Cyfrowy „Fahrenheit 451”

Artur Kurasiński
21 lipca 2009
Ten artykuł przeczytasz w 4 minut

kindle, amazon, ebook

Kto nie czytał temu „Fahrenheit 451” polecam jako klasykę gatunku (film też jest bardzo dobry). Książka opisująca świat w którym słowo drukowane jest palone ponieważ jest nośnikiem wywrotowych myśli i zachęca do samodzielnego myślenia…

To jest świetny przykład – przez wiele lat istnienie książek było utożsamiane z „pamięcią ludzkości” z symbolicznym odróżnianiem nas od zwierząt, możliwościami gromadzenia i przekazywania cywilizacyjnych osiągnięć (symboliczne palenie książek przez nazistów itd.). Tym bardziej trudno jest pomyśleć, że książka jako taka może zniknąć i to nie dlatego, że „wielki brat” nam zabroni ich druku tyle, że sami czytelnicy wybiorą inną formę korzystania z treści pierwotnie wydrukowanych na papierze. Niemożliwe? Możliwe.

Kiedyś to było cudownie. Kto miał fabrykę był bogaczem. Kto miał wielki sklep ten żył zamożnie. Kto był wydawcą dziennika był potentatem i miał wielki wpływy. Wszystko było proste – posiadanie towarów i monopol na sprzedaż pozwalały nakarmić armię pośredników. Ci dzielili się zyskiem (mniejszym rzecz jasna) z kolejnymi osobami w „łańcuchu dostaw” i tak funkcjonował ten model niezmiennie od XIX wieku. Aż do teraz kiedy to następuje zmiana paradygmatu.

Internet i media cyfrowe dały możliwość stania się autorem, producentem i sprzedawcą w jednej osobie. Najpierw pierwsi zaczęli krzyczeć przemysł fonograficzny potem filmowy. Teraz branża związana z drukiem i książkami stała się ofiarą procesu digitalizacji i powszechnego dostępu do nośników pamięci potrafiących odczytać cyfrowe treści. Zobaczymy jaki to ma wpływ teraz a jaki może mieć skutek w bliskiej przyszłości na szeroko rozumiane media.

Książki i prasa czyli słowo drukowane

Jak wygląda sytuacja branży bazującej na druku każdy widzi – masowe spadki nakładów, zmniejszające się czytelnictwo (i tak bardzo małe) i wszystko wskazuje na to, że ten trend będzie się pogłębiał bowiem model w którym autor otrzymuje mniej niż 10% ceny książki jest na obecną chwilę nie do zaakceptowania. Dzięki technologiom cyfrowym doszło do „spłaszczania” łańcucha zależności między producentem (autorem) a konsumentem (odbiorcą).

Dziś autor książki może ją sobie sam złożyć, zaprojektować okładkę, umieścić na witrynie jako ebook albo wydrukować dla tych, którzy wpłacą mu pieniądze na konto wykorzystując serwisy i firmy świadczące usługi „print on demand” (POS). Jedyne co może chcieć zyskać autor we współpracy z wydawnictwem to PR (mówimy o początkujących autorach bo Dan Brown czy Stephen King dadzą sobie radę sami).

Wydawców rozgrzewa do czerwoności fakt, że skanowanie książek przez Google’a nie jest łamaniem prawa (nawet w Polsce odpowiednie instancja doszły do porozumienia w tej sprawie), na rynku masowo zaczynają się pojawiać narzędzia do czytania w stylu Kindle a druk na żądanie zaczyna być opłacalny nawet dla pojedynczych sztuk książek. Dodajmy do tego ebooki i audiobooki i będziemy mieli prawie pełen przykład tego z czym branża wydawnicza musi się zmierzyć.

Co zatem czeka nas w bliskiej przyszłości jeśli chodzi o druk?:

> odwrócenie zależności rynkowych – obecnie autor ma swojego wydawcę, który drukuje nakład, rozprowadza poprzez sieć dystrybutora, która dzieli się zyskiem ze sklepem fizycznie sprzedającym na swoich półkach książkę autora. A co jeśli autor sam drukuje, sprzedaje i rozprowadza swoje dzieło? Wszyscy pośrednicy lądują na zielonych trawce. Fikcja? Tak już zaczyna się dziać czyli patrząc ile przemysłowi audio i filmowemu pogodzenie się z rozwojem rynku można przypuszczać, że autorzy w modelu „one man army” zaczną masowo sprzedawać swoje dzieła za 2-3 lata..

> nowe formy korzystania z książek – audiobooki, ebooki itd. – na rynku masowym będą nisza bo nikt nie nadąży produkcją słuchowisk jeśli chcemy mieć wszystkie nowości w sklepie. wystarczy, że miesięcznie będziemy chcieli nagrać kilkaset książek – jeden aktor / lektor tego nie zrobi.. A co książkami zagranicznymi? Nie da się dobrze i szybko nagrywać profesjonalnych audiobooków.

> wojna czytników: – Amazon (Kindle), Apple (iPhone, może tablet jeśli się pojawi), Google (gPhone a może też własny dedykowany czytnik albo stworzyć go w kooperacji). To na pierwszy ogień potem przecież może się okazać, że każdy duży koncern wydawniczy może chcieć mieć własny czytnik a może nawet i pojedyncza gazeta – wszak technologia cały czas tanieje w wyniku zwiększania ilości wyprodukowanych sztuk. Teraz czytnik może kosztować 1 tys. pln – za rok 500 albo i mniej.

> wojna modeli biznesowych: Apple wspiera swoje urządzenia (iPhone, iPod) i broni się przed „otwieraniem” na inne platformy (vide – szybka aktualizacja softu iTunes aby Palm Pre nie mógł korzystać z tego rozwiązania). Amazon dopuszcza inne czytniki jeśli tylko treści będą pobierana z jego sklepu. Jedyną niewiadomą na razie jest Google – mając archiwa zeskanowych książek teoretycznie może przyjąć każdy model z powyższych..

> różne modele dzielenia się przychodami: Apple oferuje 70% dla autora aplikacji sprzedanej w App Store – Amazon odwrotnie bo oddaje tylko 30% za wystawioną pozycję i sprzedaną dzięki Kindle.

Żeby nie było jaki to jestem mądry – część informacji na podstawie przygotowałem ten wpis znajdziecie tutaj i tutaj. A tutaj do poczytania w dłuższej przerwie – poczytajcie tutaj jak powoli odchodzi świat starych wydawnictw.

PS. A propos Amazon i Kindle – ciekawy ale jakże ciekawy przypadek kontroli czytnika użytkownika. I to jeszcze o jaką pozycję chodzi…

PPS. A w Polsce ptaszki ćwierkają, że Kolporter na jesieni będzie chciał na rynku polskim powtórzyć ruch Amazona – dostarczy swój czytnik (nazwa projektowa: eClicto) wraz z płatnym dostępem do swojej księgarni. Może Merlin i Empik też się skuszą?

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon