Foursquare jest fajny. Modny i działa zgodnie z zasadami grywalizacji. Dlaczego zatem ma tylko 4 miliony użytkowników na całym świecie? Tego pewnie nie wie nikt. Natomiast wszyscy wieszczą złoty wiek dla tego typu formy interakcji z odbiorcą…
Zapanowała moda żeby udowodnić, że Fousquare czy inne serwisy geolokalizacyjne są wszystkim bardzo potrzebne i to one właśnie w połączeniu z warstwą społecznościową będą tym „next big thing”. Wyobraźmy sobie, że 4 miliony użytkowników mają przekonać któregoś z polskich klientów do wykupienia reklamy w polskim klonie Foursquare.
Przychodzi więc taka osoba do sieci reklamowej czy innego domu mediowego (Uwaga! Zapanowała ostatnio moda i każdy dom mediowy tworzy własną sieć reklamową!) i prosi o zarekomendowanie mu witryn na jego kampanię albo szuka fajnego sposoby dotarcia do potencjalnych klientów (np. spodni).
Marketer drapie się głowę i wrzuca do mądrego Excela najpierw te witryny na których może najwięcej „przyciąć” (tak gdzieś powyżej 60%). Klient marszczy nos i prosi o pokazanie mu czegoś „innowacyjnego, nowego najlepiej mobilnego” (być może klient czytuje jakieś branżowe gazetki czy inne blogi i wie, że mobile to jest to). Marketer zaczyna znowu kombinować. Szuka innych witryn i możliwości kupienie dużego pakietu powierzchni reklamowej.
Hmmm no i co? I nic. Taka Popla czy Lokter długo jeszcze nie będą w stanie zdobyć pierwszych 100 tysięcy aktywnych użytkowników. A kto pamięta projekt o2 Inspiro albo Belysio? Oni też próbowali, mieli kasę i zdolnych programistów. Efekt taki sam.
Żaden z tych polskich serwisów nie jest w stanie przetrawić większej kampanii. Podobnie jak z polskimi MVNO serwisy geolokalizacyjne żyją nadzieją, że pewnego dnia klienci wstaną z łóżek i coś im szepnie żeby koniecznie spróbować nowego produktu. Pobiegną zatem po startery i zaczną korzystać z nowej sieci i usługi.
Niestety to są mrzonki i bajki. Podobnie jak żaden MVNO na rynku polskim nie zdobył bodaj nawet 100-150 tysięcy użytkowników (a próbowali naprawdę duzi: WP, GG Network, Carrefour, Avon i taki los pewnie podzieli FreeM) co stanowiło break-even w tym biznesie tak samo żaden z serwisów geolokalizacyjnych sam z siebie nie osiągnie masy krytycznej. Potrzebne jest edukowanie klientów, rynku i branży.
Edukowania czyli wywalenie kupy kasy i modlenie się aby konkurencja nie wkroczyła i nie wyjęła nam wyedukowanego rynku. I teraz kolejne pytanie – kto będzie tym frajerem, który będzie płacił z własnej kieszeni i częściowo torował drogę rywalom. Portale? Nie, on żyją z reklam.
Operatorzy komórkowi? Wolne żarty – oni żyją z abonamnetów i płatnych usług. Startupy z 8.1 z budżetami na poziomie maksymalnie 800 tys. pln?
One pewno by chciały ale nie mają nic poza pomysłem na skopiowanie serwisu i próbowanie wypromować się na modzie.
Na chwilę obecną kiedy najmodniejszym słowem jest „fejsbuk”, czynnością „robienie w social mediach” a upragnionym efektem „sto tysięcy fanów” wydaje się, że klienci na temat mediów społecznościowych wiedzą już wszystko i znają się lepiej niż agencje. Nic bardziej mylnego.
Edukowanie klientów w tym temacie zaczęło się tak naprawdę w zeszłym roku i minie 2-3 lata zanim podstawowa wiedza trafi do osób zarządzających budżetami (tak aby wykroiły one odpowiednio duży kawałek na działania w SM). Na chwilę obecną w Polsce na działania w SM nie przeznacza się więcej niż 5-10% budżetu.
Pomyślcie zatem na którym miejscu w budżecie klienta będzie promocja i reklama z wykorzystaniem geolokalizacji? Nawet jeśli jestem brandem sprzedającym spodnie, mam swoje sklepy i chcę dać parę długopisów czy zniżek za pojawienie się w moim sklepie i „zaczekowanie się” po to aby dostać zniżkę nie mam co liczyć na klientów bo ich po prostu nie ma.
Potencjał w sprzedaży usług i produktów za pomocą pokazywania ich tam gdzie jest użytkownik jest ogromny. Można sobie przecież wyobrazić połączenia Groupona i Foursquare (to właśnie chce zrobić Facebook ze swoim Deals i Places). Sam Groupon wyceniany jest (w zależności od dnia i natężenia plotek o kupnie przez Google) od 3 do 6 miliardów dolarów. Jest jednak jedno duże „ale”. Ok, Foursquare to nie LinkedIn (80 mln użytkowników) czy Twitter (50 mln użytkowników).
To oczywiście zupełnie inny serwis bo wymagający specyficznego typu telefonu komórkowego (najlepiej z GPS) i stałym dostępem do Internetu. Same te dwa warunki skutecznie wycinają potencjalnych użytkowników (w Polsce może to będzie grupa 2-3 mln osób) ale jeśli dobrze obstawi swoją niszę to z niej się wyżywi. Niemniej jednak ciągłe wskazywanie na niego jak na coś „zupełnie nowego” jest w moim odczucie nadinterpretacją faktów. Foursquare rozwija się wolniej, ma swoje naturalnej ograniczenia i daleko mu do statystyk (z podobnego okresu rozwoju) choćby Twittera. Może znowu Oprah musi pomóc?
W Polsce usługi geolokalizacyjne same się nie wypromują. Nawet jeśli ktoś liczy na to, że dzięki Facebook Places czy Google nagle rynek zalany zostanie API (i przykładami z USA jak to pięknie działa) to na zarabiania prawdziwych pieniędzy na tej usłudze prędko nie zobaczy. Bluetooth marketing też jest z definicji wspaniały i super – niestety nikt z niego nie korzysta a w szczególności klienci. Smutne ale należy uczyć się na błędach innych.