Wątpliwy pożytek z przeformatowania własnego mózgu

Artur Kurasiński
19 sierpnia 2011
Ten artykuł przeczytasz w 3 minut

Książkę (jakąkolwiek) miał każdy z nas w ręku. Wiemy o co chodzi – o ten wykonany z papieru przedmiot zadrukowany farba drukarską. Używa się go do czytania. Powiada się, że książki to wiedza, skarbnica informacji. Książki powinien czytać każdy kto chce (lub uchodzić) inteligentny. „Człowiek oczytany”, „jakby czytał z książki”, „książki powinien pisać” – te przykłady powiedzeń potwierdzają, że zdecydowana większość wyrażeń związanych z książkami mają pozytywną konotację…

Temat już oklepany i często omawiany – co się dzieje kiedy zamiast skupić się na jednej czynności wykonujemy ich na raz wiele. Co się dzieje w naszych głowach, neuronach i synapsach? Dzięki nowym technologiom stajemy się lepsi? Przechodzimy na nowy poziom ewolucji jako rasa ludzka? Czy skutecznie psujemy sobie to czego jako ludzie się nauczyliśmy do tej pory?

Ni bo do czego służą książki? Do przekazywania informacji, wiedzy, kultury. Jak to się robi? Drukując tekst na papierze. Czytanie pozwala nam na zdobywanie wiedzy, rozrywkę. Z książek przecież uczyliśmy się w szkole, czytano (nam) bajki. Z książek dowiadywaliśmy się o świecie – naszej historii i kulturze. Książki były „od zawsze”.

Czy książki (w znaczeniu „papierowych przedmiotów”) będą pasowały do nowego sposobu konsumpcji mediów i informacji? Nie. Zdecydowanie nie. Papierowe książki są analogowe, linearne i fizyczne. Jeden egzemplarz może być czytany na raz tylko przez jedną osobę. Książka zniszczona znika a wraz z nią informacja. Co innego gdy treść książki poddana zostaje cyfrowej obróbce i zamieniana jest na bity.

I nagle okazuje się, że ta sama czynność (czytanie) wygląda jednak inaczej. Czytając na cyfrowym ekranie co i rusz odrywamy się od tekstu, naszą uwagę kierujemy na „wzbudzacze” (mail, komunikator, rss itd), które powodują, że „skaczemy” po wykonywanych działaniach. Przełączamy się.

Jacek Dukaj (podobnie jak Nicholas Carr) twierdzi, że korzystanie z internetu zmienia naszą percepcję i sposób w jakim myślimy. Powoli zaczynamy tracić umiejętność do śledzenia ale i operacji na długich „łańcuchach implikacji”. Nie nabywamy wiedzy (nie zapamiętujemy) ponieważ możemy zawsze „sprawdzić w sieci”. Okazuje się, że inaczej konsumujemy tekst czytany na ekranie komputera / tabletu / komórki a inaczej odbieramy wydrukowany tekst w papierowej książce. Truizm? Nie do końca.

„Słuchanie muzyki, oglądanie obrazów, sztuk teatralnych opiera się na sprawnościach ludzkich zmysłów i mózgu doskonalonych przez miliony lat. Do lektury natomiast nie wystarczy zdolność dostrzegania znaków na papierze – zachodzi tu nadto skomplikowany proces transformowania symboli w znaczenia. Jest on efektem treningu, który każdy człowiek z osobna musi przejść, zanim przekroczy granicę imperium książki.”

Efekt? Inna percepcja świata (inaczej czytany, inaczej analizujemy, posługujemy się innym językiem), zmiana sposobów interakcji społecznych a wreszcie konsekwencje kulturowe – tworzenie innej (lepszej / groszej?) sztuki dla ludzi myślących „cyfrowo”. Nie bez kozery mówi sie, że czytanie rozwija – nasz mózg musi być karmiony implusami, ładowany informacjami aby potem lepiej przekształcać, zapamiętywać i funkcjonować. Jak to się zmieni w momencie totalnej „digitalizacji” naszego świata?

Pierwsze efekty już widać – nie umiemy (nie chcemy, nie potrafimy?) czytać długich tekstów. Informacje z mediów stają się coraz prostsze, krótsze (tłumaczone jest to szybkością z jaką „news” musi zostać „podany – wyklucza to długi proces przygotowań informacji). Polemika, dyskusje, wymiana poglądów staje się procesem przekazywania „informacji” bez kontekstu – produkujemy słowa, które są luźno powiązane z kontekstem powiększając szum informacyjny.

Przestajemy „ogarniać całość” skupiamy się tylko wyrywkowo przeskakując z jednej informacji na druga. A to dopiero początek – e-booki, audiobooki, czytniki, tablety czekają na to aby ktoś je wziął i zaczął używać. W Polsce MEN nakazał aby wydawcy podręczników przygotowywali również wersje elektroniczne. Występująca z pozycji wydawcy Beata Stasińska lekko rozgrzesza internet argumentując, że więcej jest pożytku z „uwolnienia” książek i ich migracji w postać cyfrową niż szkody.

Prawdziwe skutki tego czego doświadczamy dziś będziemy znali za 10-15 lat kiedy dorośnie pokolenie dzieci, które nie będzie czytało książek tylko uczył się za pomocą cyfrowych ekranów.

Inny wniosek – jeśli postęp i wkraczanie technologii do każdego zakątka naszego życia będzie nadal postępowało tak szybko to Ci, którzy uprą się przeciwstawić ewolucji staną się pariasami – nie będą ich bawiły teksty, tv, sztuka tworzona przez i dla „cyfrowych”. Nie będą pełnymi uczestnikami „cyfrowego streamu”.

Patrząc z tej perspektywy rodzice powinni jednak swoim pociechom jak najszybszy dostęp do elektronicznych zabawek, tabletów czy komórek – im szybciej młode umysły zostaną „przekodowane” tym łatwiej im będzie funkcjonować w społeczeństwie..

PS Polecam też ten tekst, którego autor zastanawia się co się stanie kiedy książki znikną?

Może zainteresują Cię również:



facebook linkedin twitter youtube instagram search-icon