Kino fantastyczno naukowe przechodzi kryzys. Kiedyś miało Lucasa i Spielberga teraz trudno patrzeć bez politowania na produkcje tych panów. Scott i Cameron szykują dla nas niespodzianki ale być może to będą tylko kapiszony. Czy coś ma szansę zmienić się w kinie okraszonym „SF” abyśmy kupując bilety na kolejny film nie stali w grupie dzieciaków o średniej wieku 12-15 lat?…
Przepis na sukces komercyjny w USA: „Weź kilo efektów specjalnych, sprawdzonego „wizjonera” z Hollywood (rocznik 64-68) oraz budżet 100-200 milionów to do tej pory najlepszy przepis na „dobry” film SF mający przyciągnąć do kina młodzież zwabioną „bang-bang-bum-bum”, dynamicznym montażem (ostatnie produkcje trzeba oglądać na stopklatkach żeby zobaczyć „kto kogo” walnął śmiercionośnym laserem między oczy) oraz scenariuszem, który umówmy się nie jest najważniejszy dla nikogo (a na pewno nie dla wytwórni)”. Przepis dobry (jeśli mówimy o kinie hmm – mniej ambitnym) ale czy jedyny? A może już mamy dość takiego kina?
Tym bardziej dziwią takie obrazy jak „Dystrykt 9” którego reżyserem jest kompletny nowicjusz Neill Blomkamp, który zrealizował swój debiut pod okiem samego Petera Jacksona (tak, tego Jacksona od elfów i krasnoludków). „Dystrykt 9” jest filmem żonglującym starymi rekwizytami kina SF ale robi to w sposób a) ciekawy b) nowatorski c) po prostu ciekawy i nie obrażający inteligencji widza.
Można się zastanawiać po co powstał taki film jak „Dystrykt 9” skoro ilość efektów specjalnych na minutę jest niższa niż w przeciętnej pseudo naukowej strzelaninie hollywoodzkiej? Sam się dziwiłem, że ktoś zaryzykował oddanie w ręce nowicjusza budżetu tego filmu oraz w ogóle realizację takiego obrazu. Przecież tendencja jest inna – target młodzież, dużo akcji mało sensu. Po co robić coś innego skoro takie kino się zarabia?
Blomkamp mógłby wziąć i po prostu zrobić prościutką nawalankę z udziałem „ufoków”. Poszedł (a może raczej wyszedł) dalej poza ramy konwencji i pokazał coś czego nie było do tej pory w kinie (spokojnie – efektów z większości filmów made in USA nie pobije bo nie taki jest cel). Nie będę zdradzał fabuły – powiem tylko, że nie jest to „Dzień Niepodległości” ani kolejni „Transformerzy„. Szczególnie może się spodoba pewna ironia w wizji świata (akcja dzieje się w RPA) oraz odwrócenie ról w jakich do tej pory występowali w kinie SF „obcy”.
Poważni panowie krytycy mają inna wizję kina i podobnie jak krytyk Janusz Wróblewski , który zatrzymał się jakieś 20 parę lat temu na poziomie „Łowcy Androidów” nie do końca rozumieją sens (ba mówią o infantyliźmie i kiczowatości) tworzenia ciutkę inteligentniejszych filmów.
Ja nie rozumiem ja można parać się zawodem krytyka i zamiast oglądać kina niszowe, które jest lepsze od tego co widzimy na ekranach multipleksów wygadywać głupoty po zobaczeniu czegoś innego niż „Babylon A.D.„, „Jumper” czy „Next” – takie gnioty mają być standardem w ocenie całego gatunku?
Kolejnym filmem (do zobaczenia teraz na Warszawskim Festwialu Filmowym) jest „Moon” czyli kolejny debiut tym razem Duncana Jonesa czyli syna samego Davida Bowie. Nie wiem na ile na obraz syna miał wpływ ojciec ale myślę, że w wizji świata (a raczej księżyca) Ziggy Stardust szybko by się odnalazł.
Podstawowy problem jaki miałem z tym obrazem była towarzysząca mi myśl, że tak właśnie chciałbym aby ktoś zekranizował Lemowy „Solaris”. Ani Tarkowskiemu ani Soderberghowi niestety nie udało się odtworzenie na srebrnym ekranie tego co opisał Lem. Szkoda ale pocieszmy się – „Moon” ma bardzo podobną atmosferę i stawia podobne pytania o kwestię człowieczeństwa i kwestie wyborów moralnych w sytuacjach ekstremalnych.
Film jest wolny, świetnie kadrowany pokazujący proces przemiany samotnego bohatera (Jeśli Sam Rockwell za ten film nie dostane Oskara to znaczy to, że dostał go prezydent Obama) w księżycowej bazie. Tyle Wam powinno wystarczyć. Pędźcie do kina.
Miejscami obraz Jonesa zbliża się swoją atmosferą do „Źródła” czasami do „Sunshine„. Ponieważ stylistyki obu filmów strasznie podobają mi się podobają byłem zauroczony tym co widziałem na ekranie. Scenariusz „Moon” wbrew pozorom jest spójny i logiczny a zakończenie po prostu genialne. Bije pokłony i czekam na więcej w wydaniu pana Jonesa.
„Moon” nakręcono w 33 dni w pięknym angielskim studio Shepperton_Studios (w którym również kręcono „Alien” R.Scotta co Boga jedynego zobowiązuje przecież!)
Czy wspominałem o przepięknej muzyce Clinta Mansella twórcy muzyki dla m.in: „PI” oraz „Requiem for a Dream” (z genialnym udziałem Kronos Quartet)? To dzieło koniecznie trzeba kupić jeśli jesteś miłośnikiem klimatycznych, instrumentalnych i „gryzących” podświadomość ścieżek filmowych. Must have!
W kinie pokolenie „30+” coraz wyraźniej pokazuje, że chyba czas na zmianę pokoleniową. Starsi reżyserzy przestają czuć „zeigeist„. Dobrze to pokazał tegoroczny festiwal w Gdyni gdzie triumf (bo chyba tak należy opisać to co działo się w czasie trwania tego festiwalu) odnieśli twórcy świeżo przekroczywszy barierę trzydziestu lat.
Nawet jeśli do tej pory nie lubiliście „kina polskiego” to koniecznie zobaczcie „Dom Zły” i „Rewers„. Zmienicie zdanie.
Wróćmy na koniec jeszcze do gatunku filmowego od którego zaczęliśmy. Pogrzebałem trochę i znalazłem press kit okraszony wstępem samego reżysera. W pełni podpisuję i identyfikuję się z tym co Jones opisał poniżej:
„I have always been a fan of science fiction films. In my mind, the golden age of SF cinema was the ‘70s, early ‘80s, when films like Silent Running, Alien, Blade Runner and Outland told human stories in future environments. I’ve always wanted to make a film that felt like it could fit into that canon.
There are unquestionably less of those kind of sci-fi films these days. I don’t know why. I have a theory though: I think over the last couple of decades filmmakers have allowed themselves to become a bit embarrassed by SF’s philosophical side. It’s OK to “geek out” at the cool effects and “oooh” and “ahh” at amazing vistas, but we’re never supposed to take it too seriously. We’ve allowed ourselves to be convinced that SF should be frivolous, for teenage boys. We’re told that the old films, the Outlands and Silent Runnings, were too plaintive, too whiney.
I think that’s ridiculous. People who appreciate science fiction want the best for the world, but they understand that there is an education to be had by investigating the worst of what might happen. That’s why Blade Runner was so brilliant; it used the future to make us look at basic human qualities from a fresh perspective. Empathy. Humanity. How do you define these things? I wanted to address those questions.”
Prawda, że piękne i prawdziwe? Wystarczy mieć 38 lat i głowę na karku żeby nakręcić taki film.
PS. Szykują się dwie ekranizacja godne polecenia – podobno na ekrany kin trafić ma „Funky Koval” oraz „Głowa Kasandry” na podstawie Marka Baranieckiego. Jeśli do tego dołożyć ekranizację Lema to jest na co czekać.
Czy polecałem już bloga „Opium”? Jeśli nie to zapraszam – znajdziecie tam świetne informacje filmowe!