Jakiś roku temu uważałem, że mikroblogownie jest zajęciem dla dwóch, góra trzech ludzi na świecie wysyłających nawzajem do siebie informacje dzieląc się wrażeniami z gryzienia pestek słonecznika lub odbić słońca na butelce piwa. Dziś mam do tego zjawiska troszkę inny stosunek – nie tylko uważam, że takich gości od pestek i patrzenia na butelki jest więcej ale zrozumiałem, że mikroblogowanie ma swoje zalety, wady oraz potencjał (jeśli chcesz tak samo jak pewien sprytny Hindus z Elbląga zwiększyć o 100% sprzedaż skarpetek w swoim sklepie)…
Jeśli nie chcesz być takim głąbem jak ja to poświęć kilka minut na przebrnięcie przez poniższe autorskie spojrzenie na zjawisko „microbloggingu„. Wykorzystaj wakacyjne deszcze i ziąb aby nabyć trochę wiedzy by móc szpanować na jesieni nie tylko nowym iPhone ale również profilem w jednym z mikroblogowych serwisów (a może we wszystkich?)
Marta Klimowicz w swoim artykule (polecam!) na Interaktywnie.com wprowadziła dodatkowy podział na platformy minioblogowe (tutaj wrzuciła Pingera), lifestreamingowe (Flaker) oraz wreszcie mikroblogowe (Blip i Twitter – tutaj wypada umieścić debiutującego Twitt.pl oraz czekającego na premierę Sledzik.pl od Naszej-Klasy). Zgadzam się z takim rozróżnieniem ale na potrzeby niniejszego wpisu pozwolę sobie wrzucić do jednego „mikroblogowego” wora wszystkie nasze rodzime serwisy i usługi.
Zacznijmy zatem od początku…Gdzie jak zwykle coś wymyślono bez nas ale szybko sobie z tym poradziliśmy :) Tak czy siak nie da się mówić o mikroblogowaniu bez wymienienia „the mother of all clones” czyli…
Twitter– „cudowne dziecko” ery post „łebdwazero” odkryte i namaszczone przez chyba wszystkie media na świecie jako „…coś nowego”. Do tej pory nie wiadomo jaka jest dokładnie definicja tego „czegoś nowego” ale na pewno Twitter jest największym buzzwordem od czasów „bańki 1.0”. O Twitterze mówi się ponieważ: ciągle ktoś chce go kupić, ciągle nie wiadomo na czym będzie zarabiał, cały czas serwis wywala się, dziennie powstają dziesiątki nowych aplikacji i usług związanych z Twitterem. I jak tu nie kochać tego ćwierkającego maleństwa?
Aktywność na Twitterze dla osoby mówiącej (i myślącej po polsku jak Andrzej Wajda) jest zdecydowanie najmniej pożądana. Może co prawda czytać co tam pisze sobie gubernator Kalifornii albo jaką fotę swojej żony (Demi Moore) przy prasowaniu powiesi Ashton Kutcher ale dla polskiej blogosfery konsekwencje są małe.
Oczywiście – afery, katastrofy i inne wydarzenia społeczne (zamieszki w Iranie), sprzeczki między firmami (Google-Microsoft) są na porządku dziennym ale mało dotyczą stricte polskiego podwórka. Twitter pozwala też na szukanie pracy, recenzji i obrośnięty setkami serwisów wykorzystujących jego API naprawdę jest gigantem. Nadal niestety ma to małe przełożenie na polską blogosferę.
Twitter jest fajny dla kogoś, kogo kontakty biznesowe czy relacje osobiste naturalnie wiążą go z anglojęzycznym internetem – przypadek podobny jak problem z wyborem gdzie lepiej być – na LinkedIn czy na GoldenLine. Czy polski kandydat na prezydenta podczas przyszło rocznej kampanii prezydenckiej mieć konto na Twitterze? Nie. Tam powinnien zainstalować się jego sztab PR i słać info w eter.
Sam ubiegający się o miejsce w Belwederze powinien obstawić polskojęzyczne serwisy bo oczywiście fajnie mieć konto na Twitterze ale jeszcze lepiej na Blipie, Flakerze, Twittcie, Pingerze, Sledziku i zapewne wielu wielu innych wersjach podejścia do tematów mikro / mini / lifestreamowo-blogowych.
Elementem wychwalanym i o który należy dbać są tak zwani „followers” czyli osoby, który śledzą co Ty piszesz. Spowodowało to serię wyścigów o to kto będzie popularniejszy (czyli będzie miał większą liczbę „followersów”). Po wspomnieniu o Twitterze w swoim programie Oprah zaczęła być obserwowana przez 1 mln ludzi. Co daje posiadanie tak licznej grupy osób? Oczywiście sławę oraz możliwość (tak się sądzi) wpływania na ich wybory (ja jem batonik X, wy też powinniście tego spróbować).
Ponieważ Twitter jest serwisem młodym, mało stabilnym (by nie powiedzieć bardziej dosadniej) to próby mierzenia i analizowania wpływu „gwiazdy” na swoją grupę liczby followersów pewnie mamy przed nami ale wszyscy chyba dobrze wyczuwają – w tym wypadku więcej znaczy lepiej.
Blip -…ale w Polsce na początku był Blip Marcina Jagodzińskiego (i często zapominany przy tej okazji Zbyszek Sobiecki). Na Blipie wypada być natomiast wartość dyskusji dla mnie jest mniejsza. Powód jest dla mnie prosty – subtelne obrażanie, formułowanie zawiłych ripost czy wklejanie długich URL aby udowodnić kto ma rację na Blipie jest trudne z powodu ograniczenia 160 znakami. Z Blipem jak z Twitterem – warto się streścić, zostawić zgrzebne info wsparte linkiem albo wklejonym wideo. Przewaga (miażdząca IMHO) Blipa nad Flakerem? Liczba dodatków, usprawnień i nowych bajerów powstałych z wykorzystania API Blipa.
Ponieważ Blip związał się z Gadu-Gadu Networks nie trudno się domyśleć iż GG i Blip mają parę wspólnych elementów – np. z poziomu GG można słać informacje do Blipa. Na Blipie jest już kilku celebrytów i sław – Lech Wałęsa (dobra, na Flakerze też jest, tyle, że to ja ten profil stworzyłem na potrzeby pewnego eksperymentu), Frytka i Kominek.
Na Blipie wypada być i pisać – co prawda początki Blipa wiązały się z ukuciem terminu „bliponapierdalacze” (jako określenie uczestników konferencji, którzy zamiast w niej aktywnie uczestniczyć słali sobie różne śmieszne komentarze albo organizowali na sali ad hoc mini flash moby)t o teraz społeczność z powodu szybkiego rozrastania się zgubiła „geekowy” charakter i stała się (IMHO) dość przekrojowa jak na polski Internet.
Fenomen Blipa polega też na tym, że na zmianę z Flakerem jest aktywnym (ba, interaktywnym!) elementem konferencji kiedy to organizatorzy pozwalają na wyświetlanie na jednej ze ścian sali komentarzy dotyczącej samej imprezy jak i prelekcji pisanych przez ludzi z sali jak i tych nie będących fizycznie obecnymi.
Flaker – dzieło poznańskiego Netguru najbardziej mi znana platforma (bo głównie tam się koncentruje moja aktywność mikroblogowa). posiada kilka zajebiście prostych ale bardzo skutecznych mechanizmów – jeśli bierzesz udział w dyskusji to Flaker upomni się o Twój głos jeśli pojawi się nowy wpis. Tak samo w przypadku jeśli ktoś użyje twojego nicka z przedrostkiem”@” – posłuszny Flaker wyśle Ci maila z info, że ktoś Cię obgaduje. Efektem (w moim wypadku) bywały dni w czasie których liczba powiadomień o dyskusjach i odpowiedziach przekraczało 100-150 maili.
Nie muszę dodawać jak cholernie czasożerne jest klikanie, sprawdzanie i odpowiadanie na pojawiające się wątki. Zadziwiające jest to ile oprócz mnie jest takich osób na Flakerze – jakbyśmy żyli na planecie bez pracy, obowiązków i potrzeb fizjologicznych przyklejeni do klawiatur.
Jak ja wykorzystuję Flakera? Do załatwiania swoich prywatnych spraw, wrzucania informacji oraz komentarzy do nich (dzięki „większej pojemność” pola komentarza można spokojnie robić na Flakerze „prasówkę”) oraz po podsycanie informacji PR dotyczących moich projektów jak i konkurencji (zazwyczaj bezczelnie wyśmiewam a dzięki sporej ilości „followersów”, którzy podchwytują mój entuzjazm i chętnie pastwią się dalej sami). Zaczynam zastanawiać się nad zbudowanie kanału sprzedaży farmaceutyków (Viren dzięki „flaktestom” to zaczął robić i podobno ma jakieś rewelacyjne wyniki). Społeczność Flaker jest duużo mniejsza niż Blipa czy Pingera ale na pewno zżyta nie mniej niż użytkownicy pozostałych serwisów.
Pinger – ten produkt portalu o2 określiłbym raczej jako hybrydę platformy blogowej z serwisem społecznościowym niż „klasyczny” serwis mikroblogowy. Więcęj na Pingerze użytkowników korzystających z tego rozwiązania jako z po prostu bloga z opcją wrzucania zdjęć, tekstu i wideo.
Blog (stream?) Michała Brańskiego (czyli jednego z założycieli o2) przeczy temu co prawda ale wystarczy przejrzeć wybiórczo treści publikowane (zdjęcia modowe, wiersze) aby zobaczyć, że serwis (największy z wymienianych – około 400 tys. UU) upodobała sobie „nasha kofana” młodzież. Na Pingerze nie ma sław ani celebrytów (z tego co mi wiadomo). Wygląda na to, że Pinger może z powodzeniem przekształcić się w zwykłą platformę mini blogową wspartą Mikserem oraz kilkunastoma innymi projektami od o2 a co ważniejsze mieć możliwość generowania przychodów (czego nie można powiedzieć ani o Blipie ani o Flakerze).
Reasumując – czy mikroblogowanie to moda? Już nie. To coś więcej niż publikowanie informacji na swoim blogu. Za pomocą bloga + aktywnego brania udziału w życiu społeczności możemy budować reputację swoją bądź firmy. W dopełnieniu mikroblogowania serwisami społecznościowymi przeciętny użytkownik dostaje możliwość lepszego i bardziej trwałego tworzenia swojego wizerunku.
Nie trzeba chyba mówić co to oznacza dla agencji PR, WOM czy po prostu agencji reklamowych. Czy w Polsce mikrobloging ma szansę urosnąć do skali Twittera. Nie, co pokazuje wyścig Jacka Gadzinowskiego i próba zdobycia 3 tysięcy followersów. Niestety nie udana. Kominek – gwiazda Blipa ma coś około 1 tysiąca śledzących go osób.
Jak widać w Polsce mikroblogowanie daje sławę w skali mikro.
PS. Ciekawa głos w dyskusji dotyczącej wykorzystania serwisów mikro / miniblogowych w działaniach PR.