ze swoim BackRubem nieźle namieszali w sieci uczelni swego czasu i teraz ładnie mogą podziękować władzom za możliwość rozwijania własnego biznesu. Całkiem niedawno Google dostał patent na pływające centra danych – dział R&D przewiduje potop?

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon