Narracja, głupcze!

Artur Kurasiński
1 listopada 2010
Ten artykuł przeczytasz w 3 minut

Bill Clinton mówił co prawda o gospodarce ja będę mówił o potrzebie budowania opowieści. Mało zajmujące i istotne wręcz przeciwnie jeśli chce się tworzyć dobre gry i wybitne filmy, które będą odnosiły sukcesy na całym świecie. Czy my Polacy mamy problem z wymyślaniem chwytliwych i komercyjnie się sprzedającyh historii?…

Zagrałem w polską produkcję „Sniper” made by City Interactive. Przepraszam kłamię – powinienem napisać „kupiłem, zainstalowałem i chwilę pograłem”. Gra jest ładnie wydana, profesjonalne napisy krzyczą, że to jest „wersja kinowa” (?) screeny z gry mają mnie przekonać, że to jest tytył klasy AA. Przekonał – kupiłem. Podobno dzięki mojemu portfelowi i paru setek tysięcy (plotki mówią o 600 tysiącach sprzedanych kopii) innych graczy CI dostało giełdowego kopa i na „czysto zarobiło 11 mln pln„. Imponujący wynik.

Wróćmy do „Snipera -Ghost Warrior”. Pomijając ewidentne bugi w silniku gry (postacie przeciwników fruwają nad ziemią bez przebierania nóżkami itd.) ta gra jest smutna i nudna. Jeśli ktoś spodziewał się (ja) przeżyć taką przygodą wcielając się w postaci snajpera jak choćby oglądaliśmy w filmie…„Snajper” z Tomem Berengerem to srogo się zawiedzie. Gra „Sniper” ma wszystkie atuty żeby stać się bardzo fajną wciągającą gierką na parę godzin. Niestety jest popłuczynami po nawet średnich produkcjach, projektanci lokacji tęsknili za plażami z „FarCry” a level designerzy za dużo razy podglądali cykl „Call Of Duty – Moder Warfare”.

Co nie gra w tej grze? Scenariusz. Opowieść. Narracja. Nic się nie klei, wszystko jest sztampowe, ograne, znane i do bólu przewidywalne. To nie jest problem tylko tej gry. To problem szerszy i niestety znany od dawna również w branży filmowej. Mamy świetnych operatorów filmowych (żeby wymienić tylko część „polskiej mafii„: Edelman, Idziak, Wolski, Holender, Bartkowiak, Sobociński, Kaminski) czyli ludzi, którzy „widzą” film zanim powstanie i ich rolą jest przekładanie scenariusza na obraz. Wydawałoby się, że nic prostszego dla takich pro mających na koncie filmy, które razem zarobiły pewnie około 2 mld $ z pozycji operatora kamery stać się reżyserem. Niestety nic z tego.

„Romeo Must Die” Bartkowiaka nie wyszedł poza ramy „filmu kopanego”. Pozostali panowie (mogę się mylić – poproszę o dopiski w komentarzach) jeśli coś wyreżyserowali to są to filmy małe i kameralne. Nie twierdzę, że każdy operator ma stawać się reżyserem – nie mają takiego obowiązku. Martwi mnie jednak, że mamy bardzo zdolnych operatorów, scenografów, uznanych twórców muzyki filmowej (Kilar, A.P. Kaczmarek) ale właściwie nie mamy cieszących się uznaniem reżyserów w Hollywood poza Romanem Polańskim (ale on chyba szybko do US nie wróci). Czyli co – autorów książek możemy „eksportować” a reżyserów już nie?

Co tam Ameryka. Wystarczy pójść do kina na „polski film” (co już jest stygmatem) żeby się przekonać, że albo są to produkcje złe albo bardzo bardzo złe. Ostatnie dwa lata przyniosły kilka dobrych produkcji ale polska branża filmowa nie doczekała się dobrych scenarzystów bo ich sobie nie potrafiła wychować. Jeden z moich ulubionych polskich filmów ostatnich lat to „Tam i z powrotem” opowieść osadzona w latach 70-tych w Polsce.

Prosta konstrukcja scenariusza, świetna gra aktorska składa się na bardzo dobry film. Problem w tym, że taki film (prosty ale z doskonale przemyślanym scenariuszem) jest strasznie ciężki do napisania przez polskich twórców. Wychodzi im albo martyrologiczny kicz albo komedia erotyczna (zawsze z Pazurą nie wiedzieć czemu).

Wróćmy do gier – narracją, scenariuszem, dialogami można pokryć prostotę (żeby nie powiedzieć miernotę) samego pomysłu. Weźmy takie gry jak „Call of Duty” czy „Medal Of Honor” – w skrócie bum bum bang bang. Nihil novi. Gracz wciela się w postać bohaterów, rusza na misję, spotyka złych gości i ich zabija. Koniec. A teraz wróćmy do szczegółów – ze świecą szukać pomysłu na taką sekwencję otwierającą jaką zafundowano w „Call of Duty Modern Warfare” z lądowaniem w nocy na kołyszącym się statku.

Misja snajperska w Czernobylu była według mnie najlepszym epizodem w tej grze. W najnowszym „MoH” (dla którego porzuciłem „Snipera”) banał goni banał a klisza kliszę – jednak ta gra jest mocno wciągająca. Co z tego, że „to już było”. Nie było bo nie graliśmy brnąc w śniegu mając za panoramę pasmo Hindukusz. Myślę, że kolejne części gier z serii „MoH” i „CoD” eksploatować będą te same historie – być może nawet kanibalizując się nawzajem. Dopóki robią to na takim poziomie dopóty będą ich wiernym klientem.

Chciałbym zakończyć jakoś pozytywnie i napisać, że przecież rośnie młode pokolenie, że mamy takiego Xawerego Żuławskiego, który dokonał „misji niemożliwej” i sfilmował „Wojnę polską-ruską…”. Mamy takiego Konrada Niewolskiego, który odgraża się, że kolejny film zrobi właśnie w Hollywood. Mamy już dwie Polki kręcące Agnieszkę Łukasiak i Agnieszkę Wójtowicz-Vosloo.

Mamy takiego „prawie oskarowego” Bagińskiego (który chyba nie nakręci już nic lepszego niż „Katedra” jeśli dalej będzie robił komercyjny szit reklamówkowy), że mamy takie tytuły jak „Wiedźmin” czy choćby „Call of Juarez” i ogólnie nie jest źle. No to piszę zwracając uwagę, że to jednak (jak na mój skromny apetyt) ciągle mało. Albo całkiem dużo – wszystko zależy od punktu patrzenia.

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon